Jagiellonia Białystok latem miała ogromny problem - jej król strzelców ekstraklasy, Marc Gual, przeszedł do Legii Warszawa. Klub z Białegostoku w miejsce Hiszpana zatrudnił 24-letniego Afimico Pululu, wychowanka FC Basel, który nie przebił się w niemieckim Greuther Fuerth. Transfer okazał się strzałem w dziesiątkę, bo Pululu w 12 meczach ekstraklasy strzelił sześć goli i zaliczył asystę, czym znacznie przyczynił się do tego, że Jagiellonia - grając bardzo ładny dla oka futbol - jest obecnie wiceliderem ekstraklasy.
Afimico Pululu: Nie…
- Uwierz mi, ja też poczułem ogromną ulgę.
- Po zejściu z boiska w Poznaniu przeszedłem badania. Okazało się, że nie mam żadnego większego urazu i będę mógł trenować. Próbowałem wrócić już na mecz z Pogonią, odbyłem nawet trening z drużyną, by sprawdzić, czy jestem w stanie zagrać, ale moje odczucia nie były zbyt dobre. Zdecydowaliśmy, że nie wystąpię w Szczecinie.
- Szczerze? Ja też się tego bałem! Dzięki Bogu tak nie było i jestem z tego powodu bardzo szczęśliwy.
- Hahaha, tak, widziałem! Rozbawiło mnie to! Ale jednocześnie jest to bardzo miłe i traktuję to jako dużą motywacją, by dawać z siebie wszystko, bo od początku mojej gry w Białymstoku czuję to wsparcie ze strony kibiców. Chcę im się za to odwdzięczyć.
- I czuję to na każdym kroku! Na stadionie, w mediach społecznościowych czy nawet w galerii handlowej, gdy zdarza mi się wybrać na zakupy. Jestem za to naprawdę wdzięczny.
- Tak, Jagiellonia jest bardzo dobrym miejscem dla mnie. Już gdy po raz tu pierwszy przybyłem i rozmawiałem z prezesem, dyrektorem sportowym i trenerem, miałem same pozytywne odczucia. Czułem, że oni wierzą we mnie. A jestem jedną z tych osób, która lubi kierować się odczuciami. Teraz to ja chcę się odwdzięczać za to zaufanie na boisku.
- Obaj opowiedzieli mi o tym. Jest to na pewno zabawna historia, że teraz obaj mogli współpracować na linii dyrektor sportowy – menedżer.
- Cała sprawa rozpoczęła się pod koniec ubiegłego sezonu, w maju. Wtedy jeszcze nie wiedziałem wiele o tym klubie, więc podpytałem o to kolegę z Greuther Fuerth, Damiana Michalskiego, który powiedział mi wiele dobrego nie tylko o samej Jagiellonii, ale też o życiu i piłce nożnej w Polsce. Po zakończeniu sezonu przyszedł czas na głębsze zastanowienie się nad tą ofertą. Z moim menedżerem braliśmy pod uwagę nie tylko sprawy piłkarskie, ale też warunki do życia. Zdecydowałem się tu przyjechać i tak jak mówiłem, rozmawiałem z prezesem, dyrektorem sportowym oraz trenerem Adrianem Siemieńcem. Po tych rozmowach, w których byli oni bardzo konkretni i pokazywali, jak bardzo chcieliby tu mnie mieć, czułem to, że trafiłem w odpowiednie miejsce.
- Kurczę, zapomniałem o nim! Oczywiście, że również z nim rozmawiałem i on był przekonany, że powinienem zaakceptować ofertę Jagiellonii.
- Pewnie! Znamy się jeszcze odkąd mieliśmy 8 czy 9 lat. Poznaliśmy się we Francji, na turnieju piłkarskim dla dzieci, gdy on był najlepszym strzelcem swojej drużyny, a ja swojej. Staliśmy wtedy na podium - ja byłem na pierwszym miejscu, a on na drugim. Nawiązaliśmy kontakt, który trwa do dzisiaj. Jesteśmy naprawdę dobrymi przyjaciółmi.
