Kamil Semeniuk zna już smak triumfu w Lidze Mistrzów - zwyciężył w niej dwukrotnie w barwach Zaksy Kędzierzyn-Koźle (2021-22). Potem przeniósł się do Perugii, ale włoski gigant wciąż czeka na pierwszy taki sukces. A presja rośnie. Na razie w kończącym się sezonie drużyna reprezentanta Polski zajęła trzecie miejsce w Serie A, za które nie dostała medalu. W rozmowie ze Sport.pl przyjmujący opowiada też m.in. o tamtejszych morderczych treningach. Ale to nie przed nimi ostrzegał Łukasza Usowicza, który dołączył do drużyny awaryjnie w trakcie sezonu.
Kamil Semeniuk: Sytuacja zmieniła się diametralnie w porównaniu do tej sprzed dwóch lat. Jest m.in. inny sztab, a efekty były widoczne już w poprzednim sezonie. W obecnym może nie mamy jak na razie aż tak wielkich sukcesów na koncie, ale naprawdę fajnie to wszystko wygląda. Uważam, że na przestrzeni całego sezonu widać było, że bardzo dobrze się dogadujemy. Myślę, że każdy z nas po ostatnim meczu ligowym z z Piacenzą zaczął się koncentrować już tylko na tym, co wydarzy się w ten weekend w Łodzi.
Nie wiem, z czego wynika przyjęty harmonogram spotkań. Musiała być jakaś przyczyna, bo na chłopski rozum w pewnym stopniu faworyzuje on drużyny z jednej pary, a te z drugiej będą musiały grać dzień po dniu. Nie jest to dla nich na pewno miłe, ale taka jest sytuacja. Jednak to nie my podejmowaliśmy decyzję w tej sprawie.
W pełni ich rozumiem, bo na pewno woleliby grać w piątek i mieć dzień przerwy przed finałem lub meczem o trzecie miejsce. To logiczne. Gdyby to był turniej dwudniowy z półfinałami rozgrywanymi jednego dnia, to nikt by nie miał żadnego problemu. Ale trzeba się pogodzić z tym, jak zostało to zorganizowane i nie ma co nad tym zbytnio debatować. Trzeba po prostu wyjść na boisko i grać. Myślę, że w każdej drużynie, która bierze udział w tym Final Four, są zawodnicy, którzy nieraz już grali dzień po dniu. Tak jest choćby w turnieju finałowym Pucharu Polski. We Włoszech też tak się gra i obstawiam, że w Turcji jest podobnie. Nie jest to więc jakaś nadzwyczajna i zupełnie nowa sytuacja. Ale też sądzę, że te zgłoszone teraz obiekcje wybrzmiały i jest to lekcja na przyszłość, że nie robi się tak w takim turnieju.
Nie wiem. Na pewno wygranie LM u każdego z tych zespołów przyćmi to, jak wypadł on w tym sezonie na krajowym podwórku. Nie jest to odkrycie nowej planety, takie są fakty. My i Zawiercie skończyliśmy na podium. Możemy tylko pozazdrościć im, że dostali za to medal. My nie, ale zajęliśmy to trzecie miejsce i na pewno jest to lepsze uczucie niż znaleźć się na jeszcze odleglejszym miejscu. Ale myślę, że każda z tych drużyn zapomniała już albo w najbliższych dniach zapomni o tym, co się wydarzyło w lidze i przystąpi do tego FF z czystą głową i świeżym spojrzeniem. I z całych sił będzie się starać zdobyć to trofeum, by cieszyć się z wielkiego sukcesu i fajnie zakończyć sezon.
Tak, we Włoszech nie dostaje się ani brązowego, ani srebrnego. Jest tylko złoto. Sam nie mogłem w to uwierzyć po ostatnim meczu z Piacenzą, ale takie są - niestety - realia w tej lidze.
