• Link został skopiowany

Horror w finale! Były na autostradzie do złota, nagle katastrofa. Dramat reprezentantki Polski

Jakub Balcerski
Niesamowite emocje w finale Tauron Ligi. Developres Rzeszów prowadził już 2:0 w setach w drugim spotkaniu i gdyby wygrał, byłby już na autostradzie do zdobycia tytułu mistrzyń Polski. Ich rywalki, ŁKS Commercecon, odrobiły jednak straty i wygrały cały mecz 3:2 (13:25, 18:25, 26:24, 25:23, 15:13). Wszystko to w cieniu dramatu ich zawodniczki, Zuzanny Góreckiej, która najprawdopodobniej doznała poważnej kontuzji.
Stephane Antiga i drużyna Developresu Rzeszów
Screen Polsat Sport, fot. CEV

To był prawdziwy siatkarski horror! 4204 kibiców na trybunach Podpromia w Rzeszowie po pierwszych dwóch setach musiało być pewnych, że zobaczy to, o czym marzyli latami - swój zespół pokonujący rywala w walce o złoto Tauron Ligi. Wtedy wydawało się, że będą świadkami dominacji rzeszowianek.

Jednak w tamtym momencie wszystko się odmieniło. Siatkarki Stephane'a Antigi, które do tej pory wykorzystywały niemal wszystkie błędy swoich przeciwniczek z ŁKS-u Commercecon, nagle przegrały dwie wyrównane końcówki setów i musiały drżeć o wynik w tie-breaku. Tam też prowadziły, ale to ŁKS Commercecon odrobił straty i wygrał - seta oraz całe spotkanie 3:2. I w finale Tauron Ligi zrobił się remis 1:1 (rywalizacja do trzech zwycięstw).

Zobacz wideo "Sędzia wróg" - miniserial o patologiach w niższych ligach. Premiera 8 maja na Sport.pl

ŁKS zaczął jak podczas blamażu w Łodzi

ŁKS do rewanżu w Rzeszowie przystępował po gorzkim blamażu u siebie. W Łodzi przegrał 1:3 - zawiódł, grał nieswojo, jakby zawodniczki nie dojechały na najważniejsze dotychczasowe spotkanie w sezonie. - Popełniałyśmy zbyt dużo błędów i od razu miałyśmy problem, żeby uporać się z nimi mentalnie - mówiła nam po pierwszym meczu rozgrywająca Roberta Ratzke. - Teraz potrzebujemy odpocząć, wyłączyć się i nie myśleć o tym, co się stało. Przeanalizujemy ten mecz, wyciągniemy wnioski i wrócimy do tego, co potrafimy najlepiej. Bo brakowało mi na boisku tego, jakim zespołem potrafił być ŁKS - wkazała Brazylijka. Jednak praktycznie nic z tego, co zapowiadała po porażce w pierwszym spotkaniu, w niedzielnym rewanżu w Rzeszowie nie było widoczne na boisku.

- Dziewczyny, pamiętajcie. Grajcie mądrze - mówił już lekko poirytowany, ale jeszcze trzymający nerwy na wodzy Alessandro Chiappini, gdy jego zawodniczki przegrywały 2:9 w partii otwierającej mecz w Rzeszowie. Ten rozpoczął się dla łodzianek niemal tak samo jak pierwsze spotkanie w Łodzi. Od dominacji rywalek.

Łodzianki już w pierwszych chwilach spotkania nie wyglądały na ten sam zespół, który ograł Developres aż trzykrotnie przed finałową rywalizacją, a w fazie zasadniczej ligi przegrał tylko jedno z dwudziestu spotkań. Momentami w ogóle nie przypominały zespołu - nie były zgrane, popełniały łatwe błędy, wręcz oddawały punkty rywalkom. A mina trenera Chiappiniego z każdą piłką była coraz smutniejsza. Tak jak w środę w Łodzi.

Za to Rzeszowowi znów wychodziło niemal wszystko. Zwłaszcza ataki Jeleny Blagojević, która skończyła aż siedem z dziesięciu rozegranych do niej piłek i solidność Ann Kalandadze, która niezmiennie dostarczała zespołowi dokładnie to, czego potrzebował. To głównie dzięki nim Developres pierwszego seta wygrał jeszcze wyżej niż kilka dni temu w Łodzi. Wtedy skończyło się 14:25, tym razem było do 13.

Łodzianki tylko się krzywiły i nerwowo uśmiechały. Rzeszowianki nie miały litości

Libero ŁKS-u Paulina Maj-Erwardt tylko krzywiła się, gdy nie podbiła piłki po zagrywce rywalek. Przyjmująca Zuzanna Górecka machała rękami, kiedy wyrzucała piłki w aut. Środkowa Aleksandra Gryka nerwowo uśmiechała się przy kolejnych traconych punktach.

