Euro 2012. Klose: Mam sentyment do Polski

- Kibicowałem Polsce i Ukrainie, bo wiem, co znaczy organizacja takiego turnieju dla kraju. Poza tym nigdy nie zapomnę skąd pochodzę. Niemcy i Polska są dla mnie bardzo ważne - mówi Sport.pl napastnik reprezentacji Niemiec, urodzony w Opolu Mirosław Klose

Tak się kibicuje! Trybuna Kibica otwarta dla wszystkich

Michał Pol: Wyleczy Pan kontuzjowane udo na Euro?

Mirosław Klose: Rehabilitacja przebiega zgodnie z planem, wznowiłem już treningi. Na Euro będę w życiowej formie, a przynajmniej z akumulatorami naładowanymi dzięki przymusowej przerwie.

Mario Gomez strzelił dla Bayernu Monachium 25 goli w lidze, w Lidze Mistrzów nawet cztery w jednym meczu, a niemieccy dziennikarze mówią: "byle tylko Miro się wyleczył, bez niego ciężko będzie walczyć o mistrzostwo Europy". Co Pan daje kadrze Joachima Loewa?

- Gram w reprezentacji ponad 10 lat, wystąpiłem w 114 meczach, w każdym dawałem z siebie wszystko i tak też będzie w kolejnych. Nigdy nie wzbraniałem się też przed rolą lidera. Z młodymi, którzy wchodzą do zespołu dzielę się doświadczeniem. Dla drużyny lepiej, że jest kilku dobrych i różnych napastników, a Mario i ja mamy inny styl gry. A może trener zadecyduje, że w meczach grupowych zagramy obaj?

Czy Niemcy mają mocniejszą drużynę niż na mistrzostwach świata w 2010, gdzie zajęliście trzecie miejsce?

- Jestem pewien, że tak. Wielu z młodych, którzy grali w RPA, zdobyło doświadczenie w futbolu na najwyższym poziomie, i dziś mają je na równi z takimi weteranami jak Bastian Schweinsteiger, Philipp Lahm, Łukasz Podolski czy ja. Mesut Oezil i Sami Khedira przeszli do Realu Madryt pod skrzydła Jose Mourinho, Manuel Neuer trafił do Bayernu, Thomas Mueller, wybrany na najlepszego młodego zawodnika mistrzostw, też się rozwinął, podobnie Tony Kroos. Teraz do drużyny wchodzą jeszcze młodsi, świetnie wyszkoleni technicznie piłkarze jak Mario Goetze, Marco Reus czy bracia Bender. Na treningach patrzyłem z zachwytem na to, co potrafią, jak są też wyszkoleni taktycznie i pomyślałem, że nadchodzą dobre dni dla reprezentacji Niemiec.

Jeśli reprezentacja Niemiec zajmie drugie miejsce w grupie, ćwierćfinał rozegra na Stadionie Narodowym w Warszawie. Czy to, że Euro obywa się w Polsce, ma dla Pana znaczenie?

- Oczywiście. Kibicowałem Polsce i Ukrainie, bo wiem, co oznacza organizacja takiego turnieju dla kraju. Mam wielki sentyment do Polski. Tu się urodziłem, tu spędziłem część dzieciństwa, tu mam rodzinę, którą odwiedzam. Lubię w Polsce odpoczywać, ładuję tu akumulatory, np. na rybach. Poza tym moja żona pochodzi z Polski. Z dziećmi mówimy po polsku i po niemiecku. Jak pan słyszy, mój polski nie jest najgorszy, choć czasem wtrącam niemieckie słowo. Nigdy nie zapomnę skąd pochodzę. Niemcy i Polska są dla mnie bardzo ważne.

Dlaczego wybrał pan grę dla Niemiec?