Tak, dosłownie. Trochę kłóci się to z ideą sportu, bo przecież w każdej dyscyplinie mówi się o walce o trzy miejsca na podium. I zawsze powtarza się, że "blacha to blacha", gdy zamiast złota zdobędzie się srebro lub brąz. Po jakimś czasie miło się wspomina dany turniej, patrząc na ten krążek, ale we włoskiej lidze tylko mistrzowie mają ten przywilej, a reszta musi się obejść smakiem.
Na pewno to rewanżowane spotkanie nie było dobre w naszym wykonaniu, a rywale zagrali bardzo dobrze. Myślę, że wciąż wierzyli, że mogą awansować do fazy pucharowej. Zwłaszcza gdy dołączył do nich Joandry Leal, którego w pierwszym meczu jeszcze nie było w ich składzie. Na pewno dodał jakości drużynie i znacznie poprawił jej poziom. Nasz trzeci mecz też może być kompletnie inny. Zespół z Ankary ostatnie mecze grał z miesiąc temu, a my dwa tygodnie temu. Liczyć się będzie też dyspozycja dnia, a to, jak kto wejdzie w mecz, może zaważyć o zwycięstwie.
No tak, myślę, że to też nie pomaga. Generalnie zmiana trenera w trakcie sezonu rzadko kiedy przynosi pozytywne efekty. Tutaj nie przyniosła, bo mimo wszystko już z nowym trenerem zakończyli sezon poza strefą gwarantującą udział w europejskich pucharach. Myślę, że to naprawdę duże rozczarowanie dla tego klubu. Ale, jak mówiłem, duże znaczenie ma tu psychika - czy zawodnicy i generalnie cały klub zapomną o tym, co się wydarzyło w lidze i skoncentrują się po prostu na tych dwóch spotkaniach, które są przed nimi w Łodzi. Bo jeśli tak, to mogą naprawdę dokonać wielkiej rzeczy, wygrywając teraz LM. A jeśli dalej będą gdzieś tam myślami przy tym nieudanym sezonie ligowym, to będzie nam na pewno łatwiej ich pokonać.
To normalne, że byliśmy smutni i rozczarowani, bo mieliśmy wszystko w swoich rękach. W trzecim spotkaniu mieliśmy nawet piłki meczowe, aby skończyć tę rywalizację 3-0, a jednak się nie udało. Potem w Civitanovie nie za bardzo doszliśmy do głosu, a w piątym meczu rywale świetnie zagrywali, z czym nie potrafiliśmy sobie za bardzo poradzić. To, że Lube wyszło ze stanu 0-2 na 3-2 pokazuje też jakość i siłę mentalną tego zespołu.
Nie, chyba nie aż tak. Oczywiście, jeżeli finalnie uda się nam zdobyć to trofeum, to będzie można powiedzieć, że zmazaliśmy dzięki temu plamę po nieudanym sezonie w kraju. Ale też nie powiedziałbym, że jest on całkiem niezadowalający, bo zdobyliśmy Superpuchar Włoch i zajęliśmy trzecie miejsce w lidze, co gwarantuje nam występy w LM w kolejnym sezonie. Robiliśmy wszystko, co mogliśmy, aby osiągnąć jak najlepsze wyniki we wszystkich rozgrywkach, ale po prostu czasami się nie udaje i trzeba to zaakceptować. Już nieraz w tym klubie z racji różnych okoliczności nie osiągano wyznaczonych na początku sezonu celów. Trzeba podejść do tego na chłodno i z dystansem. Uważam, że uzyskane już rezultaty w Italii i fakt, że walczymy wciąż o zwycięstwo w LM, to nie są wcale tragiczne wyniki.
Nie. Tych spotkań w LM nie było nie wiadomo jak dużo, by tłumaczyć się napakowanym kalendarzem. Myślę, że teraz po prostu wszystko po trochę gdzieś siadło. Fizycznie też, ale nie sądzę, by było to spowodowane tylko i wyłącznie przez to, że mieliśmy LM.
