To czeska wersja Zbigniewa Bońka. Awansował z Juventusem do finału Ligi Mistrzów (nie wystąpił w nim, zdyskwalifikowały go żółte kartki) i dwukrotnie wygrywał włoską Serie A. Różni go to, że prezes PZPN pod koniec kariery zamienił Turyn na Rzym - w terminologii kibiców "zdradził" - a Nedved przebył odwrotną drogę, do Juve przyszedł z Lazio. Zmianę bardzo sobie chwalił, tłumacząc, że stolica była dla niego zbyt dzika i hałaśliwa i dopiero w mieście Fiata odnalazł miejsce odpowiadające jego temperamentowi.
Przez fanów jest ubóstwiany do dzisiaj. Dlatego że klubu nie porzucił nawet po karnej degradacji do Serie B (pokłosie korupcyjnej afery Calciopoli), ale także przez swój styl gry. Był bowiem lewoskrzydłowym pracoholikiem, który nigdy nie tracił tchu, choć do każdej akcji wkładał tyle serca i wysiłku, jakby wykonywał ostatni sprint w życiu. Włosi obwołali go "Furia Ceca", czyli "Czeską furią".
W Italii mieszka od 1996 r. Jego dzieci mówią po czesku już tylko do rodziców, ze sobą rozmawiają po włosku. Po zakończeniu kariery prezes Andrea Agnelli uczynił Nedved a członkiem zarządu, miesiąc temu Czech został wiceszefem klubu. Mówi, że teraz jeszcze trudniej opędzić mu się na ulicy od kibiców niż wtedy, gdy grał, bo kiedyś ludzie widywali go częściej i nie byli aż tak spragnieni kontaktu. A on stara się wieść proste i normalne życie zwykłego człowieka, o czym obszernie opowiada w wydanej także po polsku autobiografii. Mieszka nieopodal La Mandrii, leżącego pod Turynem, otoczonego 35-kilometrowym murem największego parku w Europie. Po godzinach relaksuje się w pobliskim klubie golfowym - to tam rozmawialiśmy nazajutrz po sobotnim zwycięstwie Juventusu z Milanem, przed którym trybuny zgotowały nowemu wiceprezesowi Nedvedowi burzliwą owację.
Pavel Nedved: Wiadomo, że na przykład przy wyniku 1:1 mogliśmy objąć prowadzenie. W pojedynczym meczu na tym poziomie da się pokonać każdego. Ale kiedy spojrzymy szerzej, na jakość drużyny, to Barcelona robi się nieprawdopodobnie mocna, a takie zespoły grają tym lepiej, im wyższa jest stawka.
- Tak. Ale nie redukowałbym Barcelony do tej formacji. El Clásico pokazało, że jej sukces polega na doskonałej organizacji gry całej drużyny, a tę Katalończycy zawdzięczają trenerowi. Luisowi Enrique należy się najwyższe uznanie.
- Bardzo trudno porównywać różne epoki, bo futbol bardzo się zmienia, więc zmieniają się też role napastników. Jeśli jednak zawęzimy pytanie do szeroko pojętej nowożytności, to myślę, że Messi, Neymar i Suárez nie mają konkurencji. Wystarczy popatrzeć, ile strzelają goli. Ile i jak. Na mnie robią niesamowite wrażenie.
- Po pierwsze, kontuzje. Zaszkodziły nie tylko dlatego, że schorowanych piłkarzy brakowało na boisku, ale także dlatego, że negatywnie wpłynęły na przygotowania do sezonu. Jedni odeszli, inni przyszli, więc tak czy owak czekałoby nas wiele pracy, by zaadaptować się do nowych okoliczności, a urazy jeszcze wszystko skomplikowały. I zdawaliśmy sobie sprawę, że będzie trzeba się skonfrontować z nowymi problemami. Stopniowo się jednak podnosimy, wyniki są coraz lepsze, a sezon potrwa długo. I nie rozstrzygnie się jesienią, lecz jak zawsze - w lutym, marcu, może nawet później. Dzisiejsza pozycja w tabeli nie ma znaczenia.
- Tak. Wiedzieliśmy, co nas czeka, bo nie odeszli od nas zwykli gracze, lecz wielcy mistrzowie. A w takich sytuacjach zawsze trzeba sporo czasu, by ich zastąpić, i to niezależnie od jakości transferów.
