Sceny pod Camp Nou. Polscy kibice w akcji. "Pij szybciej"

Bartłomiej Kubiak
"Madryt, draniu, przywitaj się z mistrzem" - krzyczeli kibice Barcelony, która w sobotę rozegrała swój pierwszy mecz na Camp Nou po zdobyciu mistrzostwa. Mimo że przegrała z Realem Sociedad 1:2, zabawa na trybunach trwała w najlepsze. Po meczu, w trakcie, ale także przed meczem - jeszcze pod stadionem, gdzie pojawiły się też polskie "akcenty".

- Visca Barca, visca Catalunya - krzyczeli kibice pod stadionem na godzinę przed meczem. Były też polskie akcenty. - Nie wpuszczą nas przecież z tym piwem. Pij szybciej - poganiał jeden drugiego. Choć tak naprawdę poganiać nie musiał. Za bardzo spieszyć się nie musieli, bo na blisko 100 tys. Camp Nou, które po sezonie zostanie przebudowane - Barcelona w kolejnym sezonie będzie grać na stadionie olimpijskim - w sobotę kibice wpuszczani byli wyjątkowo sprawnie. Na marginesie: piwa w Hiszpanii też nie są duże, bo najczęściej sprzedaje się je albo w małych butelkach, albo w małych puszkach. Jeden z barmanów wytłumaczył mi kiedyś, że to wszystko kwestia pogody. Że lepiej wypić dwa małe schłodzone piwa na słońcu niż jedno duże, które w połowie robi się ciepłe. No, ale przecież Polak potrafi... A tych w sobotę pod Camp Nou było całkiem sporo.

Zobacz wideo Sposób na patologię w polskiej piłce

Dla Barcelony sobotnie ligowe starcie z Realem Sociedad było pierwszym na Camp Nou po zdobyciu mistrzostwa. Świętowanie zaczęło się tydzień temu. Konkretnie w niedzielę na stadionie Espanyolu, a więc lokalnego rywala, gdzie Robert Lewandowski strzelił dwa gole, Barcelona wygrała 4:2, a później zaczęła się bawić.

Był przejazd odkrytym autokarem przez miasto, była feta z kibicami, były tańce i wygibasy Lewandowskiego, ale było też świętowanie we własnym gronie. W czwartek - dwa dni przed meczem z Realem Sociedad - kiedy piłkarze wraz ze swoimi partnerkami spotkali się na uroczystej kolacji w nadmorskiej restauracji Tropical de Gava.

"Już chyba koniec tego świętowania"

- Już chyba koniec tego świętowania, bo sami słyszycie, że nie mam głosu - mówił zachrypnięty Xavi na konferencji przed meczem z Realem Sociedad. I wracał do poniedziałkowej fety: - Objazd po mieście był spektakularny. Miałem gęsią skórkę. Chcę teraz jeszcze raz podziękować kibicom, bo to było cudowne. Piłkarze, którzy wcześniej tego nie przeżyli, zdali sobie sprawę z wielkości tego klubu. To był dla nas dobry sezon. Ale on jeszcze się nie skończył. Chcemy przejść do historii jako drużyna z najmniejszą liczbą straconych goli czy z koroną króla strzelców dla Roberta. No i też chcemy po prostu godnie zakończyć ten sezon - wskazywał Xavi.

Przed sobotnim meczem na pewno było godnie i honorowo, bo piłkarze Realu Sociedad zrobili mistrzowski szpaler dla Barcelony. Tuż przy bocznej linii ustawili się w dwóch rzędach i czekali aż zawodnicy Xaviego wyjdą z tunelu. Jako ostatni na murawie pojawił się wtedy Lewandowski. Był wyjątkowo spokojny i skoncentrowany. W przeciwieństwie do kilku swoich kolegów nie przybijał z nikim piątek, tylko pewnym i szybkim krokiem przeszedł przez szpaler.

"On tu musi wrócić. I wróci. Zobaczycie"

"Campeones", czyli mistrzowie - krzyczeli wiele razy w trakcie meczu kibice Barcelony. Także w 6. minucie. Zaraz po tym, jak błąd na własnej połowie popełnił Jules Kounde. Obrońca Barcelony stracił piłkę w pozornie prostej sytuacji, a po chwili Mikel Merino pokonał Marca-Andre ter Stegena. Lewandowski stał wtedy w środku pola i trzymał się pod boki. Po chwili poszedł do Ousmane'a Dembele i zaczął mu coś tłumaczyć. A później zaczął się na niego denerwować, rozkładać bezradnie ręce, kiedy w 21. minucie Dembele ruszył z piłką lewą stroną, wbiegł w pole karne, lecz został wypchnięty z boiska.

Lewandowski, Fati, Pedri, Gavi. Gdy w sobotnie popołudnie przechadzaliśmy się po centrum Barcelony, dalo się wychwycić koszulki z tymi nazwiskami. Nadal nie było ich jednak aż tak wiele, jak tych z nazwiskiem Leo Messiego. - Wszyscy na niego czekamy. Barcelona to jest jego dom. On tu musi wrócić. I wróci. Zobaczycie - przekonywał nas kelner w argentyńskiej restauracji El Laurel. 

Ale nawet nie musiał nas przekonywać, bo w Barcelonie wszyscy czekają na powrót Messiego. To widać i słychać. Od kilku miesięcy kibice na każdym meczu wykrzykują nazwisko swojego idola. Nie inaczej było w sobotę - już w 10. minucie z trybun poniosło się głośne "Messi, Messi, Messi". A minuta pewnie też nie była całkiem przypadkowa, bo Argentyńczyk właśnie z "dziesiątką" na plecach biegał w koszulce Barcelony, zanim dwa lata temu zalany łzami odchodził do PSG.

"Madryt, draniu, przywitaj się z mistrzem"

"Madryt, draniu, przywitaj się z mistrzem" i "Kto nie skacze, ten z Madrytu" - od tych przyśpiewek na Camp Nou zaczęła się druga połowa. Kibicom Barcelony w ogóle nie przeszkadzało, że ich zespół przegrywa z Realem Sociedad. I nawet po przerwie nie za bardzo tworzy sytuacje, by choćby doprowadzić do remisu. A od 72. minuty przegrywa już 0:2, bo bramkę dla Sociedad zdobył Alexander Sorloth.

Mimo to w sobotę na Camp Nou to nie wynik był najważniejszy. Zabawa trwała w najlepsze. Też po meczu - przegranym z Realem 1:2, bo w 90. minucie kontaktową bramkę zdobył Lewandowski - kiedy piłkarze Barcelony zostali na murawie. Kapitan zespołu Sergio Busquets w 84. minucie schodząc z boiska był żegnany brawami, ale później na to boisko wrócił. Już z pucharem za mistrzostwo, z którym wraz z kolegami z drużyny zrobił obchód wokół stadionu. I obiecał wszystkim, że to dopiero początek. W myśl hasła, które pojawiło się wtedy na środku boiska, że "Liga jest nasza. Przyszłość także".

Barcelona ma do rozegrania jeszcze trzy ligowe spotkania. Najbliższe we wtorek, kiedy na wyjeździe zmierzy się z Realem Valladolid. Początek meczu o 22.

Więcej o:
Copyright © Agora SA