Klubowi brakuje tylko tego trofeum do kolekcji, więc presja jest. My zrobimy wszystko, aby zwyciężyć, ale trzeba też brać pod uwagę scenariusz, że może się nie udać. A wtedy nie ma co rwać włosów z głowy, tylko trzeba godnie przyjąć porażkę ze świadomością, że na przykład w przyszłym sezonie będzie kolejna okazja do wygrania LM.
Na pewno naszą mocną bronią jest zagrywka. Jeżeli wszyscy zawodnicy są w danym spotkaniu dobrze dysponowani, to potrafimy nią samą ustawić spotkanie i rozstrzygać losy meczu. Poza tym, jak mówiłem, w każdym elemencie jesteśmy mocni. Na pewno rywale będą szukać naszych słabych punktów i próbować je jakoś wykorzystać podczas tego FF, ale my też mieliśmy czas, aby przeanalizować nasze ewentualne bolączki i staraliśmy się je jak najlepiej ukryć.
Wydaje mi się, że Jastrzębie jest faworytem, bo nie wiadomo w jakim stanie fizycznym będzie drużyna z Zawiercia. Georg Grozer nie może grać, Karol Butryn - z tego, co słyszałem - jeszcze nie wznowił treningów i jest mocno wątpliwe, że wystąpi w tym półfinale. Nie wiem, jak reszta zawodników, ale w trakcie finału PlusLigi urazu doznał Jurek Gladyr, a w ostatnim meczu poczuł coś Miłosz Zniszczoł.
Nawet jeśli wszyscy będą zdrowi, w co szczerze wątpię, to w roli faworyta stawiam Jastrzębie. Ważne, że Kuba Popiwczak wraca po kontuzji. Myślę też, że u nich problem w tych play off-ach był bardziej mentalny niż fizyczny i mają to już za sobą oraz będą się teraz prezentować tak, jak przez większość sezonu.
Niczego mi tutaj nie brakuje. Bardzo dobrze się tu czuję. Wszystko jest na miejscu, a ewentualne braki czy niedociągnięcia są na bieżąco korygowane. Wystarczy czasami usiąść z osobami, które zarządzają klubem, przekazać parę informacji, jak to powinno funkcjonować, przedstawić, jak jest w innych klubach w Europie. Ja zawsze podaję jako przykład kluby z PlusLigi, bo w nich naprawdę niczego nie brakuje. My pod tym względem staramy się dogonić te drużyny. Wracając do mnie, mam nadzieję, że drużyna i generalnie całe środowisko Perugii są z mojej postawy zadowolone i że tak będzie przez kolejne dwa lata. Ważne też było zdanie mojej przyszłej żony. Ona również się bardzo dobrze tutaj zaaklimatyzowała i jej zdanie w kontekście ewentualnego transferu również jest dla mnie ważne. Tu więc wszystkie klocki się dobrze poukładały i dlatego zdecydowałem, by pozostać w Perugii na dłużej.
Właśnie z tych trzech krajów były zapytania, ale pierwszeństwo przy rozmowach dałem Perugii. Po kilku spotkaniach doszliśmy do porozumienia.
Pracuje mi się z nim bardzo dobrze. Ale trzeba byłoby też zapytać o naszą współpracę trenera. On może narzekać na to, że ja czasem narzekam na długość treningów.
Za długie.
Tak się właśnie pracuje w Perugii. Można się zapytać kolegi Łukasza Usowicza, jakie ma zdanie odnośnie treningów. Pamiętam, jak przyjechał i na samym początku nie było zbytnio czasu na treningi w szóstkach, tylko ćwiczyliśmy głównie zagrywkę i przyjęcie. Łukasz dopytywał wtedy, kiedy w końcu będą te szóstki. Aż w końcu przyszły pełne treningi i tak po tygodniu już mu przeszło, a zaczął wspominać, że troszkę już zaczynają się mu kolana odzywać itp.