A grupa kilkudziesięciu kibiców ŁKS-u, którzy czasem nawet w roli gości potrafią zagłuszać fanów rywali, tym razem w ciszy i wielkim szoku obserwowali, jak ich zespół nie może się podnieść z kolan. Zawodniczki z Łodzi popełniały błąd za błędem i nie wykorzystywały nielicznych momentów, gdy mogły dorównać Developresowi.

Rzeszowianki były bezwzględne. Stopniowo budowały sporą przewagę nad łodziankami i nie miały litości dla ich błędów. To była przepaść. Dobrze było widać, jak ŁKS-owi brakuje takiej jakości liderek drużyny jak w przypadku Blagojević i Kalandadze, czy dokładania kolejnych elementów, jak świetnej współpracy środkowych - Magdaleny Jurczyk i Weroniki Centki - z rozgrywającą, Katarzynę Wenerską. A to ŁKS do pewnego momentu uchodził w lidze za drużynę, która ma najlepszy środek. W finale rozgrywek trudno było znaleźć tego potwierdzenie. Lewe skrzydło u obu drużyn też było na zupełnie różnych poziomach, ze sporą przewagą na korzyść Developresu.

Prowadzenie 2:0 po secie wygranym 25:18 przez Developres wydawało się, że wszystko w tym finale zmierza już tylko w jednym kierunku: że zaraz skończy się drugi mecz, a obecne wicemistrzynie Polski będą już tylko o jedną wygraną od pierwszego złota w historii klubu.

Chiappini puścił wiązankę sędziom, a jego zawodniczki wyrwały wygraną w secie

Na początku trzeciego seta ŁKS wciąż aż kipiał z frustracji. Ta udzieliła się nawet zazwyczaj spokojnemu Alessandro Chiappiniemu. Gra nie szła, ale raz zdenerwował się nie na swoje siatkarki. Po jednej z akcji, gdy jego zdaniem sędzia niesłusznie puścił piłkę "niesioną" przez jedną z zawodniczek z Rzeszowa, zaczął krzyczeć i wymachiwać rękami oraz swoją tablicą w kierunku arbitrów.

- Nie będziemy cytować, co mówił trener, bo mówił po polsku - przytaczał komentujący spotkanie dla Polsatu Sport, Adrian Brzozowski. - I dalej idzie wiązanka do sędziów - dodawał, gdy Chiappini kolejnymi niecenzuralnymi słowami zwracał się do prowadzących spotkanie już z okolic ławki rezerwowych.

Ale gra jego zespołu wyglądała coraz lepiej. Jednocześnie Developres zaczął tracić swoją pewność siebie. W końcu rzeszowianki nie mogły grać perfekcyjnie przez cały mecz. I tak utrzymywały się mniej więcej na równi z rywalkami, ale zyskiwały przewagę maksymalnie dwóch punktów. I tak do końcówki partii granej na przewagi. Ostatecznie wygrały ją zawodniczki ŁKS-u - 26:24.

Zresztą po kuriozalnym ostatnim punkcie: Katarzyna Wenerska i Izabella Rapacz puściły piłkę po obronionym przez Paulinę Maj-Erwardt ataku Ann Kalandadze, a ta spadła dokładnie w linię boczną boiska po stronie Developresu. Łodzianki wyrwały tę wygraną w secie i pozwoliły sobie na powrót do walki w spotkaniu.

Kluczowy moment. Developres znów musiał walczyć z ŁKS-em na noże. I przegrywał

I to był kluczowy moment tego meczu. A może i całej rywalizacji w finale Tauron Ligi? Pierwsze spotkanie i początek drugiego, jakby pozwoliły zapomnieć, że mecze ŁKS-u z Developresu to nieoczywiste widowiska, w których może wydarzyć się wszystko. Nawet gdy wiele wskazuje już na to, jakie będzie rozstrzygnięcie. Teraz wyglądało to tak, jakby zmęczony Developres za wcześnie uwierzył w zwycięstwo i w ten sposób podał rękę rywalkom. A te im ją odgryzły.

Coraz lepiej wyglądały Valentina Diouf w ataku, pojawiło się wsparcie na lewym skrzydle ze strony Zuzanny Góreckiej, wróciła grająca coraz solidniej Roberta Ratzke, wspomaganą dobrą zmianą Angeliki Gajer. Bronią łodzianek stały się nawet bloki, które były ich bolączką od pierwszego seta finału. Za to blok Developresu był raz po raz obijany przez ŁKS. Drużyna Alessandro Chiappiniego prowadziła 11:8 i sprawiała wrażenie trudnej do wybicia z rytmu, w który wpadły od poprzedniej partii.

