Gdy rozmawia się z Mają Chwalińską, trudno uwierzyć, że ma niespełna 22 lata, bo nieraz zadziwia dojrzałością. Ale obecnie do zestawu jej cech - niestety - trzeba dołączyć też brak wiary w swoje możliwości i bardzo niskie poczucie własnej wartości. Sama Chwalińska dziwi się, dlaczego otrzymuje od kibiców duże wsparcie. A jest jej ono teraz szczególnie potrzebne. Odkąd wiosną wróciła do gry po półrocznej przerwie, nie umie się odnaleźć na korcie. Jesienią była na najwyższym w karierze 149. miejscu, teraz - pierwszy raz od czterech lat - wypadła z top 500 i szybko żegna się z kolejnymi turniejami. I znów - tak jak w najtrudniejszym okresie w przeszłości - opinię o sobie opiera o wyniki sportowe. Wie, że to błąd, ale tłumaczy, że trudno go uniknąć.
Maja Chwalińska: Szczerze mówiąc, to nie wiem. Chyba wszystko się tu troszeczkę na siebie nałożyło. Myślę, że dużym problemem jest to, że bardzo utożsamiam się z wynikami. Wiem, że to nie jest dobre ani zdrowe, ale trudno tego uniknąć, kiedy robi się coś tak naprawdę całe życie i wkłada się w to całą siebie.
Obecnie jest pod tym względem lepiej niż wcześniej w najgorszym momencie. Wiem, że są też inne rzeczy, które są istotne. Ale jednak cały czas tenis to moje życie i nie wyobrażam sobie, by nie grać. Na pewno o wiele ciężej poradzić sobie z gorszym samopoczuciem w takim wypadku.
Była opcja, bym jej nie miała, ale to kolano cały czas się odzywało. Prawdopodobnie więc miałabym coraz więcej przerw. Uznaliśmy, że lepiej będzie zrobić operację, wrócić po rehabilitacji i mieć spokój.
Miałam tak na pewno w pierwszych miesiącach. Drugi mecz po przerwie to były trzy sety na korcie twardym - kolano mocno to odczuło. Ale to normalne. Myślę, że w pierwszych turniejach podświadomie rzeczywiście chroniłam kolano, biegałam troszkę wolniej. Teraz już tak nie czuję. Mam wrażenie, że pod tym względem wszystko wróciło do normy.
Jestem bardzo otwartą osobą i czasem jest mi strasznie głupio, bo mam wrażenie, że nikomu tym nie pomogę.
Chyba nic. Po mnie widać to, jak się czuję na korcie. Mam wrażenie, że nie potrafię tego kamuflować. Te wszystkie emocje spoza kortu przenoszą się na kort. Nie potrafię takich rzeczy ukrywać. Nie mam zamiaru się żalić. Mówię po prostu szczerze, jak jest, co czuję.
Nie wiem, jak to dokładnie porównać. Teraz na pewno wiem, że chcę grać w tenisa. Na pewno chcę zrobić wszystko, by grać w niego jak najlepiej. Ale jest ciężko.
... nie cieszył, to na pewno. Próbowałam wtedy przerwy. Kompletnie sobie z tym nie radziłam.
Myślę, że nie byłaby ona dla mnie w tym momencie dobra i nie chciałabym jej robić. Tak jak trochę żartem powiedziałam na konferencji w Warszawie, że może ktoś mógłby mi podpowiedzieć... Bo wszyscy pytają, co trzeba zrobić, a ja sama już nie wiem. Tyle tego już próbowałam, sprawdzałam różne pomysły, i na razie nie dało to przełomu.
Ogólnie o wszystko. Sama już nie wiem, jak się za to zabrać. Nie wiem, dlaczego mam takie ogromne fale - z jednej strony jestem bardzo świadoma i czuję się bardzo dobrze, a później nagle jest tak jak teraz. Nie wiem, z czego to wynika. Próbuję znaleźć jakieś rozwiązanie.
Tak, ale każdy ma jakieś swoje problemy.
Ja od kilku tygodni współpracuję z trenerką przygotowania fizycznego Jolantą Rusin (ta w przeszłości była w sztabie szkoleniowym Igi Świątek - red.).
