Ciężary Agaty Wróbel. Dlaczego wciąż ucieka?

Wszystko w jej życiu było wagi ciężkiej. Talent, sukcesy, ale i problemy. Te obecne to już spirala, z której trudno się wydostać o własnych siłach. Bardzo poważne choroby. Cukrzyca, zapalenie wątroby typu C, depresja. I, jak słychać w środowisku, niespłacone pożyczki, długi zaciągnięte również u znajomych.
Zobacz wideo

Od kilkunastu lat ucieka przed całym światem, również przed znajomymi. Kontaktuje się tylko przez Facebooka. I to nie zawsze: raz odpisze, dziesięć razy nie. Na społecznej zbiórce zebrała już bardzo dużo pieniędzy, ale ci którzy ją znają, mówią, że to niekoniecznie rozwiąże problemy.

Ufała obcym

Bardzo trudno zdobyć zaufanie Agaty Wróbel na tyle, by pozwoliła sobie pomóc. Zawsze chodziła swoimi drogami: i zalękniona, i bardzo uparta. Z jednej strony skrajnie nieufna wobec tych, którzy naprawdę chcieli jej pomóc. A z drugiej – bardzo łatwowierna wobec tych, którzy chcieli zarobić jej kosztem, coś jej sprzedać albo bawić się na jej rachunek.

- Agata pochodzi z bardzo małej miejscowości, pierwszy raz wyjechała dopiero do nas, do Siedlec. Nagle spotkała się z dyscypliną. Miała wszystko zorganizowane: od śniadania do kolacji. Uczyła się w technikum na technika terenów zieleni i godziła to z trzema treningami dziennie. Chodziła jak w zegarku. Później, u szczytu kariery, też musiała mieć wszystko dopięte. Była bardzo popularna, miała dużo pieniędzy. Miała wokół siebie przyjaciół, znajomych i ludzi, którzy doskonale ich udawali. Wykorzystywali jej serdeczność, to że miała swoją definicję przyjaźni – wspomina Ryszard Soćko, wieloletni trener Agaty Wróbel.

Po zakończeniu kariery miała więcej czasu, swobodę. Nie było już żadnych ram, jej życie przestało być organizowane przez kogoś innego. – Ściągnęliśmy ją z prezesem PKOl Piotrem Nurowskim z Anglii i znowu zaczęliśmy jej to życie organizować. Treningi, zawody… Ale to już nie było to samo. Zawsze była uparta. Kiedyś dzięki temu zdobywała trofea, a w ostatnich latach zawzięła się, że sama sobie poradzi – dodaje Soćko. 

Uparta była od małego. Nawet do trenowania ciężarów trudno ją było namówić, jak wspominał kiedyś odkrywca jej talentu Edward Tomaszek w reportażu radiowym Henryka Urbasia. To on zobaczył przed laty nad potokiem w Jeleśni, jak podczas zabawy z rówieśnikami podnosiła niewyobrażalne na swój wiek ciężary. Ale długo nie mógł jej zachęcić do przyjścia do siłowni. W końcu dała mu się przekonać. Podnosząc ciężary zdobyła srebro olimpijskie w Sydney w 2000, brąz w Atenach cztery lata później, sławę, wysokie nagrody finansowe, poznała świat, nowych ludzi. Ale pieniądze nigdy się jej nie trzymały, przyjaźnie nie przetrwały, nawet znajomości przestała podtrzymywać.

Odrzucała pomoc tych, których znała

Odtrącała w ostatnich latach pomoc proponowaną przez tych, którzy znali ją najlepiej. Przez Ryszarda i Danutę Soćków, którzy kiedyś zajęli się jej talentem, jej życiem i wychowali ją na mistrzynię. Przez Szymona Kołeckiego, z którym razem debiutowali w ciężarach i w podobnym czasie osiągali pierwsze sukcesy. Dobrze się rozumieli. Gdy Kołecki został prezesem Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów poprosił, żeby Agatę Wróbel odnaleźć i dać jej pracę w ciężarach. Nie skorzystała z propozycji. Małżeństwo Soćków chciało dać jej pracę w swoim ośrodku w Siedlcach, potem w departamencie sportu w urzędzie miejskim. Byle tylko zgodziła się przychodzić do pracy, nie przepadała bez wieści. Ale zawsze przepadała. Kontakt z nią jest bardzo utrudniony, długo nie było nawet wiadomo, czy już osiadła na stałe z powrotem w Polsce, czy jeszcze szuka szans w Wielkiej Brytanii, gdzie poznała swojego narzeczonego, strongmana Colina Andersona. I gdzie kiedyś znalazł ją reporter "Super Expressu", a później opisał, że medalistka olimpijska zarabia przy sortowaniu śmieci.

