Reprezentacja Polski koszykarzy - czwarty zespół zeszłorocznego EuroBasketu - przygotowuje się do turnieju prekwalifikacyjnego do igrzysk w Paryżu. Od 13 sierpnia w Gliwicach Polacy będą rywalizować z Węgrami, Bośnią i Hercegowiną oraz Portugalią, a potem ewentualnie z Czechami, Macedonią Północną, Izraelem lub Estonią, które zagrają w Tallinie. Tylko jedna z tych drużyn wywalczy awans do jednego z właściwych turniejów kwalifikacyjnych w przyszłym roku, tuż przed igrzyskami w Paryżu.
Kadra Igora Milicicia odbyła zgrupowanie we Wrocławiu, trenowała też w Warszawie, a teraz czekają ją mecze kontrolne w Belgradzie (z Serbią i Macedonią) oraz Stambule (z Turcją). W drużynie brakuje kilku czołowych polskich koszykarzy - m.in. Jeremiego Sochana z San Antonio Spurs, a także obecnych na EuroBaskecie A.J.'a Slaughtera, Aleksandra Dziewy i Dominika Olejniczaka, ale jest Mateusz Ponitka. Lider i kapitan drużyny, który w minionym sezonie zdobywał średnio 8,4 punktu, 5,1 zbiórki oraz 2,4 asysty w euroligowym Panathinaikosie Ateny.
Mateusz Ponitka: Z tego, co słyszałem, to zanim dołączyłem do zespołu, chłopaki też dobrze trenowały. Na kadrze nikogo nie trzeba motywować – ci, którzy tu są, są głodni gry, chcą reprezentować kraj. Mamy jeden cel i wszyscy wiemy, że osiągnąć go będzie trudniej niż w zeszłym roku, kiedy napisaliśmy wspaniałą historię "Kopciuszka" na EuroBaskecie. Teraz nasi rywale będą mieli zupełnie inny obraz naszej drużyny i musimy mieć świadomość, że w każdym meczu będzie nam trudniej.
- Na pewno słychać, że jako gospodarz, możemy mieć trochę łatwiej, że mamy teoretycznie łatwiejszą ścieżkę do finału turnieju. Ale my wszystko musimy udowodnić na boisku, bo jak powiedziałem wcześniej – każdy przeciwnik będzie wiedział, że ma za rywala ósmy zespół świata i czwarty zespół Europy. To na pewno pobudza wyobraźnię i my dobrze o tym wiemy, bo zazwyczaj było tak, że to my byliśmy w tej sytuacji i to my patrzyliśmy na zespoły z wyższej półki, chcąc je pokonać. Motywacja była niby ta sama, ale gra sama z siebie wchodziła na wyższy poziom. Teraz może być tak u rywali, co pokazała już Holandia, z którą graliśmy dwa sparingi we Wrocławiu. Ale czy czujemy presję? Nie, raczej nie. Powiem to samo, co przed EuroBasketem. Jeżeli każdy będzie wykonywał swoje zadania na 100 proc., to ja wierzę w chłopaków, w nasz zespół. Presji nie będzie – możesz wygrać, możesz przegrać, to jest sport.
- Dziwna sytuacja, prawda? Zrobiliśmy coś dużego na dwóch turniejach z rzędu i teraz dziwimy się, że nas nie ma… Ale oczywiście, mamy świadomość, że w eliminacjach mistrzostw świata mogliśmy i powinniśmy zagrać lepiej, pokonać wyżej Estonię, awansować do drugiej rundy i powalczyć. Ale uważam, że nic nie dzieje się przez przypadek, wszystko ma jakiś cel – dla nas to była dobra lekcja. W trakcie eliminacji trochę eksperymentowaliśmy ze składem, z ustawieniami, z taktyką, no i nam się nie udało. Teraz wiemy, na czym stoimy, każdy wie, czego się spodziewać. Nasze główne założenie, to utrzymać DNA drużyny, które wypracowaliśmy przez ostatni rok.
- Przede wszystkim największą pracę wykonał w tym wszystkim Olek. Mógł posłuchać osób, które dobrze mu życzą, a mógł pójść drogą, którą wskazywali mu ci, którzy niekoniecznie chcieli mu pomóc. Na zgrupowaniu przed EuroBasketem mieliśmy z nim kilka spotkań – poza mną uczestniczyli w nich Dominik Narojczyk [trener przygotowania fizycznego kadry – red.] i Łukasz Koszarek [były kapitan, obecnie dyrektor sportowy reprezentacji – red.]. Siedzieliśmy wieczorami i tłumaczyliśmy Olkowi, jak to wszystko musi wyglądać, w którym kierunku musi iść i co musi robić, jeśli chce mieć poważną koszykarską karierę. On ma olbrzymi potencjał i zadatki na wielkiego zawodnika. Od czasów Maćka Lampego nie widziałem tak utalentowanego gracza w polskiej kadrze. Przed nim jest świetlana przyszłość i z Dominikiem oraz Łukaszem chcieliśmy go mocniej zaangażować w pewne rzeczy, mieliśmy swój plan. Ale to Olek wykonał największą pracę, wziął się za siebie, zmienił dietę, zaczął ciężko trenować. A treningi mentalne, wieczorne rozmowy i analizy wskazywały mu cel, do którego może dojść. I on będzie dalej szedł.
