• Link został skopiowany

Ten serial to przeciwieństwo "Last Dance". W NBA to Lakers tańczyli jako pierwsi

Łukasz Cegliński
- Usiądź i się zrelaksuj. Zaczynamy przedstawienie specjalnie dla ciebie - zgryźliwie rzuca Larry Bird w pierwszym odcinku drugiego sezonu. Oczywiście czyni to w kierunku Magica Johnsona, swojego zapiekłego wroga, ale jednocześnie zaprasza, by wygodnie rozsiąść się w fotelu i delektować historią znaną, ale dotychczas nieopowiedzianą. Historią, w której zakurzona NBA rodzi się na nowo. Historią, której osią jest ikoniczna w latach 80. drużyna Los Angeles Lakers ze swoim legendarnym stylem gry nazywanym "Showtime".
Quincy Isaiah w roli Magica Johnsona w serialu 'Lakers: Dynastia zwycięzców'
Fot. YouTube/zwiastu filmu

Tęskniłem, przyznaję. Już pierwszy, zeszłoroczny sezon "Lakers: Dynastia zwycięzców", opowiadający o sezonie 1979/80, w którym do Los Angeles trafił Magic, był wciągający. Serial HBO pokazywał kulisy wejścia do ligi jednej z największych gwiazd basketu - ba, jednej z największych gwiazd popkultury ówczesnego Hollywood - w historii. Niebanalnie, dość wiernie, ale na luzie, w komediowym, momentami imprezowym klimacie. Z pomysłowym montażem, kamerą jeżdżącą po boisku, wystylizowaną grafiką, muzyką z lat 80. i znakomicie dobranymi aktorami. Znakomicie, choć ich kreacje dla prawdziwych bohaterów były kontrowersyjne - postacie Magica, Kareema Abdula-Jabbara czy Jerry’ego Westa są przerysowane do tego stopnia, że cała trójka była zniesmaczona i otwarcie krytykowała serial. Młody Magic to wyrośnięty dzieciak, który za dziewczynami ugania się szybciej niż za piłką. Weteran, środkowy zespołu Abdul-Jabbar jest zgorzkniałym filozofem mającym dość koszykówki. A menedżer West, były gwiazdor Lakers, to sfrustrowany własną osobą furiat, kipiący negatywnymi emocjami.

Zobacz wideo Marta Linkiewicz zmieniła się nie do poznania. "Byłam na dnie" [Reportaż]

Tak, to obraz uproszczony, momentami na wskroś komediowy, całkowicie inny od poważnego, dokumentalnego "Last dance" - słynnego już, znakomitego serialu Netfliksa o mistrzowskich Chicago Bulls z sezonu 1997/98. Ale równie wciągający, opowiadający historię koszykarskiego przełomu i jego biznesowych, a także społecznych kulisów. I jeśli "Last dance" był ostatnim tańcem wielkiego Michaela Jordana i jego wspaniałej drużyny, tak "Dynastia zwycięzców" to opowieść o tańcu pierwszym. To właśnie na początku lat 80. NBA przeobrażała się w show, który znamy i podziwiamy dzisiaj. W latach 70. targały nią problemy - NBA miała konkurencję w postaci barwnej ABA, miała problemy z zanurzonymi w używkach koszykarzami, mistrzostwa zdobywały zespoły z mniejszych rynków jak Portland, Seattle czy Waszyngton, ogólnokrajowe media finałowe mecze pokazywały z odtworzenia w późnych godzinach wieczornych. I nagle pojawił się uśmiech Magica.

Uśmiech zaraźliwy, który był magnesem i dodatkiem do porywającej, nieszablonowej gry Johnsona. Uśmiech, który stał się symbolem "Showtime", czyli stylu gry polegającym na szybkiej, finezyjnej grze, pięknych podaniach i efektownych wsadach. Uśmiech, który zresztą fantastycznie prezentuje w serialu grający postać głównego bohatera Quincy Isaiah. Ale też fantastycznie pasujący do "looku" tamtych Lakers - szefowanych przez Jerry’ego Bussa, biznesmena, który chce wprowadzić trochę kolorytu do skostniałego klubu z LA. No dobrze, nie trochę, a całe mnóstwo – zaprasza cheerleaderki, celebrytów, stawia wszystkim drinki, a na koniec wskakuje do basenu, gdzie impreza ma swój ciąg dalszy. Uśmiech Magica i "doktora" Bussa promienieją nad Los Angeles tak, że i nam kąciki ust rozjeżdżają się w przeciwne strony.