W Perugii bardzo ciężko się trenuje, ale efekty też widać. W tamtym sezonie ciężko trenowaliśmy, a przecież nie graliśmy w LM, więc graliśmy praktycznie co tydzień, a treningów było naprawdę bardzo dużo. Momentami już psychicznie miałem ich serdecznie dość, ale wyniki były i trzeba przyznać, że ta koncepcja się obroniła. Trener może mieć mnie czasem dość, gdy narzekam na długość treningów albo zmieniam na tablicy cyfry przy długości poszczególnych ćwiczeń, ale myślę, że finalnie mi wybacza.
U nas podchodzimy pod dwie i pół godziny. Plus oczywiście przed każdym treningiem mamy przemowę trenera i ta przemowa może mieć różną długość. Najkrótsza to było pięć minut, najdłuższa czasami trwała ponad godzinę.
Nie. Tematy tych przemów są różne. Czasami jest to analiza poprzedniego spotkania, najbliższego rywala, naszej aktualnej sytuacji, przebiegu treningów, tego jak wyglądamy mentalnie, czy się staramy, czy się nie staramy. Po przegraniu półfinału Pucharu Włoch mieliśmy kilka spotkań, aby oczyścić troszeczkę atmosferę i jedno z nich podchodziło pod dwie i pół godziny. Pod tym względem nasz trener jest troszeczkę wyjątkowy i myślę, że kto tego nie przeżył, to nie ma jak mu tego wytłumaczyć. Jak przyjechał wspomniany już Łukasz Usowicz, to go ostrzegałem. Powiedziałem: "Słuchaj, będą takie przemowy, więc się nie dziw, tylko bądź dzielny i wytrzymaj". Jego trzeba zapytać, jak mu się funkcjonuje w drużynie, zwłaszcza pod tym względem.
Mój włoski nie jest aż taki fenomenalny. Oczywiście, znam trochę słownictwa i potrafię rozmawiać. Staram się już nie zwracać uwagi na aspekty gramatyczne czy na to, że jakieś słówko źle wypowiem lub zaakcentuję. Przemowy trenera są po włosku, więc jak trwają ok. godzinę, to mam też przy okazji lekcję. Cieszę się, że radzę sobie z tym językiem. Ostatnimi czasy nie mam zbytnio motywacji do dalszej nauki, ale staram się powtarzać wyrazy. W szatni przykleiłem sobie taką małą karteczkę i zapisuję na niej słowa, których nie rozumiem albo takie, które dopiero poznałem. Zapisuję je, tłumaczę i w ten sposób się uczę.
Większość spraw jest już zorganizowana. Spoczywa to głównie na Kasi, której pomaga w tym wszystkim wedding plannerka. Bo większość czasu jesteśmy we Włoszech, a gdy wrócimy po sezonie do Polski, to zostaną nam zaledwie trzy miesiące, by wszystko finalnie dopiąć. Będę wtedy w Kędzierzynie z Kasią może 10 dni i będę pomagał, ile dam radę, zajmiemy się też formalnościami w urzędach. A potem Kasia znów zostanie sama, a ja będę mógł tylko pomagać na odległość. Ale wydaje się, że wszystko jest pod kontrolą i na dobrej drodze do tego, by ślub i wesele odbyły się i żeby był to jeden z najważniejszych dni w naszym życiu.
Tak. Analizowaliśmy wszystko, konsultowałem się też z trenerem, bo chciałem, by chłopaki z reprezentacji także mogły przyjść.
Myślę, że tak.
Jeszcze się zastanawiam. Pewnie nawet gdybym go zaprosił, to by grzecznościowo odmówił. I w sumie bym mu się nie dziwił i nie miałbym mu tego za złe. Nie chciałbym, by zostało to dwuznacznie odebrane pod kątem selekcji na różne turnieje. Że niby trener był na moim weselu, a potem będzie mnie zabierał na każdą imprezę siatkarską. Niemniej jednak fantastycznie byłoby zobaczyć Nikolę Grbicia tańczącego na parkiecie.
Myślę, że nikt by nie przebił takiego prezentu ślubnego.