Dla Aleksandra Balcerowskiego to szalone lato. 22-letni środkowy reprezentacji Polski najpierw dostał szansę pokazania się w Lidze Letniej w NBA, a potem podpisał dwuletni kontrakt z Panathinaikosem Ateny - klubem, który latem sprowadził mnóstwo gwiazd, byłych graczy NBA i europejskie talenty, by odbudować potęgę. A jeszcze wcześniej wygrał z Gran Canarią rozgrywki EuroCup i zgarnął nagrodę dla "Rosnącej Gwiazdy" tych prestiżowych rozgrywek. Teraz Balcerowski szykuje się z kadrą koszykarzy do olimpijskich prekwalifikacji. Pierwszy etap tej drogi to mecze z Węgrami, Bośnią i Hercegowiną oraz Portugalią, które od 13 sierpnia rozgrywane będą w Gliwicach.
Aleksander Balcerowski: Na razie nie myślę się o tym, co będzie w Atenach i co czeka mnie w Panathinaikosie. Jestem na zgrupowaniu kadry, cieszę się, że mogę tu być i na tym się koncentruję.
– Tak, a czemu pytasz?
– No ale czy mnie tak witali?
– Dla mnie to duży krok. Jestem gotów, ale czy podjąłem dobrą decyzję, to pokaże czas. Wydaje mi się, że postąpiłem słusznie. Przed podpisaniem kontraktu rozmawiałem z wieloma osobami z klubu i wszyscy byli do mnie nastawieni bardzo pozytywnie.
– W Europie to jest wielkie wyróżnienie. Można porównać to do sytuacji, w której jakiegoś gracza z NBA komplementuje Gregg Popovich. Cieszę się, że trener Ataman to powiedział, cieszę się, że chciał mnie w swoim zespole. Ale teraz nie można osiąść na laurach, tylko zademonstrować mu, że się nie mylił, ciężką pracą udowodnić, że będzie miał ze mnie pożytek.
– Tak, ale to są prywatne sprawy. Totalnie prywatne rozmowy, nie chcę o tym mówić (śmiech).
– Cała ręka jest nowa!
– Wszystkie nowe tatuaże związane są z grecką mitologią, z geometrycznymi rzeźbami, malowidłami – jak choćby upadłego anioła. Od małego interesowałem się mitologią, byłem nią zafascynowany. Taki "look" mi się po prostu spodobał.
"Rękaw" robiłem z moją ukochaną tatuażystką, która odpowiada także za resztę moich dziar. To wszystko jest jej pomysł, ja się tylko zgadzałem. Nie ma tu ukrytego dna, po prostu – to moja fascynacja mitologią.
– Nie wiem, ile razy już się wypowiadałem o Mateuszu, ale tu się nic nie zmienia. Na treningach już sama jego prezencja działa na wszystkich wokół pozytywnie. To największe nazwisko i duma polskiej koszykówki. Każdy patrzy na niego jak na wzór, każdy się go słucha. Kiedy jest na treningu, to motywacja wzrasta, bo nikt nie chce wypaść źle w jego oczach.
A dla niego jest najważniejsze, żeby kadra jak najlepiej funkcjonowała. Dlatego stara się pomagać kolegom z drużyny, a mi zwłaszcza. Jeśli się wsłuchasz w jego słowa, może ci to bardzo pomóc w życiu.
– Na pewno czuję od niego zaufanie. Przed EuroBasketem byłem w głębokim dole, a Mateusz mnie z niego wyciągnął, teraz stara się ze mną pracować, licząc, że pomogę mu unieść na barkach kadrę. Czyli sytuacja się zmieniła – już nie musi wyciągać mnie z bagna, ale próbuje uświadomić, jak tam nie wrócić. Na pewno się mną opiekuje. Dużo rozmawiamy. I o sprawach koszykarskich, i o życiu.
– No i właśnie dlatego nie osiądę na laurach, bo to idealna okazja, by nasycić się sukcesem. By stwierdzić, że ja już swoje zrobiłem, wracam do domu i mogę napić się drineczka. Jak dużo dobrego się w twoim życiu dzieje, musisz zachować zimną głowę.
– Mam szczęście, że ciężka praca towarzyszy mi od początku. Nie dostałem nic za darmo, czy dzięki nazwisku. Od początku wszystko musiałem swoje wywalczyć. Myślę, że dzięki temu mam zdrowe podejście do rzeczywistości, może zdrowsze od kogoś, komu sukces spadł z nieba.
Na razie nie dociera do mnie, że jestem w Panathinaikosie, że pokazałem się w NBA. Cały czas pracuję, cały czas wydaje mi się, że moja topowa forma, najpiękniejsze momenty są przede mną, i to mnie pcha do przodu.
– Nawet już drugi raz.
– No tak, teraz to zdecydowanie bardziej poważne. Ale kiedyś trzeba opuścić gniazdko. Ale takim propozycjom, jak ta z Panathinaikosu, się nie odmawia. Z takiego klubu, z takim trenerem. Tylko głupi by odmówił.
Ale Gran Canaria zawsze będzie w moim sercu, to mój – mogę tak powiedzieć – pierwszy dom. Na pewno będę tęsknił, ale w takich sytuacjach trzeba być gotowym na wyrzeczenia, zdawać sobie sprawę, że taka oferta może się nie powtórzyć.
– Ja wiem, co się działo, jak to wyglądało od środka. Inni niech sobie piszą i niech wierzą w to, co uważają. Ja nie muszę się z tego tłumaczyć.
– Wszystko było jak najbardziej ok (śmiech).
– Nie miałem na nic napinki. Z doświadczenia wiedziałem już, że źle to na mnie wpływa, zwłaszcza przed draftem, kiedy nie zostałem wybrany (w lecie 2022 Balcerowski pokazał się przedstawicielom NBA na kilku pokazowych treningach – red.). Dlatego jechałem na luzie, wiedziałem, co potrafię. Zostawiłem rzeczy, by leciały z wiatrem.
Przez tydzień ciężko pracowałem na treningach, potem przyszły mecze w Las Vegas. Wiedziałem, że każdy będzie chciał się pokazać. Ja zrzuciłem z siebie presję, bo wiedziałem, że skauci nie patrzą tylko na indywidualne umiejętności graczy, ale też doceniali tych, którzy grają dla zespołu. Kiedy mogłem zagrać akcje rzutową, to rzucałem, kiedy nie – po prostu robiłem swoje. Na pewno nie wyglądało to tak łatwo, jak można zobaczyć na urywkach, na skrótach wideo.
– A ja miałem kontrakt i perspektywy w Europie, więc moja sytuacja była nieco inna. Ale masz rację – tam toczy się walka o życie i niejednemu trudno byłoby się tam pokazać. Ja jestem pewien, że zrobiłem wszystko, co mogłem, na takich papierach, jakie dostałem.
– Feedback dostał raczej mój agent, ja tam nie chodziłem i nie wypytywałem trenerów, jak sobie poradziłem, czy im się podobało, czy będą mnie dalej obserwować. Dostałem informację, że pokazałem się z bardzo dobrej strony, że to był dobry krok.
Ale czy będzie drugi raz? Nie wiem. Myślę, że teraz dzięki dobrej grze w Eurolidze wypracuję sobie lepszy "image". Pokażę, że mogę grać na najwyższym poziomie w Europie. A czy w przyszłości dostanę szansę, czy nie – czas pokaże.
– Dziękuję. Odzew jest bardzo dobry. Teraz tylko trzeba grać, walczyć, pokazać się. I ruszać do roboty.
Komentarze (4)
Balcerowski mówi nam o NBA. Taką informację dostał jego agent