Bartłomiejowi Wdowikowi z końcem roku wybiją cztery lata gry w Jagiellonii Białystok, ale dopiero sezon 2023/24 to prawdziwy wybuch formy 23-latka. Były piłkarz Odry Opole czy Ruchu Chorzów ni stąd, ni zowąd zaczął seryjnie strzelać przepiękne bramki z rzutów wolnych, a bite przez niego stałe fragmenty gry są ogromnym zagrożeniem dla bramki przeciwnika. Wdowik, jak i cała Jagiellonia, spisuje się świetnie, strzelił już w tym sezonie jako obrońca osiem goli, a to wszystko zaowocowało drugim z rzędu powołaniem do reprezentacji Polski. W październiku zadebiutować mu się nie udało, ale kto wie, czy w listopadzie Michał Probierz nie da mu szansy na występ w koszulce z orłem na piersi.
Bartłomiej Wdowik: Bardzo się cieszę, że zostałem doceniony przez trenera Probierza. Że obserwował mnie i powołał. Czuję z tego powodu dumę, bo to spełnienie moich marzeń. A że nie udało się zadebiutować? Wierzę, że to wciąż przede mną. Staram się utrzymywać dobrą formę i ciężko pracować, by dostać szansę na kolejnym zgrupowaniu.
Wiadomo, każdy chce grać, ale nie rozpatruję tego w kategoriach porażki. Trzeba umieć docenić to, co jest, bo trudno było się spodziewać przed sezonem, że uda mi się strzelić aż tyle bramek jako obrońcy, że jako Jagiellonia tak dobrze będziemy grali. Dlatego cieszę się z tego, co jest. Teraz dostałem drugie powołanie i bardzo to doceniam.
Oczywiście, miałem rozmowę z trenerem. Powiedział mi, nad czym muszę popracować i że będzie mnie obserwował. Jak widać po kolejnym powołaniu, tak też było.
Jest wiele takich elementów, ale tym najważniejszym jest gra i ustawienie w obronie. Wiem też, że muszę poprawić prawą nogę, bo czasami nadarza się okazja, by zejść z piłką do środka i wówczas się okazuje, że trzeba jednak nad nią jeszcze popracować. Wiadomo, że nad tym trzeba pracować i nic nie przyjdzie z dnia na dzień, ale jestem na to przygotowany.
Dokładnie. Już samym powołaniem przekonałem się, że ciężka praca popłaca. Wiedziałem, że muszę utrzymać dobrą formę w klubie, by otrzymać kolejne powołanie. Wierzę, że jak dalej będę się pokazywał z tak dobrej strony, mój czas w reprezentacji jeszcze nadejdzie.
Na pewno nikt nie jest zadowolony z przebiegu tych eliminacji, tym bardziej że mamy tak dobrych piłkarzy. W drugiej połowie ostatniego meczu z Mołdawią było widać, że mamy odpowiednią jakość, mieliśmy wiele sytuacji, ale zabrakło skuteczności. Jednak póki są jakiekolwiek szanse na awans, trzeba w to wierzyć. Mam nadzieję, że uda nam się wygrać z Czechami, co będzie podstawą tej kadry do osiągania kolejnych dobrych wyników.
Trochę tak było. Jestem tu już czwarty rok, z każdym sezonem pełniłem wprawdzie coraz większą rolę w zespole, ale to ciągle nie było to. Zdarzały się kontuzje, gorsze okresy, ale już nie wracam do tego, co było. Nie ukrywam, teraz jestem w wysokiej formie, ale myślę, że jesteśmy na tyle dobrze poukładani przez trenera, że wszyscy wyglądamy naprawdę dobrze. Dzięki temu wszyscy czerpiemy z tego korzyści i rozwijamy się.
Wierzę, że jeszcze nie, bo zawsze chce się więcej. Sam jestem ciekaw, na jak wiele więcej jeszcze mnie będzie stać. Trudno mi jednak powiedzieć, co takiego nastąpiło, że teraz ta forma jest tak wysoka. Być może to efekt tego doświadczenia, które zbierałem przez poprzednie lata. Myślę, że jestem już zawodnikiem ogranym w ekstraklasie i to procentuje.
To prawda, poprzednie sezony nie należały do najlepszych. Mieliśmy niezłą kadrę, ale za każdym razem brakowało wyników. Zazwyczaj praktycznie do końca sezonu musieliśmy walczyć o utrzymanie, a teraz? Nie sądzę, żeby wydarzyło się coś niezwykłego. Dobrze przepracowaliśmy obóz z trenerem Siemieńcem i choć zaliczyliśmy falstart w Częstochowie, gdzie przegraliśmy 0:3, to nieźle weszliśmy w sezon. Gramy bardzo dobrze i trzeba to kontynuować, żeby coraz więcej kibiców przychodziło na stadion i mogli oni czuć radość z tego, jak się prezentujemy.
Nikt nie chce przegrywać, szczególnie w taki sposób, ale my naprawdę czuliśmy po obozie, że wyglądamy dobrze. Wiadomo też było, że potrzeba czasu, żeby wprowadzić wszystko to, co chciał trener. Po meczu z Rakowem krok po kroku graliśmy coraz lepiej. Nie było też tak, że nagle z dnia na dzień zaczęliśmy grać tak, jak obecnie. To wszystko działo się stopniowo, swoim tempem. I wierzę, że dalej tak będzie, a my będziemy dominować na boisku.
Wiadomo, że się ogląda ligi zagraniczne, jak to choćby robi Messi czy Ronaldo. W tym sezonie wpadło i wpada. Doceniam to, że tak się dzieje. Ćwiczę to na treningach, a w trakcie meczu wychodzę z założenia, ze trzeba dać się bramkarzowi pomylić, tak jak bramkarzowi Cracovii czy Zagłębia Lubin. Do tego trochę szczęścia i taki mamy tego efekt.
Na pewno też. Z każdym kolejnym meczem, każdym kolejnym golem ta pewność siebie rośnie. To dotyczy zarówno mnie, jak i całego zespołu. Trzeba utrzymać tę tendencję.
Nie, nie, haha. Ale na treningach często zostajemy na strzały i uderzamy na dwa kontakty - przyjęcie oraz strzał. Dzień czy dwa przed meczem z kolei trenujemy już same rzuty wolne z murem. To jest dziesięć czy kilkanaście strzałów... Piłka wpada wówczas naprawdę często i cieszę się, że udaje się to przełożyć też na mecze.
Myślę, że przede wszystkim ułożenie stopy i odpowiednia technika strzału. To się da naprawdę dobrze wyćwiczyć.
Najpierw to muszę wejść na boisko, haha. Ale tak poważnie, to wszystko się decyduje już na murawie, bo to zależy też od ustawienia piłki - choćby od tego, czy to jest pozycja dla lewo- czy prawonożnego zawodnika. Kwestia dogadania się na boisku. Nie myślę o tym, ale jeśli będzie taka potrzeba, to na pewno wezmę tę odpowiedzialność na własne barki.
Szczerze mówiąc, większy stres czułem, gdy w meczu ze Śląskiem podchodziłem do swojego pierwszego karnego w ekstraklasie. Oczywiście, w Poznaniu też były nerwy, to było uczucie inne niż zwykle, tym bardziej że bramkarz Lecha Bartek Mrozek wyczuł moje intencje.
Oj tak... Ale piłka na szczęście wpadła do siatki.
Nie. Mówiąc szczerze, nie miałem żadnego takiego uczucia.
Na drugą połowę wyszliśmy z jasnym postanowieniem, by strzelić bramkę kontaktową, a tak naprawdę po kilku minutach straciliśmy gola na 0:3. Ważne jednak, że odpowiedzieliśmy bardzo szybko bramką Kristoffera Hansena i to nas przywróciło do gry, zarówno pod względem mentalnym, jak i wyniku. Narzuciliśmy rywalowi nasz styl gry, zaczęliśmy coraz bardziej naciskać, uwierzyliśmy, że jesteśmy w stanie odrobić te straty. Pokazaliśmy naszą siłę i mentalność, ale mieliśmy też troszkę szczęścia, że w tym doliczonym czasie rywal w taki sposób sfaulował Dominika Marczuka i mieliśmy 3:3. Umieliśmy zagrać tak, że przycisnęliśmy rywala, a jednocześnie dzięki dobrej organizacji nie narażaliśmy się za bardzo na kontrataki.
Rozmowy trwały dość długo, ale dyrektor Masłowski był bardzo zdecydowany, żeby przedłużyć ze mną kontrakt. Naciskał na to coraz bardziej i bardziej. Rozmawiał z moimi menedżerami i najważniejsze, że doszliśmy do porozumienia. Zostałem w Jagiellonii i się z tego powodu cieszę, a obecny sezon pokazuje tylko, że to była dobra decyzja. Tym bardziej że dostałem wtedy bodziec do dalszej pracy i od tamtego momentu poszło to wszystko mocno w górę. Wszystko wyszło tu bardzo pozytywnie.
Wiadomo, że od każdego trenera można było się czegoś nauczyć, ale jeśli chodzi o trenera Siemieńca, to podchodzi on do nas bardzo dobrze zarówno pod względem mentalnym, jak i taktycznym. Wiemy doskonale, co mamy robić na boisku, jest odpowiednia dyscyplina, każdy z nas ma swoje zadania oraz cele i gdy się tego trzymamy, to na boisku to bardzo dobrze wygląda.
Na pewno stać nas na to, żeby utrzymać ten poziom i dalej pozostać w czołówce. Ale my koncentrujemy się tylko o naszym najbliższym meczu. Nie myślimy o tym, co będzie za kilka tygodni czy wiosną. W każdym meczu konsekwentnie dążymy do prezentowania naszego stylu gry i to przynosi odpowiednie efekty.
Cieszy nas to, że jesteśmy tak wysoko, ale trener nie pozwala nam nawet myśleć o tym, co może się wydarzyć w przyszłości. Nikt z nas nie wie jednak, gdzie jest nasz sufit. Każdy kolejny mecz pokazuje nam w tym zakresie coraz więcej. Zobaczymy, gdzie to nas zaprowadzi na koniec sezonu.
Nie chciałbym aż tak bardzo wybiegać w przyszłość. Pewnie, że marzę o debiucie w reprezentacji Polski, ale poza tym, tak jak dotychczas to robiłem, skupiam się tylko na najbliższym meczu. I to się nie zmieni, skoro przynosi to dobre efekty.
Pasja, dzięki której stało się ona też moją pracą.
Zaczynałem grać w piłkę w Olkuszu, później grałem przez chwilę w IV lidze w Spójni Osiek, ale już wtedy wiedziałem, że będę przechodził do akademii Ruchu Chorzów. Tam najpierw zdobyliśmy wicemistrzostwo Polski juniorów młodszych, a potem zacząłem trenować z pierwszą drużyną. Udało mi się zagrać kilka spotkań w II lidze, ale ogólnie to nie były dobre czasy dla Ruchu i zaliczyliśmy trzeci z rzędu spadek, rok po roku. Cieszę się jednak, że Ruch się zdołał odbudować w taki sposób.
Wracając do mnie - po tym spadku przejęła mnie agencja Unidos, a zainteresowana była mną pierwszoligowa Odra Opole. Nie było co się zastanawiać, zdecydowałem się na ten kierunek i to była dobra decyzja, bo radziłem sobie tam na tyle dobrze, że sięgnęła po mnie Jagiellonia.
Dokładnie tak było. Byłem nim jeszcze w Ruchu, a także na początku w Odrze, ale właśnie w Opolu trener Piotr Plewnia na mecz Pucharu Polski z Arką Gdynia wystawił mnie na lewej obronie. Wyszło to naprawdę dobrze i ta pozycja została ze mną na stałe.
Nie chcę tak mówić. Lewa obrona to moja nominalna pozycja, ale w każdej chwili jestem też gotów zagrać na skrzydle. Myślę, że jako obrońcy jest mi nawet łatwiej wyeksponować moje walory, a na pewno czuje się na tej pozycji bardziej komfortowo.
Szczerze mówiąc, dopiero niedawno przeczytałem cokolwiek o tym w mediach. Nie wiem w ogóle, czy coś jest rzeczywiście na rzeczy. Zostawiam ten temat moim menedżerom, niech spokojnie nad tym pracują. Owszem, słyszy się o zainteresowaniu jakichś klubów, ale staram się w ogóle o tym nie myśleć, bo to może mi tylko zaszkodzić. Sam z kolei koncentruję się tylko na piłce.
Podchodzę do tego spokojnie. Czas pokaże. Nie jest tak, że już teraz wiem, że chcę odejść. Gramy z Jagiellonią o najwyższe cele i skupiam się tylko na tym, co tu i teraz.