- Tylko i wyłącznie na podwórku. Nigdy nie trenowaliśmy i nie graliśmy w jednym klubie. Dopiero teraz po raz pierwszy mamy okazję grać razem i wspólnie możemy prowadzić zespół do jak najlepszych wyników. To fajna sprawa, tym bardziej, że dzieje się to daleko od Francji.
- Urodziłem się w Angoli, ale nie mam wiele wspólnego z Afryką, nie mam wspomnień stamtąd. Wszystko dlatego, że gdy miałem półtora roku, rodzice ze mną wyemigrowali do Francji. Spędziłem dzieciństwo we Francji, wychowałem się tam, a moja rodzina tam ciągle mieszka. Czuję się zdecydowanie bardziej Francuzem niż Angolczykiem. Także paszport mam tylko francuski.
- Być może tak się stanie! Kiedyś już otrzymywałem powołanie do kadry Angoli, ale nie zdecydowałem się z niego skorzystać. Teraz, gdyby się taka okazja nadarzyła ponownie, z pewnością rozważyłbym to raz jeszcze. Udział np. w Pucharze Narodów Afryki to byłoby spore przeżycie.
- Nie, jeszcze za wcześnie na tak konkretne deklaracje. Dzisiaj po prostu wiem, że na pewno bym je rozważył, ale co się wydarzy w przyszłości, to jeszcze zobaczymy.
- Szczerze mówiąc, nie pamiętam, żeby było jakoś ciężko, ale to dlatego, że gdy jesteś dzieckiem, to wieloma rzeczami nie musisz się przejmować. Po prostu cieszysz się życiem. Tak też było ze mną, od małego uwielbiałem grać w piłkę, zacząłem na ulicach Mulhouse – niedużego francuskiego miasta, w którym się wychowywałem.
W miejscowym klubie [A.S. Coteaux Mulhouse – red.] rozpocząłem też treningi, później było także FC Mulhouse, a następnie w wieku 12 lat trafiłem do FC Basel.
- Jeden ze skautów FC Basel był często obecny na meczach w Mulhouse, bo oba miasta dzieli tylko 30 kilometrów. A tak się składało, że gdy on przyjeżdżał na mecz, to ja zazwyczaj strzelałem dużo bramek, haha. W Bazylei chciano mnie, już gdy miałem 9 lat. Co jakiś czas pytano mnie, czy jestem gotów na przeprowadzkę do innego kraju. W końcu, gdy miałem 12 lat, zdecydowałem się skorzystać z tej szansy.
- To prawda, przeszedłem przez wszystkie szczeble tamtejszej akademii i w pierwszej drużynie zadebiutowałem już w wieku 18 lat. W pierwszych latach nie było łatwo się przebić, bo w Basel grały naprawdę duże nazwiska, zajęło mi to trochę czasu, ale w końcu udało mi się wejść na ten odpowiedni poziom i zaistnieć w pierwszym zespole.
- Zgadza się, w pierwszym zespole FC Basel zawsze grałem na lewym skrzydle, ale zdecydowanie lepiej się czuję jako napastnik. To dotyczy poruszania się po boisku, ochraniania piłki, gry tyłem do bramki, pojedynków ze stoperami i przede wszystkim strzelania bramek. To właśnie grając w ataku bez dwóch zdań czuję się najbardziej komfortowo.
- Po prostu szukałem nowych doświadczeń, chciałem poznać nowe państwo, spróbować czegoś nowego. Poza tym, w tamtym sezonie w Bazylei mało grałem, więc gdy w styczniu nadarzyła się okazja na transfer do Niemiec, nie miałem większych wątpliwości. Zgłosił się do mnie klub z Bundesligi, Greuther Fuerth, więc nie było co się zastanawiać.
- To był dla mnie trudny okres. Tak naprawdę w Greuther nie dostałem prawdziwej szansy, by pokazać, co potrafię. Czasem tak się po prostu zdarza, ale w żadnym momencie się nie poddałem.