- Nie wybiorę jednego, bo się nie da, wszyscy razem współtworzyli mechanizm, który przestał istnieć. I jestem pewien, że problemy z zastąpieniem piłkarzy tak wybitnych miałaby każda drużyna na świecie. Znów - niezależnie od jakości transferów. Pewnych strat nie sposób zrekompensować z dnia na dzień.
- To drugie. Bezdyskusyjnie. Nigdy nie widziałem lidera czołowego zespołu w Europie, który miałby 22 lata. My jesteśmy absolutnie usatysfakcjonowani poziomem jego gry, bo wiemy, w jakim jest wieku. Spokojnie patrzymy na jego rozwój i jesteśmy przekonani, że ma wszystko, by w przyszłości zostać piłkarzem wybitnym. Potrzebuje tylko czasu, jak każdy 22-latek.
- Niezwykłym talentem. Oczywiście trzeba ciężko pracować, by tyle osiągnąć, i Gigi ciężko pracuje, ale najpierw musi być niezwykły talent. To najlepszy bramkarz, jakiego w życiu widziałem. I uważam, że zasługuje na jeszcze większe uznanie, że powinien mieć w dorobku więcej nagród indywidualnych.
- Wracamy do tego samego problemu: trudno porównywać różne epoki. Dlatego nie ustaliliśmy, czy jest numerem jeden, ale jestem pewny, że należy do wąziutkiej grupki najlepszych.
- Nigdy nie myślałem w tych kategoriach. Jak chyba każdy, kto postanowił wtedy zostać. Traktowaliśmy to jako swoisty obowiązek wobec klubu, któremu tyle zawdzięczamy. Juventus dawał nam zawsze wszystko, co mógł, więc czuliśmy, że musimy się odwdzięczyć. Wbrew pozorom to była bardzo prosta decyzja. Pamiętajmy zresztą, że Juve wciąż pozostało wielką firmą. Z milionami kibiców nie tylko we Włoszech statusu nie traci się z dnia na dzień. To nie było poświęcenie, gra w tej koszulce sprawiała mi przyjemność nawet w Serie B.
- Przede wszystkim służę klubowi. Wyjątkowemu. Polega to także na tym, by uświadamiać każdemu piłkarzowi, który tu przychodzi, gdzie trafił. Tym się zajmuję.
- Owszem, przyjaźnimy się i rzeczywiście przyjechał w moje rodzinne strony, trzy lata temu uczestniczyliśmy tam razem w sparingu - nasza drużyna z Turynu, w której grywam razem z Andreą, kontra lokalny klub. To było wielkie wydarzenie w maleńkiej Skalnej [liczącej 1,5 tys. mieszkańców].
- To nie frustracja, tylko poczucie odpowiedzialności człowieka z wizją, który wie, jak tutejsza piłka mogłaby się zmienić. Rzuca pomysły, by rozwijali się wszyscy, bo to leży również w interesie Juve. Choć Serie A wciąż ma swój urok, to przestała być czyimkolwiek celem, każdy piłkarz z ambicjami traktuje ją jako krok w karierze, spełnienia szuka gdzie indziej. Aby odzyskać dawną potęgę, trzeba unowocześnić stadiony i załatwić mnóstwo innych spraw.
- Nie widzę w tym nic negatywnego, uważam, że podnoszą poziom całej dyscypliny. Ale dzięki nim czuję jeszcze większą dumę z Juventusu, który jest biznesem rodzinnym, należącym do Agnellich od dekad. To czyni nas zjawiskiem coraz bardziej wyjątkowym.
- I może być pierwszą drużyną, która obroni tytuł. Potęga, jaką widziałem w El Clásico, po prostu mnie przeraża. Tempo ataku, poziom techniczny. Barcelona nie tylko wygrywa, pokazuje też, jak się powinno grać w piłkę. Perfekcja.
- Tak.
- Na pewno Messiemu i Ronaldo. A kto trzeci? [Długi namysł]. Ibrahimoviciowi. Nie tylko za to, co robi w Paris Saint-Germain, ale za to, że wciągnął Szwecję na Euro 2016.
Dziewczyny piłkarzy Realu i Barcelony. Kto ma przewagę? [ZDJĘCIA]
Komentarze (7)
Pavel Nedved dla Sport.pl: Barca mnie przeraża
FORZA JUVENTUS !