Złośliwi powiedzą, że Puchar CEV to europejskie zmagania drugiej kategorii, bo wszyscy marzą o zwycięstwie w Lidze Mistrzów. We wtorkowy wieczór trudno jednak było znaleźć w Resovii kogoś, kto byłby zawiedziony "drugorzędnym" trofeum. Jedyną gorzką pigułką był fakt, iż trzeba było dołożyć do tego sukcesu z klubowej kasy. Zapłacili nawet za podium, na którym stanęli i za konfetti, które na koniec wystrzelono.
- Złoto, mój ulubiony kolor - przyznał chwilę po dekoracji szczęśliwy Jakub Kochanowski. Środkowy reprezentacji Polski w 2021 r. przyczynił się do historycznego triumfu Grupy Azoty Zaksy Kędzierzyn-Koźle w Lidze Mistrzów, a teraz dołożył cegiełkę do tego, aby Resovia została pierwszym męskim polskim klubem ze zwycięstwem w Pucharze CEV. Sam klub z Rzeszowa zajął wcześniej drugie miejsce w LM (2015) i w będącym jej poprzednikiem Pucharze Europy Mistrzów Klubowych (1973), ale dopiero teraz wywalczył jakiekolwiek trofeum w kontynentalnych rozgrywkach.
- Jak się samemu nie gra, to wydaje się, że łatwo wygrać taki Puchar CEV, ale historia pokazuje, że nikomu w Polsce wcześniej się to nie udało, więc jednak takie łatwe to nie jest. Nie będę narzekać, bo dla mnie to zwycięstwo dużo znaczy. To nie jest pocieszenie za brak awansu do fazy pucharowej LM. Takie określenie jest nieodpowiednie. Bo trzeba było w to włożyć dużo pracy, by wygrać. Zostawić dużo serducha i potu na boisku - argumentował Fabian Drzyzga.
Doświadczony rozgrywający w osobistej hierarchii sukcesów klubowych umieścił ten ostatni w czołowej trójce lub czwórce. Wyżej stawia na pewno mistrzostwo Polski i finał LM. Dla niego to wtorkowe osiągnięcie ma także dodatkowe znaczenie - od kilku miesięcy wiadomo, że po sezonie odejdzie z klubu, którego barw bronił w latach 2013–17 i teraz od 2020 roku. Jak przystało na kapitana, załatwił drużynie zwolnienie ze środowego treningu, by mogła trochę poświętować.
Drzyzga przez pewien czas w tym sezonie był wyłączony z gry z powodu kłopotów zdrowotnych. Ale znacznie dłużej pauzował Kochanowski, który na początku stycznia złamał palec. Wrócił po dwóch miesiącach w jednym z pojedynków ligowych, choć sam przyznaje, że priorytetem było dla niego, by przede wszystkim odzyskać formę właśnie na spotkania finałowe Pucharu CEV. W dwumeczu z niemieckim SVG Lueneburg Resovia nie straciła seta. Tydzień temu na wyjeździe poszło bardzo gładko, w rewanżu nerwowo było tylko w pierwszej partii.
- Byliśmy zaskoczeni, że rywale nie udźwignęli presji, grając u siebie, bo wcześniej wszystkie największe zwycięstwa odnieśli właśnie przed własną publicznością. Nie było tajemnicą, że teraz przyjadą i bez presji będą się bawili siatkówką. Na szczęście wytrzymaliśmy. Pierwszy set, w którym mieliśmy kłopoty (było już 18:20 - red.), był kluczowy. Później było już o wiele łatwiej - podsumował Kochanowski.
Przy stanie 2:0 w setach, gdy wyjaśniły się już losy całej finałowej rywalizacji, trener rzeszowian Giampaolo Medei dał odpocząć podstawowym zawodnikom, którzy potem w luźnej atmosferze obserwowali poczynania zmienników. Znany z dużej aktywności w mediach społecznościowych Karol Kłos stał wtedy w kwadracie dla rezerwowych już z telefonem w ręce, a w pewnym momencie zaczął nagrywać film.
- Od kiedy miałem telefon? Odpowiedź będzie na Instagramie. Nie wiem, czy nie dostaną za to kary. Ale było warto - przyznał z uśmiechem w rozmowie ze Sport.pl środkowy.
Dla niego to trofeum ma wyjątkowy smak. Niemal całą dotychczasową karierę spędził w PGE Skrze Bełchatów (2010–23), którą opuścił latem. Klub ten przez wiele lat odnosił sukcesy w kraju i w Europie, ale ostatnio nie było w nim różowo pod względem wyników.
- Dawno nie miałem okazji podnieść żadnego trofeum w rozgrywkach klubowych. Czekałem na to sześć sezonów, to bardzo długo. To uczy na pewno cierpliwości i pokory, więc tym bardziej się cieszę, że udało się teraz coś wygrać. Jeszcze zmiana miejsca zamieszkania i klubu po tylu latach. Bardzo się cieszę. Tym bardziej że zrobiliśmy to jeszcze w takiej fajnej atmosferze w hali Podpromie - podkreślił kadrowicz.
Nie tylko on ma za sobą lata oczekiwania na sukces. Resovia ma w dorobku m.in. siedem tytułów mistrza kraju czy drugie miejsce w LM, ale długi okres posuchy zakończyła dopiero w poprzednim sezonie dzięki brązowemu medalowi w PlusLidze. Poprzednio na podium w krajowych rozgrywkach była w 2016 r., a po drodze przydarzyła się jej wielka wpadka w postaci 13. miejsca w rozgrywkach 2019/20. Władzom klubu w ostatnich latach nieraz wytykano, że wydają ogromne pieniądze na transfery, ale nie trafiają z nimi. Drużynę określano czasem jako kolosa na glinianych nogach, bo nie brakowało wielkich nazwisk, ale nie miało to nieraz oczekiwanego przełożenia na wyniki.
- Drużynę buduje się bardzo trudno. Mamy dużą konkurencję w innych krajach, np. teraz we Włoszech czy Japonii. Cztery lata temu byliśmy na 13. miejscu, wydostaliśmy się z dużego dołka. Cieszymy się teraz tym sukcesem, ale będziemy dalej pracować pełni pokory, bo zespoły w naszej lidze są bardzo mocne. Bardzo jednak wierzę w naszą drużynę - że w tej ostatniej części sezonu będziemy grać dobrą siatkówkę. Wierzę, że to, co najlepsze, jeszcze przed nami. Nie chcę mówić, czy coś wygramy, czy nie. Ale jak damy z siebie sto procent, to niezależnie od końcowego wyniku można potem spokojnie spojrzeć w lustro - mówił Sport.pl prezes Resovii Piotr Maciąg.
Obecny sezon określa on jako pełen wzlotów i upadków. Pierwszym dużym rozczarowaniem były dwie porażki z Tours VB w fazie grupowej LM, które znacząco przyczyniły się do tego, że rzeszowskiej drużyny zabrakło w fazie pucharowej tych rozgrywek. Zamiast tego trafili do ćwierćfinału Pucharu CEV, gdzie stoczyli pełną dramaturgii rywalizację z Aluronem CMC Wartą Zawiercie. O awansie decydował "złoty set" - ekipa Medeiego była w nim górą, choć chwilę wcześniej przegrała gładko rewanż 0:3.
- Widziałem już wiele rzeczy i nie byłem wcale zdziwiony tym, że przegraliśmy ten mecz sromotnie, a potem wygraliśmy złotego seta. Taka parszywa jest ta siatkówka - stwierdził z uśmiechem Drzyzga.
Zawiercianie na pocieszenie sięgnęli nieco później po historyczny triumf w Pucharze Polski. Resovia musiała zaś uporać się z rozczarowaniem po braku awansu do turnieju finałowego tych rozgrywek (odpadła w ćwierćfinale). Kłos nie ukrywa, że czuł spory smutek, gdy zamiast brać udział w rywalizacji w Krakowie, oglądał ją jedynie w telewizji. Ale teraz uczucie to zatarło się trochę dzięki triumfowi w Pucharze CEV. Drzyzga przyznał zaś, że wraz z kolegami analizował mocno, czy dało się pogodzić dobry występ w obu tych rozgrywkach mimo szalonego kalendarza.
- Zastanawialiśmy się nad tym głęboko. Chcielibyśmy grać w turnieju finałowym PP, ale pamiętam powrót ze Stambułu (dwa dni przed imprezą w Krakowie Resovia rozgrywała w Turcji rewanżowe spotkanie półfinału Pucharu CEV - red.). Teraz to oczywiście tylko gdybanie - zagralibyśmy jeden mecz w Krakowie, może drugi. Może byśmy wygrali, może nie, ale fizycznie może by nas to zmiażdżyło. Może byśmy w takim wariancie nie wygrali teraz Pucharu CEV? Tak to jest, że coś się wygrywa, coś przegrywa. Oczywiście, chcielibyśmy wygrywać wszystkie mecze i trofea, ale tak się nie da. Nie jesteśmy jedyną drużyną w Europie czy kraju, która ma takie marzenia i cele - argumentował były reprezentant Polski.
Na pocieszenie więc po fiasku w PP klub z Rzeszowa ma historyczny sukces w Pucharze CEV. Jedynym "ale" dotyczącym tego osiągnięcia są sprawy finansowe i organizacyjne.
- Puchary są zorganizowane dramatycznie. Musimy powiedzieć uczciwie, że strona organizacyjna jest kompletnie zaniedbana przez CEV. To, że kluby zwyciężające w Pucharze Challenge (w ostatniej edycji triumfował Projekt Warszawa - red.) i CEV muszą dołożyć kilkadziesiąt czy kilkaset tysięcy, jest nie na miejscu. Za zwycięstwo dostaniemy 80 tysięcy euro premii, a na jeden wyjazd w europejskich pucharach zwykle trzeba przeznaczyć od 100 do 150 tys. złotych. Łatwo więc policzyć. Do tego np. diety oficjeli. Dla mnie takim papierkiem lakmusowym tutaj jest choćby to, że płacimy nawet teraz za konfetti i podium - wyliczał Maciąg.
Za konieczne uważa on wywieranie presji na władze Europejskiej Konfederacji Piłki Siatkowej i liczy, że wkrótce dojdzie w nich do zmian personalnych. Podkreślił, że za rządów obecnych od wielu lat nie odnotowano żadnego postępu.
- Jestem już trochę osobiście zmęczony rozmową o tym. Chcemy teraz świętować nasz sukces, ale nie ulega wątpliwości, że obecnie organizacja w pucharach jest zła. Wierzę w integrację klubów i rozmowy o tym. Bo były np. sytuacje, gdy komisarz chciał zaznaczyć swoją obecność i przez dwa dni nie pozwalał nam wręczyć pamiątkowej ramki Janowi Kozamernikowi (grał teraz w LM ze swoim obecnym zespołem przeciwko Resovii - red.). Na dwie godziny przed meczem cały klub był zaangażowany nie w organizację spotkania, a w to, byśmy mogli podziękować byłemu zawodnikowi za grę u nas. Uważam, że jest to bardzo słabe. Wiemy, na co się decydujemy, biorąc udział w pucharach, ale będziemy walczyć o zmianę - zadeklarował szef rzeszowskiego klubu.
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!