Awans na Euro 2024 to obowiązek. Jak już się kompromitować, to na wielkiej imprezie

Michał Kiedrowski
Myśli o tym, że nie awansujemy na Euro, nawet do siebie nie dopuszczajmy. Nie po to społeczeństwo, chcąc nie chcąc hołubi piłkarzy, by oni odpłacili się kompromitacją. Jeśli mamy zaliczyć blamaż, to na dużej scenie. A ci, którzy sądzą, że lepiej byłoby w ogóle nie awansować, by "zaorać kadrę i zacząć od zera", niech przyjrzą się trendom w Europie. Spokojnego budowania już nie ma. Liczy się tylko tu i teraz - pisze Michał Kiedrowski ze Sport.pl.

A może lepiej nie jechać na to Euro, skoro mamy się skompromitować? Takie głosy pojawiły się po katastrofalnym występie Polaków w eliminacjach grupowych mistrzostw Europy. To samo mówiło się już po losowaniu grup turnieju. Według optymistycznego scenariusza, który zakłada nasz awans, trafilibyśmy do grupy z Holandią, Austrią i Francją. Wielu komentatorów określiło to mianem "grupy śmierci". 

Zobacz wideo

Lepiej na Euro nie jechać?

Z osób znanych pogląd taki głosił m.in. Waldemar Matysik. Były reprezentant Polski, który z kadrą osiągnął więcej niż Robert Lewandowski, bo zdobył medal mistrzostw świata, powiedział:

Nawet jeśli jakimś cudem awans wywalczymy, to na turnieju w Niemczech nie mamy czego szukać. Wtedy lepiej nie jechać na Euro i spokojnie budować zespół na kolejne eliminacje. 

Zdanie może i na pierwszy rzut oka zgrabne, ale naiwne - i to podwójnie. Po pierwsze dlatego, że jak już się na Euro awansuje, to trzeba być frajerem, żeby ten awans odpuścić. Dziewięć mln euro, które drużyna dostaje za sam start, piechotą nie chodzi.

Po drugi dlatego, że nie istnieje już coś takiego jak spokojne budowanie zespołu na kolejne eliminacje. Znał je z autopsji Matysik, bo za jego czasów niemal wszyscy reprezentanci grali w kraju. Teraz to już zupełnie inny przypadek.

Dziś już prawie nikt nie może sobie pozwolić na spokojne budowanie

Dziś na spokojne budowanie mogą sobie pozwolić takie zespoły, jak Hiszpania, Francja czy Anglia, które każde eliminacje i tak wygrywają w cuglach i mogą eksperymentować w tym, czy innym meczu. Ale nawet Niemcy ulegli już kulturze efektów natychmiastowych. Przekonał się o tym Hansi Flick. Trener miał spokojnie przygotowywać zespół gospodarzy Euro do turnieju, ale już we wrześniu wyleciał z roboty, bo w meczach towarzyskich potrafił wygrać tylko z Peru, a przegrywał m.in. z Japonią 1:4. Po tej klęsce został zwolniony jako pierwszy w historii trener reprezentacji Niemiec. Wcześniej jeszcze gorszy od niego Erich Ribbeck sam zrezygnował ze swojego stanowiska (w 2000 r.). Nie bronię Flicka, który wcześniej nie wyszedł z grupy podczas mundialu w Katarze. Rzecz w tym, że w dzisiejszych czasach trudno dotrzymać słowa o spokojnym budowaniu drużyny nawet w takich krajach, gdzie kultura piłkarska stoi na wyższym poziomie niż u nas. 

W Polsce nawet jak trener teoretycznie spełnił postawione przed nim zadanie, to może pożegnać się z robotą. Tak było przecież z Jerzym Brzęczkiem czy Czesławem Michniewiczem. Pierwszy awansował na Euro 2020, a drugi wyszedł z grupy na mundialu 2022. Niby obaj zrealizowali futbolowe cele, ale i tak z roboty wylecieli. I znowu nie bronię żadnego z nich. Więcej: zgadzam się z opiniami, że reprezentacji Polski za kadencji obu nie dało się oglądać. Z drugiej jednak strony obaj są przykładem, że cierpliwość to cnota, którą polscy działacze i kibice gospodarują bardzo oszczędnie. 

Długie budowanie kadry? To już w Europie nie jest modne

Zresztą tak się dzieje nie tylko w Polsce. Z grona ponad 50 selekcjonerów drużyn narodowych w Europie trzydziestu pracuje krócej niż trzy lata. Zaledwie dziewięciu ma staż pięcioletni i dłuższy. I co ciekawe są to z reguły albo trenerzy, którzy w kadrze osiągnęli duży sukces (Gareth Southgate w Anglii, Didier Deschamps we Francji czy Zlatko Dalić z Chorwacji), albo ich drużyny nie mają wielkich sportowych ambicji (Gibraltar, Andora, Luksemburg). 

A najbardziej kuriozalne jest to, że aby trener mógł spokojnie z drużyną popracować, to najpierw musi awansować na duży turniej. Bo dopiero wtedy FIFA czy UEFA zapewnia mu zawodników na dłużej niż tylko na trzy-cztery treningi przed meczem. I dopiero wtedy jest czas na dłuższe zgrupowanie (turniej w Katarze był tu wyjątkiem).

A ci, którzy - jak to tłumaczył Piotr Żelazny w debacie Sport.pl o Robercie Lewandowskim - brak awansu widzieliby jako doskonałą okazję "do zaorania wszystkiego i zaczynania od zera" - mają, jak określił sam dziennikarz, słaby kontakt z rzeczywistością. - Nie ma czegoś takiego jak zaczynanie od zera - skonstatował Żelazny. 

I ma rację. Brak awansu to nie tylko wymierna strata finansowa, ale też poważna obsuwa w rankingu FIFA, co z kolei przekłada się na mniejsze szanse w kolejnych eliminacjach. Bo ranking decyduje o podziale koszyków przed losowaniem. 

Awans to obowiązek. Usprawiedliwień nie ma

Trzeba powiedzieć więcej. Piłkarze reprezentacji Polski mają obowiązek, by na Euro awansować. Nie po to podatnicy zainwestowali w nowoczesne stadiony w niemal każdym polskim mieście, nie po to zainwestowali w orliki i szkolenie młodzieży w każdym klubie w Polsce, nie po to TVP i spółki skarbu państwa złotem obsypują piłkarzy, by oni teraz się odwdzięczyli brakiem awansu na Euro 2024. Jak już się mają kompromitować, to lepiej na mistrzostwach Europy.

Więcej o: