W meczu Ligi Mistrzów z Szachtarem (2:1) zwycięskiego gola strzelił Fermin Lopez, który jeszcze w poprzednim sezonie był wypożyczony do trzecioligowego Linares Deportivo. Wcześniej, jedyną bramkę w spotkaniu z Athletikiem Bilbao zdobył Marc Guiu - siedemnastolatek, który tego wieczoru debiutował w Barcelonie i oszalał ze szczęścia 33 sekundy po wejściu na boisko. Już drugim dotknięciem piłki skierował ją do bramki. Przed reprezentacyjną przerwą remis z Granadą pomógł uratować najmłodszy z tego grona Lamine Yamal, którego Robert Lewandowski słusznie nazwał dzieckiem i miał rozterki, ile można zrzucić na jego barki, by go nie przytłoczyć i zbyt szybko nie wyeksploatować. - Jest kozakiem, dawno nie widziałem zawodnika, który w tym wieku byłyby na takim poziomie, ale boję się, że to dla niego za wcześnie. To jeszcze dziecko, które ma 16 lat - zauważał Polak. Jeszcze wcześniej Fermin Lopez wyrównał wynik na 2:2 w spotkaniu z Mallorcą. Źródło talentu w La Masii wydaje się nie wysychać.
Barcelona nadal przeklina regulacje finansowego fair play, które zmusiły jej dyrektorów do znaczącego odchudzenia kadry, zmniejszenia płacowego budżetu z 631 do 496 mln euro i odpuszczenia kilku transferów. Od dwóch lat Joan Laporta zaciąga kolejne dźwignie, a Mateu Alemany, ostatnio pod rękę z Deco, wykorzystuje całą swoją kreatywność, by jakoś wyrzeźbić kadrę na nadchodzący sezon. Xavi Hernandez przyjmuje gwiazdy pokroju Ilkaya Gundogana i Joao Cancelo, prosi o kolejne i psioczy, gdy się nie udaje, jednak ani na moment nie spuszcza z oka klubowej akademii. Zaprasza na treningi tych, którzy olśniewają w niej od lat i od zawsze słyszą, że pierwsza drużyna w końcu rozwinie przed nimi czerwony dywan, ale też tych, którym wielkiej kariery nikt nie śmiał wróżyć, licząc się z tym, że mogą skończyć na peryferiach hiszpańskiej piłki.
Yamal błyszczał w każdej kategorii wiekowej, to skrzydłowy, diament do oszlifowania. Krążą legendy, że Joan Laporta już dwa lata temu oglądał trening młodzieżowej drużyny, w której występował, a dyrektor techniczny Ramon Planes wskazał na niego palcem i powiedział właścicielowi, by zapamiętał tego zawodnika. "To Yamal. Będzie fenomenalny". Fermin gra w środku pomocy i znakomicie znajduje wolne miejsca między formacjami rywala, co pokazał również w bramkowej akcji z Szachtarem zakończonej atomowym strzałem, ale w juniorach tylu komplementów nie zbierał. Był jednym z wielu. Marc Guiu jest z kolei środkowym napastnikiem, nieco odbiegającym od katalońskiego kanonu piękna, bo wysokim, niezbyt dobrze odnajdującym się w rozegraniu piłki i budowaniu akcji, za to świetnie je wykańczającym. Dla każdego znajdzie się w Barcelonie miejsce. A kto wykorzysta szansę na treningu, ten nie zna dnia ani godziny debiutu.
Do tego dochodzą ograni już w pierwszym zespole Balde (20 l.) i Gavi (19 l.), którzy dołączyli do La Masii, mając odpowiednio 8 i 11 lat. Barcelona nie otworzyła się na wychowanków i nie zmieniła podejścia z własnej woli. Potrzebowała piłkarzy, którzy uzupełnią skład i dadzą Xaviemu pole manewru przy rotacjach, ale nie miała dość pieniędzy, by kupować i rejestrować średniej klasy zapchajdziury. Pieniądze inwestowała więc w gwiazdy, a dalsze miejsca w kadrze uzupełniła wychowankami. Ale młodzi w ostatnich tygodniach zdecydowanie przerastają oczekiwania. Zyskali jeszcze większe znaczenie, odkąd najważniejsi zawodnicy - jak Lewandowski, Pedri, De Jong i Raphinha - zaczęli hurtowo doznawać kontuzji. Nie tylko nie spowalniają Barcelony, która w lidze goni liderujący Real Madryt, a w Lidze Mistrzów ucieka od powtórzenia wpadki z poprzedniego sezonu, gdy nie wyszła z grupy, ale wręcz ją napędzają. Ich gole dają punkty i na kilka dni przed Klasykiem pozwalają mieć Real na wyciągnięcie ręki, a w Lidze Mistrzów cieszyć się kompletem punktów po trzech kolejkach. Młodzi rozwiązują kłopoty tu i teraz, ale też dają nadzieję na rozwiązanie problemów znacznie głębszych i bardziej rozbudowanych, które miały trapić Barcelonę przez najbliższe lata.
Kibice kochają wychowanków. A już ci z Barcelony darzą ich miłością szczególną. Wielu z nich nigdy nie czuło większej dumy niż w 2010 r., gdy na gali Złotej Piłki na scenie stanęli Messi, Iniesta i Xavi - trzej mistrzowie z La Masii. Jeszcze dwa lata później w ligowym meczu udało się wystawić drużynę w całości złożoną z wychowanków. Ale też nigdy bardziej się nie martwili i nie powątpiewali w kierunek rozwoju klubu niż w 17 kwietnia 2018 r., kiedy to w meczu z Celtą Vigo pierwszy raz od 16 lat w kadrze nie znalazł się żaden wychowanek. Wówczas próżno było też wypatrywać kandydatów w drużynie rezerw, bo w latach 2015-2018 przewinęło się przez nią aż 34 zawodników z zagranicy. Ostatnie lata to właściwie jedna wielka dyskusja o zgubionej tożsamości, zbłądzeniu i fatalnym zarządzaniu klubem. Pierwszym promykiem nadziei był powrót Xaviego w 2021 r., który zaraz po wejściu powiedział to, co wielu kibiców dostrzegało z daleka: że nie czuć Barcelony w Barcelonie i nie widać wpływu La Masii. Dużo mówił wtedy o konieczności powrotu do modelu gry i standardów, które wydawały się naturalne i nierozerwalnie związane z klubem w czasach, gdy sam jeszcze biegał po murawie Camp Nou.
W akademii twierdzą, że kluczowe dla rozkwitu młodych piłkarzy są dwie rzeczy: kłopoty finansowe, które otworzyły przed nimi drzwi do pierwszej drużyny i trener, który w nich wierzy, więc postanowił wpuścić ich do środka. Xavi sam mówi, że jemu też Louis van Gaal zaufał, gdy miał raptem 17 lat, dlatego odkąd sam został trenerem, pozwolił zadebiutować już trzynastu wychowankom. Po niemal równo dwóch latach od powrotu do Barcelony, po wygranym mistrzostwie, z tyloma wychowankami w kadrze, Xavi znów poznaje swój klub.