Szczerze mówiąc, nie przejmowałem się tym zbyt mocno. Ja jestem wdzięczny za to, że mogę grać zawodowo w piłkę. Niewiele osób jest w stanie przebić na tyle, by rywalizować na wysokim poziomie, grać na dużych stadionach, przy wielotysięcznej publiczności. Wiem, jaką szansę otrzymałem do życia, stąd moje pozytywne nastawienie. W Niemczech byłem świadomy, że jeśli nie uda się tam, to może udać się gdzie indziej.
- Tak! Z tego powodu jestem bardzo szczęśliwy i wierzę, że taki stan utrzyma się dużo dłużej.
- Nie wiem, jak to było w poprzednich latach, ale widzę, że jesteśmy obecnie prawdziwą drużyną. Pokazujemy nasz charakter nawet wtedy, gdy coś nie układa się po naszej myśli. Umiemy walczyć, a gdy to umiesz i dajesz z siebie wszystko na boisku, stać cię na bardzo wiele. Mamy też dobrego trenera i sztab szkoleniowy, którzy są w stanie nas nakierować na właściwą drogę. Wspólnie tworzymy bardzo zgrane połączenie i myślę, że to widać na murawie.
- Dla napastnika zawsze ważny jest dobry start, bo czasami wejście na odpowiedni poziom w nowym otoczeniu zajmuje trochę czasu. Cieszę się, że w moim przypadku było inaczej. Zacząłem od gola strzelonego w debiucie przed własną publicznością, a potem starałem się utrzymywać dobrą formę. Wierzę, że jeszcze bardziej będę mógł pomóc drużynie, zarówno kolejnymi golami, jak i pracą na boisku.
- Chcę iść jak najwyżej i jak najdalej, a wtedy zobaczymy, co się uda. Jak to się mówi, „sky is the limit". Dla mnie piłka nożna od zawsze była szansą na rywalizowanie z jak najlepszymi. Do tego też chcę dążyć, jestem ambitną osobą. Chcę raz jeszcze zasłużyć na grę w jednej z pięciu najlepszych lig Europy i pokazać wszystkim, że to, co działo się w Greuther Fuerth, to tylko wypadek przy pracy.
- Absolutnie. To nie było złe doświadczenie, to było po prostu doświadczenie. Czasami coś nie wypali i tak było w tym przypadku. Czasami wystarczy, że styl gry danego zawodnika nie przypadnie do gustu czy nie pasuje trenerowi. Okej, to nie problem. Ja zawsze dawałem z siebie wszystko, czasami trzeba zrobić jeden krok do tyłu, żeby pójść kolejne dwa czy trzy do przodu.
Jestem teraz bardziej doświadczony, dojrzalszy, gotowy, by znów podjąć rękawicę i mierzyć jak najwyżej. Dlaczego nie?
- Nie, nie, nie. Wcale nie wykluczam tego, że zostanę tu na dłużej, tym bardziej, że czuję się tutaj bardzo dobrze. Lubię Białystok, to fajne miasto z fajnymi ludźmi. Nie mam powodu, żeby stąd jak najszybciej uciekać.
- Zdecydowanie. Wychowałem się w bardzo religijnej rodzinie. Bóg stoi dla mnie zawsze na pierwszym miejscu. Jestem mu wdzięczny, że mogę każdego dnia wstawać, biegać i robić to, co lubię. Wielu osobom, które chociażby dużą część życia spędzają w szpitalu, nie jest to dane. Ja cieszę się pełnią zdrowia, mogę cieszyć się życiem, a za to wszystko jestem wdzięczny Bogu.
- Bez dwóch zdań. W trudnych chwilach lubię czytać Biblię, to od razu poprawia mi nastrój i daje siłę do działania.
- Myślę, że to też widać po naszych wynikach i miejscu w tabeli. Cieszymy się przy tym, że nasza gra sprawia przyjemność naszym kibicom i wywołuje u nich coraz większe zainteresowanie. A my sami chcemy po prostu wygrywać każdy kolejny mecz. Nie stawiamy przed sobą dalekosiężnych celów. Liczy się tylko to, co teraz. Musimy dawać z siebie wszystko w każdym kolejnym meczu, stawiać krok po kroku i zobaczymy, co na koniec to przyniesie.