Kiedy na minutę i 42 sekundy przed końcem dogrywki James Bell trafił daleką trójkę na 79:73 dla Anwilu, Hala Mistrzów oszalała z radości. Po raz kolejny zresztą, bo kilka minut wcześniej, w ostatnich sekundach czwartej kwarty, Bell trójką z prawego skrzydła doprowadził do remisu 68:68, który oznaczał dogrywkę. Remisu, o który Anwil walczył od początku spotkania, od stanu 0:0. Potem prowadziła już tylko Legia, momentami nawet różnicą 14 punktów.
Dlatego po wspomnianej trójce Bella w dogrywce kibice z Włocławka wyskoczyli do góry i pewnie nie tylko im wydawało się, że jest już po meczu. To znana koszykarska dynamika zaciętych spotkań – gospodarz goni, próbuje, walczy, w końcu łapie rywala, który kontrolował wynik przez większość meczu. I w większości przypadków jak już złapie, to przegania i wygrywa.
Ale nie z Legią takie numery, przynajmniej nie w środę. Warszawianie w ćwierćfinale sensacyjnie wyeliminowali broniącą tytułu Stal Ostrów Wlkp. i najwyraźniej sami są teraz ze stali. We Włocławku grali mądrze, cierpliwie, twardo – byli mocni fizycznie, ale też psychicznie. Po trójce Bella swoim rzutem z dystansu straty szybko zmniejszył Robert Johnson, potem piłkę rywalom wyrwał niezniszczalny Łukasz Koszarek. Po faulu wykorzystał jeden z dwóch wolnych, a potem kolejną trójkę trafił Johnson. I to jaką!
To był rzut nieprawdopodobny, wręcz szalony. Wydawało się, że przy dwupunktowej stracie na 50 sekund przed końcem Legia zagra dłuższą akcję, poszuka pewnej pozycji, może kolejnego faulu. Tymczasem Johnson oddał rzut wyglądający na byle jaki i to stojąc dwa metry za linią trójek. Trafił, ale o tablicę, co w koszykówce kojarzy się raczej ze szczęśliwym farfoclem niż mierzoną próbą.
Legia objęła prowadzenie 80:79, a Anwil stracił głowę. Bell zgubił piłkę, a w kolejnej akcji faulował w ataku. Johnson w odpowiedzi wykorzystał trzy z czterech wolnych i warszawianie wygrali 83:79. W półfinale play-off, który rozgrywany jest do trzech zwycięstw, objęli prowadzenie 1-0.
Johnson, który przez cały mecz ostro rywalizował z grającym w podobnym stylu Jonahem Mathewsem z Anwilu, skończył spotkanie z dorobkiem 22 punktów, 11 zbiórek i sześciu asyst. Tradycyjnie połączył odrobinę szaleństwa z wyrachowaniem, a umiejętność zdobywania punktów z wszechstronną grą dla zespołu. I choć dobre momenty w Legii mieli w środę Jure Skifić czy Raymond Cowels, to gwiazdą meczu był zdecydowanie Johnson.
Anwil? Gospodarze trafili ledwie 36 proc. rzutów z gry, mieli słabiutkie 7/29 za trzy. Od połowy trzeciej kwarty włocławianie wielokrotnie mieli szansę doprowadzić do remisu lub wyjść na prowadzenie, ale nie potrafili wykorzystać okazji. Poza Bellem (23 punkty) i Lukiem Petraskiem (12 i 10 zbiórek) do najważniejszych graczy można mieć pretensje – Matthews uzbierał 16 punktów, ale miał tylko 6/16 z gry, kiepski mecz rozegrał Kyndall Dykes (sześć punktów, 2/11 z gry), bezbarwne występy zaliczyli Żiga Dimec i Kamil Łączyński. Ten ostatni nie dokończył zresztą meczu ze względu na kontuzję barku.
Mecz nr 2 tej serii w piątek, ponownie we Włocławku. W drugiej parze rozstawieni z nr 1 Czarni Słupsk przegrywają 0-1 ze Śląskiem Wrocław – drugie spotkanie w czwartek.