- Ja nigdy nie będę nikomu się narzucał. Jeżeli ktoś chce o coś zapytać, poprosić o pomoc, pogadać o czymkolwiek, to chętnie to zrobię. Mam już trochę doświadczenia, od lat gram na europejskim poziomie, mam swoją perspektywę i zgodnie z nią mogę coś doradzić. Jeśli ktoś chce ją poznać i ma wolę, żeby mnie wysłuchać, to zawsze jestem otwarty. Sam z siebie staram się jednak po prostu rozmawiać z młodymi zawodnikami, tak jest w kadrze od kilku lat. Wsłuchuję się w ich zdanie, poznaję punkty widzenia, dowiaduję się, jak widzą swoje kariery, jak chcą prowadzić swoje koszykarskie życie. Jeśli widzę, że robią to sensownie, to się nie wtrącam, nie odzywam. Ale jak widzę, że ktoś się miota, jest na rozdrożu, ma jakieś wątpliwości, to służę pomocą, mój telefon każdy z drużyny ma i może zadzwonić i pogadać. Ja sam nie miałem takiego jednego mentora, który byłby ze mną przez lata, ale na początku kariery w kadrze pomagali mi Thomas Kelati, Michał Ignerski czy "Koszar". Wskazówki, które dostałem od nich dekadę temu, do dziś wykorzystuję.
- Oglądam wszystkie mecze Euroligi, ale NBA w minionym sezonie widziałem tylko raz. Specjalnie włączyłem sobie powtórkę spotkania San Antonio Spurs, żeby zobaczyć Jeremiego. NBA to jest jednak trochę inna gra i mi osobiście w życiu jej dogłębna znajomość już się raczej nie przyda, nie wiążę przyszłości z grą za oceanem. Próbkę mam więc niewielką, ale wiem, jak wyglądał sezon Jeremiego i wydaje mi się, że fajnie go poukładali w San Antonio – myślę, że jako debiutant wiele osób swoją postawą zaskoczył, bo pokazał, że jest gotowy rywalizować na tym poziomie. Jeremi jest bezczelny – sam kiedyś byłem bezczelny i wiem, że czasami jest to dobre, czasami jest to złe. Wydaje mi się – zgaduję, bo oczywiście nie mam takiej wiedzy - że mógł dostać kilka razy w szatni po uszach za swoje zachowania. Niestety nie jestem w stanie powiedzieć więcej o jego grze, bo jeszcze z nim nie grałem, nie wystąpiłem w meczu, w którym debiutował w reprezentacji.
- Raz rozmawialiśmy przez telefon na FaceTime, kiedy on był obok mojego agenta, innego kontaktu nie było. Ale mówię, ja na nikogo nie naciskam, jak ktoś chce pogadać, to bez problemu nawiąże kontakt i porozmawiamy.
- Skupiam się na tych, którzy w kadrze są. W poprzednich latach często zdarzało się, że myśleliśmy o zawodnikach, który przyjadą lub nie przyjadą, robiły się z tego różne sagi. Nauczyło mnie to, żeby koncentrować się na tym, co jest tu i teraz. Jeżeli Jeremi dołączy do kadry, to na pewno będzie dużym wzmocnieniem i będziemy starali się go wykorzystać. Jeżeli nie dołączy, to będzie to jego decyzja. Nie będziemy za niego odpowiadać, ani też na niego czekać. Mamy robotę do wykonania i nie mamy czasu na to, by zastanawiać się, czy ktoś przyjedzie, czy nie. Jak mamy ustawiać taktykę, grę zespołu czekając wciąż na nieobecnych? To muszą być klarowne decyzje z jego strony – jeśli będzie chciał grać, to zagra, jeśli nie, to nie. Drzwi są otwarte.