Aktorzy i ich kreacje są, powtórzmy, ogromną siłą serialu. Wspomniany Isaiah do złudzenia przypomina Magica, Jason Clarke złe emocje Westa ma wypisane na twarzy, Solomon Hughes gra Abdula-Jabbara wzrokiem i kamiennym obliczem, świetnie prezentuje się także John C. Reilly kreujący Bussa - z zawadiackim uśmiechem, w rozchełstanej koszuli, z nieodłączną szklanką whisky i misterną zaczeską na głowie. A przecież to tylko kilka przykładów, wyliczankę można kontynuować - Adrien Brody w roli trenera Pata Rileya? Także mistrzostwo!

W serialu wszystko kręci się jednak wokół Magica - i słusznie. To jego dołączenie do Lakers w 1979 roku odmieniło klub pod każdym względem. Uśmiech, talent, magia na boisku przyciągnęły kibiców, pieniądze, tytuły. Tak zaczął się "Showtime", czas przedstawień, w których Lakers byli najlepszym zespołem w lidze. Jeśli lata 80. rozciągniemy do przedziału 1979-91, to mamy pięć tytułów mistrzowskich i jeszcze cztery udziały w finałach. Wielcy rywale Lakers, także świetnie przerysowani Boston Celtics - z pryszczatym redneckiem, czyli Larrym Birdem na czele - zdobyli trzy tytuły, w finale w sumie zagrali pięć razy.

Drugi sezon, który właśnie się rozpoczął, będzie opowiadał właśnie o tej rywalizacji. Hollywoodzkiego Los Angeles z robotniczym Bostonem. Czarnego, uśmiechniętego Magica, z białym zakapiorem Birdem. Gry efektownej z boiskową twardością. Rzutkiego imprezowicza, którym był Buss, z legendarnym, wyrafinowanym menedżerem Celtics Redem Auerbachem.

Całość obejmie lata 1980-84, pierwszy odcinek dotyczy tylko sezonu 1980/81. Sezonu, w którym zaraźliwy uśmiech Magica na moment znika z jego twarzy - pojawiają się na niej ból i negatywne emocje. Poważna kontuzja i narodziny niechcianego dziecka wymuszają szybsze dorastanie - nie tylko koszykarskie. Zresztą motywem przewodnim całego odcinka jest ojcostwo, które dotyczy Magica, Kareema, ale także Bussa. Kiedy drużyna trzeźwieje po mistrzowskim kacu po pokonaniu Philadelphia 76ers w czerwcu 1980 i musi wymyślić się na nowo, by stawić czoła zdeterminowanym rywalom, najważniejsi ludzie w organizacji muszą ułożyć sobie także życie rodzinne.

Dla fana koszykówki poboczne wątki mogą być nużące, rozmowa Magica z własnym kolanem przekracza granicę luźnego humoru, ale ostatnie sceny pierwszego odcinka to już czysty basket. Celtics grają w Los Angeles, Bird pokazuje swoją determinację, a kontuzjowany Magic przy linii bocznej wywołuje radość publiczności. I można się cieszyć razem z nią, że serial wrócił na antenę HBO. Szkoda tylko, że drugi sezon będzie krótszy od pierwszego - liczy siedem odcinków zamiast 10. Z drugiej strony - "Showtime" Lakers słynął z szybkich akcji. W Los Angeles nikt nie miał cierpliwości i ochoty oglądać długich, nużących akcji. Miało być szybko i efektownie. A potem wszyscy - na zasłużoną imprezę nad basenem.

Więcej o:

Komentarze (4)

Ten serial to przeciwieństwo "Last Dance". W NBA to Lakers tańczyli jako pierwsi

vladimir-harkonnen
2 lata temu
a ten serial ma jakiś tytuł?
tay2
2 lata temu
Serial rewelacja!!
polak.podatnik
2 lata temu
tak jak nie lubię Lakersów, tak ten serial dużo bardzie przypadł mi do gustu niż laurka dla MJ w LD
whitepony
2 lata temu
Bleed green!
Zgłoś komentarz

Czy masz pewność, że ten post narusza regulamin?

Wystąpił błąd, spróbuj ponownie za chwilę
Dziękujemy za zgłoszenie

Komentarz został zgłoszony do moderacji

Nadaj nick

Nazwa użytkownika (nick) jest wymagana do oceniania, komentowania oraz korzystania z forum.

Wpisz swój nick
Wystąpił błąd, spróbuj ponownie za chwilę

Użyj od 3 do 30 znaków. Nie używaj polskich znaków, wielkich liter i spacji. Możesz użyć znaków - . _ (minus, kropka, podkreślenie).