Trzy lata. Traktuję go już jak członka rodziny, bo był ze mną we wszystkich najgorszych dotychczas momentach. Zawsze mogłam na niego liczyć i bardzo mu ufam. To jedna z dwóch, trzech osób, które wiedzą o mnie niemal wszystko. Bardzo dobrze się rozumiemy.
Pomaga mi najlepiej, jak potrafi. Razem się zastanawiamy, co jeszcze możemy zrobić, by było troszeczkę lepiej.
Miałam takie myśli, że może mi nie wyjść. A zawsze marzyłam, by być tenisistką. To specyficzne życie, ale mi się ono bardzo podoba. I miałam takie myśli, że może mi to nie wyjść i, szczerze mówiąc, to trochę się przeraziłam. Miałam tysiąc myśli w głowie. Zastanawiałam się, czy mogę prowadzić bardziej normalne życie. Opcja przymusowej rezygnacji z tenisa wywołała we mnie przerażenie. Jestem świadoma, że nie jest to dobre. To wszystko mnie jednak utwierdziło w przekonaniu, że na pewno chcę dalej grać. Dlatego też nie chcę mieć tej przerwy.
Mam marzenia, ale teraz myślenie o nich by mnie bardziej dołowało. Wolę metodę "krok po kroku". Ważne też oczywiście, bym mogła z tego żyć.
Na razie nie, ale jeśli wyniki nie będą dalej po mojej myśli, co będzie miało przełożenie na pozycję w rankingu, to jest to też jakaś możliwość. Na razie jest pod tym względem ok. Mam dużą pomoc.
Na razie o tym nie myślałam. Przede wszystkim pojawiła mi się w głowie ta mała dziewczynka, która zawsze marzyła o byciu tenisistką i obawa, że może to nie wyjść. I było mi przykro. Wiem, że to normalne, że takie rzeczy się dzieją, ale to po prostu smutne.
Nie było takiego jednego. To były czasy rywalizacji Sereny Williams, Marii Szarapowej i Wiktorii Azarenki. Uwielbiałam oglądać je i potem, jak wychodziłam na kort, robiłam sobie warkocz i machałam nim przy serwisie jak Azarenka (uśmiech).
Nie była moją idolką. Poziom i styl tej trójki mnie po prostu inspirował. Z tego grona bardziej kibicowałam Szarapowej.
Rogerowi Federerowi.
Tak, ale z drugiej strony - mam się okłamywać? Trzeba zejść na ten niższy poziom i robić to, co może pomóc. Tak czy inaczej trzeba to zaakceptować.
Myślę, że jest coraz lepiej. Jeszcze nie super, ale jestem na dobrej drodze.
Widziałam różne wiadomości i trochę odpisywałam na nie. Dostałam ogromne wsparcie i zastanawiałam się, co takiego robię, że zawsze takie otrzymuję.
Jest mi bardzo miło. I naprawdę bardzo to doceniam. Dostałam kilka takich wiadomości od osób, które czuły się nieco samotnie i trochę się otworzyły.
Słyszałam o różnych historiach, ale mam wrażenie, że do takich kwestii każdy trochę inaczej podchodzi, inaczej to przeżywa i każdy ma swoją drogę, jak sobie poradzić.
Może się da. Nie wiem. Ale w moim przypadku, kiedy byłam w takim głębokim dołku, to nic by mi nie pomogło. Tak naprawdę bardziej by mnie to jeszcze wkurzało, gdyby mi ktoś opowiadał takie historie. Jak mówiłam, każdy inaczej reaguje.
Utrudniać raczej nie utrudnia. Oczywiście, jest mi jeszcze bardziej przykro z tego powodu, że przegrałam, bo np. ostatnio o wiele więcej osób mi kibicowało niż zwykle. Zawsze dostaję ogromne wsparcie i zawsze jestem zdziwiona czemu.
Z tego, co zrozumiałam, to chodzi o to, że jak zawodniczka nie ma możliwości skontaktować się ze swoim psychologiem, to może skontaktować się z taką osobą. O coś zapytać, a ta może coś doradzić doraźnie. Myślę, że to fajne rozwiązanie.
Nie rozmawiamy o tym w szatni, ale myślę, że to teraz już naturalna sprawa. Mam wrażenie, że wszyscy już z takiej pomocy korzystają. Wymagające czasy, wymagający sport.