Wicemistrzostwo świata 2022, srebro mistrzostw Europy i dwa brązy, drugie miejsce w Pucharze Świata i trzy miejsca na podium w Lidze Narodów. Łukasz Kaczmarek miał już wcześniej w dorobku kilka sukcesów wywalczonych z reprezentacją Polski, ale we wszystkich tych imprezach był tylko rezerwowym. Rezerwowym, którego obecność w kadrze niemało osób kwestionowało. W zakończonym w niedzielę turnieju finałowym LN - wobec kłopotów zdrowotnych Bartosza Kurka - pokazał, że potrafi grać też pierwsze skrzypce. Obok niego największe powody do satysfakcji ma trener Nikola Grbić. Ale przy całej euforii warto też wciąż pamiętać o lekcji z 2012 roku.
Dlaczego Kaczmarek, a nie Karol Butryn w składzie i dlaczego Aleksander Śliwka w wyjściowej szóstce zamiast Tomasza Fornala? Tak brzmiały dwa najczęściej kierowane do Grbicia rok temu pytania personalne przed rozpoczęciem docelowej imprezy, czyli mistrzostw świata. Pytania, a nieraz wręcz wyrzuty. Serb na przyjmującego Zaksy stawiał konsekwentnie i ten jeszcze w tamtym sezonie potwierdził swoją wartość dla drużyny narodowej. Atakujący miał wówczas tych szans znacznie mniej, będąc zmiennikiem Kurka. Można uznać, że tak naprawdę spotkania, którymi tak naprawdę zamknął - przynajmniej na jakiś czas - usta krytykom - rozegrał w kadrze w ostatnich dniach w Gdańsku.
Tuż przed ubiegłorocznym mundialem szkoleniowiec nagrał w formie wideo szeroko omawiany później apel, w którym prosił o wsparcie dla swoich zawodników. Serb w oczywisty sposób chciał z nich zdjąć wtedy nieco presji. Jednym z tych, którzy musieli się mierzyć najbardziej z wytykaniem błędów, był właśnie Kaczmarek. Jego obecność w kadrze nieraz wiązano z tym, że Grbić znał go z czasów pracy w Zaksie Kędzierzyn-Koźle i dlatego na niego uparcie stawiał. A 29-latka szukającego przed MŚ formy takie zarzuty wyraźnie bolały i stresowały.
- Ja się skupiam na tym, że za mną jest rodzina, za mną jest drużyna, za mną jest sztab. To jest najważniejsze. Mamy miliony kibiców i wiem, że każdy ma swoją opinię. Jednemu by pasował Butryn, innemu Muzaj, kolejnemu Kaczmarek, a jeszcze następnemu, ktoś inny. Ja szanuję absolutnie każdego kibica - mówił wówczas.
W trakcie tamtego turnieju napięcie nieco z niego zeszło, ale dyskusja nie ustała. Wróciła przy tegorocznych powołaniach, kiedy niektórym brakowało powołania dla Macieja Muzaja i przy wyborze składu na turniej finałowy LN, gdy znów wykreślony został Butryn. Debata ta prawdopodobnie za jakiś czas wróci, ale póki co historyczny niedzielny triumf w LN dla wielu ma właśnie twarz Kaczmarka.
Atakujący Zaksy udział w LN - tak jak reszta jego kolegów z klubu - rozpoczął od ostatniego, trzeciego turnieju fazy interkontynentalnej. Grbić już wcześniej zaznaczył, że w większości skład z tych zawodów będzie tym, który powoła na turnieju finałowy. Jedne z głównych obiekcji komentujących dotyczyły właśnie tego, że pewny miejsca bez wcześniejszego sprawdzenia był tym samym Kaczmarek.
Na Filipinach po raz pierwszy dały o sobie znać kłopoty zdrowotne Kurka i gracz Zaksy dostał zapewne nieco więcej szans, niż zakładał pierwotny plan trenera Biało-Czerwonych. Znacznie trudniejszy i ważniejszy sprawdzian czekał go jednak w Gdańsku. Po awansie do półfinału okazało się bowiem, że dolegliwości kapitana odezwały się ponownie. Tym samym w kluczowych meczach pierwszego z trzech ważnych tegorocznych turniejów Kaczmarek miał przejąć rolę pierwszego atakującego. I poradził sobie z nią świetnie. A finał był momentami teatrem jednego aktora, podczas którego komentatorom brakowało już słów, by go nachwalić.
W niedzielę w pojedynkę zapewnił Polakom 25 punktów, czyli równowartość seta. Marcin Janusz początkowo posyłał piłki tylko do niego i dawało to stuprocentową skuteczność. Potem rozgrywający urozmaicił atak, ale i tak regularnie wracał do Kaczmarka, bo grzechem było nie korzystać z jego świetnej formy. W czwartej partii ten znów co chwila mógł przechadzać się z satysfakcją po boisku po kolejnym zdobytym punkcie.