Trener Antiga podczas przerw mówił swoim siatkarkom, żeby grały agresywniej, postawiły się rywalkom z Łodzi. I faktycznie, Developres odpowiedział ŁKS-owi wyrównaną walką i odrabianiem strat nawet w samej końcówce czwartego seta. Ze stanu 19:23 zrobiło się 23:24 i było gorąco. Ann Kalandadze podjęła jednak ryzykowną decyzję o skróceniu zagrywki i ta zatrzymała się na siatce, a łodzianki wyrównały stan meczu. Było 2:2 i kolejny set zakończony wyrównaną grą poszedł na konto ŁKS-u. Developres został zmuszony do walki na noże i podstawiony pod ścianą ją przegrywał.

Wygrana w cieniu dramatu reprezentantki Polski

Po początku piątego, decydującego seta wydawało się, że będzie można mówić o tym, jak brutalne bywają finały. Że możesz odrobić straty od stanu 0:2, doprowadzić do tie-breaka, ale źle w niego wejść i potem już tylko żałować. W końcu ŁKS znów dzieliła od rywalek mała przepaść - przegrywały 1:5.

Potem przyszła jednak seria sześciu punktów z rzędu ŁKS-u i prowadzenie 8:6 w przerwie. Zawodniczki trenera Chiappiniego odżyły, ale nie uciekły rzeszowiankom na tyle, żeby można było mówić już o rozstrzygnięciu seta i spotkania. Developres szybko wyrównał i gra o zwycięstwo toczyła się dalej.

Wszystko na chwilę stało się jednak nieważne przy stanie 9:8 dla ŁKS-u. Po punkcie zdobytym przez rzeszowianki źle na boisku postawiła nogę Zuzanna Górecka. Reprezentantka Polski po chwili z wielkim bólem padła na boisko i złapała się za kolano. Po kilku minutach interwencji lekarzy zawodniczka opuściła boisko na noszach, we łzach i dłońmi zakrywającymi twarz, najprawdopodobniej z poważną kontuzją.

ŁKS jakby podrażniony dramatem własnej zawodniczki zaczął grać jeszcze mocniej i odważniej, a bohaterką stawała się ta, która zmieniła Górecką - Julita Piasecka. Łodzianki nie wykorzystały jednak dwóch piłek meczowych i trener Chiappini poprosił o czas. Pod koniec przerwy libero Paulina Maj-Erwardt krzyczała do koleżanek, motywując je: "Jeden punkt!". Tyle brakowało im do wygranej i to zapewnił im błąd  na zagrywce Developresu. Skończyło się zatem małym cudem w Rzeszowie - ŁKS-u nie obchodziły żadne przeciwności losu. Pomimo wyniku 0:2 w setach, utraty zawodniczki w kluczowym momencie spotkania, wygrał tie-breaka 15:12 i cały mecz 3:2.

Developres był zbyt pewny. ŁKS wygrał walecznością

- Szacunek dla dziewczyn za to, jak grały po błędach, za to jak utrzymywały się w grze pod presją. Trzeba być bardzo stabilnym, żeby wejść na taki poziom. Dlatego musimy być świadomi, że wygraliśmy dopiero jeden mecz - mówił po pierwszym wygranym meczu trener rzeszowianek, Stephane Antiga. I choć na początku meczu wydawało się, że jego zawodniczki podeszły do tego spotkania bardzo świadomie, to jakby w pewnym momencie za bardzo poczuły już, że są bardzo blisko złota.

Za to ŁKS zasłużył na zwycięstwo swoją zawziętością i walecznością. Teraz gdy w rywalizacji do trzech zwycięstw jest 1:1, naprawdę znów może wydarzyć się wszystko i słowa zawodniczek po pierwszym spotkaniu o powrocie do lepszej gry i odbudowie zespołu, nie brzmią już pusto. Udowodniły, że to możliwe, a teraz, choć z pewnością nie bez problemów - choćby nieobecności kontuzjowanej Góreckiej - przystąpią do walki o trzeci tytuł w historii u siebie. I już będzie chciał wyjść na prowadzenie. Natomiast drużyna trenera Antigi będzie zmotywowana, żeby odegrać się na rywalkach po katastrofie na Podpromiu. Trzecie spotkanie finału Tauron Ligi zaplanowano w Sport Arenie w Łodzi na środę, 10 maja o godzinie 17:30.

Więcej o: