MŚ w lekkoatletyce 2017. Tomasz Majewski: jesteśmy coraz lepsi, bo normalnie pracujemy

- Jeszcze kiedy byłem zawodnikiem, to się kisiliśmy we własnym sosie, a teraz szeroko wysyłamy ludzi na duże mityngi. Związek nigdy nie miał tak dobrych sponsorów jak teraz. Nie mamy kompleksów, mamy wszystko poukładane, normalnie pracujemy, dlatego tak nam idzie - mówi Tomasz Majewski. Dwukrotny mistrz olimpijski w pchnięciu kulą, a obecnie wiceprezes Polskiego Związku Lekkiej Atletyki, tłumaczy, co stoi za sukcesem polskiej kadry lekkoatletów, która na zakończonych w niedzielę mistrzostwach świata w Londynie zdobyła osiem medali.

Łukasz Jachimiak: Szykujecie się już na śniadanie albo kolację z panią premier lub panem prezydentem?

Tomasz Majewski: Ja na pewno nie, niech idą sportowcy. Ale nie mam pojęcia czy coś takiego będzie. Część zawodników już wróciła z Londynu wcześniej, bo nie było sensu siedzieć tam, skoro zaraz są kolejne starty. Część pokaże się już we wtorek w Memoriale Kamili Skolimowskiej [impreza odbędzie się na Stadionie Narodowym – wstęp wolny], duża część jedzie na Tajwan, na Uniwersjadę, sporo osób przygotowuje się do finałowych zawodów Diamentowej Ligi. One są bardzo ważne, bardzo prestiżowe i bardzo opłacalne. Do tych finałów w Brukseli i Zurychu zakwalifikowało się całkiem sporo naszych zawodników. Musza się przygotowywać, nie jest tak, że można teraz siąść i świętować. Trzeba dobrze sezon skończyć, zbierać owoce.

Drugie mistrzostwa świata z rzędu kończymy z ośmioma medalami, przez połowę imprezy zajmowaliśmy trzecie miejsce w klasyfikacji medalowej – rozwijamy się, mamy i uznane marki, i młodzież, która wchodzi i robi wyniki?

- Tak, rozwijamy się, jesteśmy coraz lepsi. Nie mamy kompleksów, normalnie pracujemy, mamy wszystko dobrze poukładane, dlatego tak nam idzie. Po gwiazdach przychodzą następni, uczą się. Mamy dobrą koniunkturę, coraz więcej dobrych zawodów, jest gdzie startować. Zawodnicy więcej też startują na świecie, czego kiedyś brakowało. Jeszcze kiedy byłem zawodnikiem, to my się głównie kisiliśmy we własnym sosie, na duże mityngi jeździło niewielu ludzi od nas. Teraz szeroko wysyłamy ludzi, oni startują, zdobywają doświadczenie i dzięki temu później bez kompleksów walczą w imprezach głównych. Proszę zobaczyć, że my praktycznie nie mamy wpadek. Jak już ktoś przyjeżdża na mistrzostwa, to przechodzi przynajmniej pierwszą rundę, robi swój najlepszy wynik w sezonie. O to chodzi, do tego dążyliśmy, żeby wysyłać przygotowanych ludzi. Czasami mniej, ale dobrych.

W związku jest więcej pieniędzy niż jeszcze kilka lat temu, przyszło do niego więcej sponsorów?

- Oczywiście. Nigdy takich dobrych sponsorów nie mieliśmy jak teraz. Jest i więcej, i są lepsi. Poza tym zawodnikom udaje się zdobywać indywidualnych sponsorów, podpisują kontrakty, to zawsze działa na korzyść.

Mówi Pan „nie mamy wpadek”, a mi się przypomina Rio. Chyba trzeba wiedzieć dlaczego tam, na najważniejszej imprezie, ich nie uniknęliśmy, żeby historia się nie powtórzyła na kolejnych igrzyskach?

- Igrzyska to większa presja, część ludzi radzących sobie na mistrzostwach świata tam sobie nie radzi. Na pewno znaczenie miały też różnice czasowa i klimatyczna. Poza tym, nie oszukujmy się, świat był lepiej przygotowany. Teraz odeszło trochę gwiazd, które ciągnęły do Rio, dlatego w niektórych konkurencjach się pozmieniało. Są takie, gdzie jest zapaść, chociaż nie mówię, że to ogólny trend, bo były w Londynie i takie konkurencje, w których poziom był wyższy niż w Rio.

W tych, w których zdobywaliśmy medale i byliśmy blisko podium – w tyczce mężczyzn, dysku mężczyzn czy kuli mężczyzn - zapaści raczej nie ma.

- Jasne, nasze gwiazdy prezentują poziom światowy, one się potwierdzają na przestrzeni lat. O nie się nie martwimy. A będąc w miarę dużym krajem staramy się szkolić szeroko i doczekaliśmy się tego, że nie mamy tylko po jednej osobie. To dobrze o nas świadczy. W związku oceniając wyniki zawsze patrzymy na tabelę punktową [zajęliśmy czwarte miejsce], bo ona więcej mówi, pokazuje prawdziwą siłą lekkiej atletyki w danym kraju. Tu też świetnie wyglądamy. W tabeli medalowej ostatniego dnia spadliśmy na ósme miejsce, ale to nie zmienia faktu, że mistrzostwa były dla nas bardzo udane.

Chwalić możemy się zwłaszcza polską szkołą rzutów?

- Tak, mamy świetnych trenerów, duże tradycje, młodzież, która się do tego garnie, naprawdę chce to robić. Zdobywamy w rzutach medale mistrzostw świata juniorów, naprawdę idą koleni ludzie.

Kto idzie z widokami na wyniki w świecie seniorów już wkrótce?

- Jest dyskobol Oskar Stachnik, wicemistrz świata i mistrz Europy, jest Łukasz Mrzygłód, mistrz Europy w oszczepie, jest Szymon Mazur, wicemistrz świata i Europy w kuli, w którego bardzo wierzę. Dalej – oszczep u dziewczyn się całościowo bardzo podniósł. U kobiet w młocie to mamy wręcz urodzaj, jesteśmy potęgą, bo są trzy świetne dziewczyny w elicie i widać, że dalej też coś będzie. W męskim młocie mamy dwóch zawodników na poziomie superświatowym i chociaż tu następców jeszcze wyraźnie nie widać, to obaj są na tyle młodzi, że zanim skończą, to kogoś wychowamy. Wszędzie ktoś się ciągle trafia, jest kontynuacja.

Paweł Fajdek został pierwszym w historii młociarzem, który wygrał mistrzostwa świata trzy razy z rzędu, a kiedy wreszcie Anita Włodarczyk będzie oficjalnie mogła się pochwalić swoimi trzema zwycięstwami z rzędu?

- Proszę pamiętać, że procedury są długie i uciążliwe, bo prawnicy się o to starają. Dopóki nie będzie wyczerpanych wszystkich środków odwoławczych, to Anita tego złota za Moskwę [MŚ 2013] nie dostanie. Jak już Tatiana Łysenko nie będzie mogła nigdzie walczyć, to dopiero wtedy Anita otrzyma to, na co zasługuje. Oczywiście fajnie by było, gdyby to się stało na mistrzostwach świata. Może będzie okazja w 2019 roku. Bardzo dobrze, że wprowadzono dekoracje dla poszkodowanych przez doping. Chociaż dziwi mnie to, że nie zadbano, by medale były replikami mistrzowskich. Przecież wzory są zachowane, to nie kłopot, żeby medal odtworzyć. Najlepiej z tym sobie radzi europejska federacja, bo ona daje oryginalne medale. IAAF daje medale zastępcze, a najgorzej sobie radzi MKOl, który prawie w ogóle nic nie robi i u nich wszystko trwa najdłużej.

Tam Włodarczyk też czeka na swoje złoto, za igrzyska w Londynie w 2012 roku.

- Tak, dwie instytucje będą jej oddawać medale, więc to nie jest proste. Ale doczeka się. Dobrze, że to się dzieje, że ludzi się nawet po latach zaprasza i wreszcie honoruje tak, jak zasłużyli.

Łysenko bardzo walczy, czuje się poszkodowana?

- Nie wiem czy ona walczy, może w jej imieniu walczy federacja, może Rosyjski Komitet Olimpijski. Trzeba by się dowiadywać po sądach. U Rosjan i u Białorusinów najbardziej się w to angażuje państwo, bo procesy są kosztowne, a oni biorą najlepszych prawników. Pamiętam, że jak była sprawa Iwana Cichana i Wadzima Dziewiatouskiego [białoruscy młociarze-dopingowicze, pierwszy medalista IO 2008 i 2016, drugi z IO 2008], to wszystko szło w setki tysięcy dolarów. Ludziom się zdaje, że jak już dopingowicz jest złapany, to sprawa staje się prosta. Tak powinno być, ale – niestety – to są sprawy prawne, wszystko można zaskarżyć.

Dziwnie byłoby kończyć rozmowę o londyńskich mistrzostwach, nie mówiąc nic o Usainie Bolcie. Bolało Pana, kiedy Jamajczyka bolało w finale sztafet 4x100 m?

- Szkoda, ale to właśnie – niestety – jest sport. Wszystkie piękne scenariusze, które sobie człowiek napisze nie zawsze wychodzą. Czytałem artykuł, że za długo trzymają zawodników już rozebranych do startu, a w Londynie jest zimno. To rzeczywiście problem. A drugi to starość.

30-letnia starość – brzmi dziwnie.

- Faktycznie, on za chwilę skończy dopiero 31 lat. Ale na bardzo wysokim poziomie biegał już jako 16-latek. Dlatego jemu karierę trzeba liczyć inaczej, praktycznie przez połowę życia ma superwyczyn, a 15 lat na takim najwyższym poziomie to bardzo duży staż. Ale ludzie i tak się cieszyli, że wystąpił, chociaż upadł, nie dobiegł, to owację i tak dostał. Szkoda, że się skontuzjował, mam nadzieję, że to nic poważnego. Na szczęście ma teraz dużo czasu na regenerację, na pewno sobie świetnie poradzi.