- Myślę, że ja jeszcze do statuetki MVP nie dojrzałem. Ja jestem tutaj tylko na chwilę. Wiemy, że to Bartek Kurek jest naszym najlepszym atakującym i najlepszym atakującym świata. Tak że ja wpadłem tylko na chwilkę. Wywiązałem się ze swojej pracy, wygraliśmy i z tego się najbardziej cieszę – podsumował skromnie najlepszy atakujący turnieju w wywiadzie dla Polsatu Sport.
W półfinale z Japonią też zrobił swoje, choć dorobek miał nieco mniejszy (19 pkt), a skutecznością ataku bank rozbił Wilfredo Leon. Ale Kaczmarek z pewną grą, czterema punktowymi blokami i serią zagrywkę, które sprawiały duże kłopoty rywalom, też zapracował na miano drugiego bohatera.
Gra w kadrze tego siatkarza od momentu przejęcia jej przez Grbicia przypomina trochę jego występ w majowym finale Ligi Mistrzów. Po wielkim dreszczowcu Zaksa pokonała w Turynie Jastrzębski Węgiel 3:2, a po meczu Kaczmarek płakał ze wzruszenia. I posypywał głowę popiołem.
- Ja dzisiaj nie byłem zbyt dobrym zawodnikiem, ale oni są niesamowici, naprawdę. Wygrali finał Ligi Mistrzów bez atakującego. Kocham ich! - emocjonował się w pomeczowym wywiadzie, nawiązując do bardzo słabej pierwszej części tamtego pojedynku w swoim wykonaniu.
Gdy już jednak się przebudził, to przemienił się w "Zwierza", jak 29-latek jest nazywany przez kolegów z boiska. Tak samo jako to zrobił w weekend w Gdańsku.
Czy tak udany występ w turnieju finałowym LN będzie przełomem Kaczmarka w kadrze? O tym przekonamy się przy okazji dwóch pozostałych kluczowych imprez w tym sezonie - mistrzostw Europy i turnieju kwalifikacyjnego do igrzysk. Pytanie też, jaka będzie w nich jego rola. Jednym z największych znaków zapytania jest teraz bowiem kwestia dalszej dyspozycji zdrowotnej Kurka tego lata.
Na razie jednak zarówno Kaczmarek, jak i Grbić mogą się uśmiechnąć z satysfakcją. Szkoleniowiec może to zrobić z dwóch powodów. Po pierwsze, atakujący Zaksy potwierdził w ostatnich dniach swoją wartość dla kadry, a po drugie - ta najlepszy jak na razie mecz w tym sezonie zagrała w najważniejszym momencie.
Półtora miesiąca temu bowiem, gdy Polacy zaczęli udział w LN, to patrzenie na ich grę chwilami wręcz bolało. Serb sporo rotował składem, dając początkowo odpocząć liderom, a na boisku oglądaliśmy bardzo falujący poziom i sporo chaosu. A raziło to tym bardziej, że swoją grą zachwycały wówczas reprezentacyjne siatkarki. Po dwóch turniejach fazy interkontynentalnej zaczęły się pojawiać obawy, czy strategia obrana przez trenera nie okaże się zgubna. Jeszcze w czwartkowym ćwierćfinale nie brakowało narzekań na styl i męczarnie ze strony Biało-Czerwonych. Po półfinale też pojawiały się jeszcze głosy, że nie było to zbyt piękne zwycięstwo. W finale jednak Polacy zaprezentowali się z najlepszej strony - waleczni i dominujący nad rywalem.
Idealnie - jeszcze - nie było. Roztrwonili choćby dużą przewagę w drugim secie. Niech ta stracona partia będzie nauczką i przestrogą, by nie powtórzył się scenariusz z 2012 roku. Wówczas Biało-Czerwoni - pod wodzą Andrei Anastasiego - odnieśli historyczne zwycięstwo w Lidze Światowej (poprzedniczce LN), przez co byli wymieniani w gronie faworytów igrzysk w Londynie. Ze zmaganiami olimpijskimi pożegnali się jednak już tradycyjnie w ostatnich latach w ćwierćfinale. W obecnym sezonie mają dopiero wywalczyć przepustkę na igrzyska i z tym nie powinni mieć większych problemów. Ale ważne, by przed kolejnymi startami pamiętać, że triumf odniesiony w Gdańsku to dopiero krok ku upragnionemu medalowi, który będzie do wywalczenia za rok w Pary
Komentarze (5)
Największy zwycięzca LN wśród Polaków. Wyszedł z niego prawdziwy "Zwierz". Grbić triumfuje