- A.J.’a rozumiem całkowicie, ma swoje lata i prawdopodobnie jeden z ostatnich kontraktów w karierze do podpisania, zaraz będzie miał 36. urodziny. Decyzji Dziewy i Olejniczaka nie rozumiem, ale to oni je podejmowali. Do mnie żaden z nich nie zadzwonił, nie zapytał, jak ja to widzę, nie poprosił o pomoc w jakiejkolwiek kwestii, bo być może są jakieś problemy, o których ja nie wiem. Wydawało mi się, że na EuroBaskecie zbudowaliśmy ze wszystkimi taką relację, żeby śmiało i otwarcie rozmawiać na każdy temat. Rozmawiałem tylko chwilę z Andym Mazurczakiem, ale od zdecydował, że nie będzie grał w kadrze. Przydałby się na obwodzie, fajnie by było, gdyby była jeszcze jedna osoba do organizacji gry, ale zadecydował inaczej. Dziwnie, ale to jego sprawa. Ma przed sobą ciężki, ważny sezon w Lidze Mistrzów, chce się przygotować.
- Gracze w kadrze się zmieniają – przychodzą i odchodzą. Każdy ma swoje pięć minut, potem to pięć minut przechodzi na kogoś innego. Ja jestem, a przynajmniej byłem dla tej reprezentacji przez wiele lat i czułem trochę ciężar, w szczególności ostatnich dwóch sezonów. Podczas i po EuroBaskecie rzeczywiście był taki moment, że rozważałem różne scenariusze, aczkolwiek od dawna czuję odpowiedzialność za reprezentację, zawsze w niej byłem i mam tu wielu dobrych znajomych i przyjaciół, którzy namawiają mnie, bym przyjeżdżał. I ja robię to z dużą chęcią, z dużą radością. Rozmawialiśmy z prezesem Piesiewiczem, z Łukaszem Koszarkiem, z trenerem Miliciciem, oni wszyscy bardzo naciskali na to, żebym dalej grał. Na marginesie – mówimy, że mam dopiero 30 lat, ale prawda jest taka, że ja od 15. roku życia bez przerwy gram w kadrze, były lata, w których grałem po dwa turnieje, albo takie, w których walczyłem z kontuzjami.
- Tak się tylko mówi, że coś jest niewyobrażalne, aż nagle następuje moment, w którym takie są realia. W tej chwili wydaje mi się, że bardzo chciałbym zagrać na mistrzostwach przed polską publicznością w katowickim Spodku, tak jak grają siatkarze, przed pełnymi trybunami, żebyśmy też mogli poczuć ten doping i wsparcie kibiców. To byłoby świetne przeżycie. Nie wiem, ile jeszcze mam w baku, zobaczymy. Nie wiem naprawdę, bo każdy sezon jest ciężki.
- Można powiedzieć, że każdy sezon na swój sposób jest ciężki. Jeśli ktoś się mocno angażuje i daje z siebie wszystko, to nie ma możliwości, że po sezonie jest się zadowolonym, wypoczętym. Luz, fajeczka, kawa i słoneczko - to tak nie działa. Ten ciężar jest, a kiedy takie sezony zaczynają się nakładać, to mogą ciążyć. Fizycznie i psychicznie. Do meczów i treningów dochodzą kwestie kontraktowe i różne inne. W tym roku jest o tyle dobrze, że mam spokój, jeśli chodzi o przyszłość, mam już podpisany kontrakt z Partizanem, mogę skupić się tylko na grze w kadrze.
- Dla mnie osobiście było OK. Wykonałem swoją pracę. Zespół ułożony był w taki, a nie inny sposób, było trochę historii, które nie nadają się do publikacji i tyle. Starałem się od początku do końca zachować profesjonalizm. Przydarzyło się kilka kontuzji czy urazów, ale zazwyczaj byłem do dyspozycji i myślę, że trenerzy, którzy ze mną pracowali, nie mieli do mnie pretensji. Ale formuła naszego zespołu się wyczerpała, dla Panathinaikosu ten sezon nie był udany. Zaczynam kolejny rozdział.
- Zbliżam się do trzydziestki i jestem w tzw. prime, czyli najlepszym momencie dla zawodnika. Widzę różnicę w swoim podejściu – między tym, jaki byłem w młodym wieku, a teraz. I do gry, i do życia, do wszystkiego, co mnie otacza. Mam dobry czas na granie i czerpanie z koszykówki radości, która wynika z tego, że coraz częściej wiem, co się wydarzy, że czytam grę. To mega fajne doświadczenie, tym bardziej że fizyczność pozwala na to, by jeszcze przepychać się pod koszem. Miasto, kibice i atmosfera? To na pewno jest fajne, choć czasem działa w dwie strony – przy zwycięstwach jest świetnie, przy porażkach trochę gorzej. Ale ja żyję bez social mediów, mam wokół siebie rodzinę, jest OK.