- Bo dzięki piłce zostałem zaakceptowany w nowej ojczyźnie. Gdy przyjechaliśmy miałem osiem lat i nie znałem języka. W tym wieku to koszmar. W szkole czułbym się pewnie odrzucony, gdyby nie to, że każdą wolną chwilę spędzałem grając. Koledzy szybko się zorientowali się, że jestem niezły. Przy ustalaniu składów wybierano mnie jako pierwszego. Zawierałem pierwsze przyjaźnie, a te kontakty z rówieśnikami pozwoliły mi szybko nauczyć się języka - jako pierwszy w rodzinie płynnie mówiłem po niemiecku. To mi dodało pewności siebie. W Niemczech uczyłem się futbolu i piąłem po szczeblach kariery. Powołanie do niemieckiej kadry było naturalną konsekwencją. Nie bez znaczenia było to, że w Kaiserslautern zaopiekował się mną Fritz Walter, kapitan mistrzów świata w 1954 roku. On, jego brat Ottmar i Horts Eckel, którzy też grali w pamiętnym finale z Węgrami, zapraszali mnie do stołu, gdzie snuli opowieści. Potrafiłem słuchać wspomnień przez cztery, pięć godzin. To było wspaniałe.

Łukasz Podolski deklaruje, że jest fanem Górnika Zabrze i może skończy tam karierę. Pan też ma sentyment do polskiego klubu? Może do Odry Opole, gdzie grał tata?

- Nie. Kibicowałem Wiśle Kraków, w której grali Tomek Kłos i Kamil Kosowski, z którymi występowałem w Kaiserslautern. Czasem zdarza mi się sprawdzać wyniki polskiej ligi, ale oglądać raczej nie.

Reprezentacja Niemiec jest wielokulturowa. Polska taka się staje, różnica polega na tym, że w waszej kadrze nawet, jeśli ktoś pochodzi z Polski czy Tunezji, to wychował się nad Renem i świetnie mówi po niemiecku. My z Ludovikiem Obraniakiem czy Damienem Perquisem rozmawiamy po francusku, a po niemiecku z Eugenem Polanskim, kapitanem waszej reprezentacji do lat 21...

- Niezręcznie mi to komentować. Każdy musi odpowiedzieć sobie, dla kogo chce grać. Każdy przypadek jest inny, każdy ma własną historię i powody, dla których podjął taką, a nie inną decyzję. Ja wybrałem tę ścieżkę, bo uznałem, że postępuję zgodnie z sumieniem. I myślę, że dokonałem właściwego wyboru.

Polscy kibice nie marzą jak niemieccy o mistrzostwie, ale o wyjściu z grupy. Grał pan przeciw nam w Gdańsku, jakie daje nam pan szanse?

- W tamtym meczu pokazaliście, że przy wsparciu publiczności, grając z niezwykłą motywacją, agresywnością i determinacją, możecie wygrać z każdym. Macie kilku świetnych zawodników. Wojtek Szczęsny w niewiarygodny sposób obronił kilka moich strzałów. Co więcej, mimo młodego wieku potrafił wprowadzać w drużynie spokój. Śledzę też postępy Polaków z Borussii Dortmund i wszyscy, a zwłaszcza Robert Lewandowski, bardzo się rozwinęli. Wszyscy są dość młodzi, więc Polska jeszcze długo będzie z nich miała pożytek.

Zdobył pan dla Niemiec 63 gole, jeszcze tylko pięciu brakuje do rekordu Gerda Muellera. Jeśli nie uda się pobić na Euro, będzie pan grał do mistrzostw świata w Brazylii w 2014?

- Jeśli zdrowie pozwoli. Mam 33 lata, czeka mnie ciężki turniej, a po nim rozmowa z trenerem. Chciałbym grać w Lazio do czerwca 2014 roku, a później wystąpić na mundialu w Brazylii, gdzie brakuje mi gola do pobicia innego rekordu Muellera - 14 bramek na mistrzostwach świata. Skończyć karierę z takim wynikiem byłoby czymś wspaniałym.

Zobacz wideo
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.