Wróbel i jej narzeczony (przyjechał do Polski z planem otworzenia szkół angielskiego, ale to się nie udało) mieszkają dziś w Bielsku-Białej w wynajętym mieszkaniu. Wszystko wskazuje na to, że jedynym stałym dochodem Agaty Wróbel jest tzw. emerytura olimpijska, do której zyskała prawo w 2016 roku, po skończeniu 35 lat. Gdy starała się o to świadczenie – obecnie to nieco ponad 2600 złotych na rękę – wszystkie formalności związane z wnioskiem wziął na siebie Polski Związek Podnoszenia Ciężarów. Później PZPC wystąpił z wnioskiem o zapomogę dla dwukrotnej medalistki olimpijskiej. Ale Ministerstwo Sportu i Turystyki poprosiło, żeby również sama zawodniczka zjawiła się w tej sprawie w urzędzie. I nie było już dalszego ciągu. Renta olimpijska to właściwie jedyna pomoc, jaką mistrzyni w ostatnich latach przyjęła od środowiska sportowego. Obecny prezes PZPC Mariusz Jędra chciał, by była ambasadorką podnoszenia ciężarów, żeby podczas juniorskich mistrzostw opowiadała młodym sportowcom o tym, ile ciężary jej dały, ale też by ostrzegała, jaka była tego cena. Zaproszenie pozostało bez odpowiedzi.

- Jak będzie chciała, to otworzymy sekcję w Bielsku-Białej i tam będzie trenowała dzieciaki. Załatwimy to. Mamy dla niej sprzęt: cztery pomosty, ciężary. Musi tylko chcieć. Kiedyś podałem jej numer do szefa komisji sędziowskiej, żeby zrobiła papiery i sędziowała. Przecież ona się na tym zna. Nie odezwała się – mówi Jędra.

Miała też propozycję pracy nad autobiografią, podziału zysków z tej książki. Ale nie potrafiła się porozumieć z dziennikarzem, który złożył propozycję.

Zbiera na nowy start

W ostatnich latach mało o niej pisano, coraz mniej znajomych o nią pytało. Zostali przy niej państwo Soćko i prezesi PZPC - Szymon Kołecki i Mariusz Jędra. Traktowała ich bardziej jak kolegów niż prezesów. Na początku 2019 roku przypomniała o sobie kibicom. Poprosiła ich o pomoc.

"Kiedy odnosiłam sukcesy, starałam się pomagać ludziom wokół mnie. Teraz znajduję się w sytuacji, w której mam na sobie stres związany z wieloma zobowiązaniami finansowymi: przez naiwność, dobre serce, a także z powodu wielu innych rzeczy, które wydarzyły się w moim życiu. Nagła śmierć mojej mamy w 2016 roku jest czymś, czego wciąż nie mogę zaakceptować. Choruję na cukrzycę i mam neuropatię cukrzycową, która powoduje ciągły ból w moich rękach i stopach. Muszę codziennie przyjmować silne środki przeciwbólowe. Koszty tych leków są kolejnym obciążeniem. Głęboka depresja, leki, napady paniki towarzyszą mi codziennie. Szukam pomocy, aby móc stanąć na nogi, spłacić zobowiązania i odnaleźć siebie sprzed lat" – napisała w oświadczeniu na portalu Zrzutka.pl, gdzie ludzie mogą przekazać jej dowolną kwotę. 

"Każdy ma swoje problemy, dobre i złe dni, każdy ma swoją historię życia, której nie da się opowiedzieć w parunastu zdaniach. Wiem, że miałam fanów, gdy rywalizowałam na pomoście. Jeśli to czytają i chcą mi pomóc, to będę bardzo wdzięczna. Nie wiem, czy moja głowa wytrzyma to upokorzenie, ale kilku przyjaciół, którzy chcieli mi pomóc, a ja nie potrafiłam tej pomocy przyjąć, powiedzieli, że ja też mam prawo o tę pomoc prosić" – dodała Wróbel.

Wsparło ją już ponad 2700 osób. Jedni wpłacają po dwa zł, inni przelewają tysiąc.

- Rozmawiałem z nią w niedzielę wieczorem i w poniedziałek rano. Dużo wspominaliśmy. Głównie te trudne sytuacje, żeby pokazać Agacie, że zawsze z nich wychodziliśmy. Ucieszyła ją prosta rzecz: powiedziałem jej, że ostatnio oglądałem teleturniej, gdzie padło pytanie kto jest rekordzistą Polski w rzucie młotem. I uczestnik powiedział, że Agata Wróbel. Błąd, nie ta dyscyplina, ale pokazuje to, że wciąż jest popularna. Ludzie ją pamiętają. Zbiórka tylko to potwierdza – mówi Soćko.

W ostatnich miesiącach Agata Wróbel była zapraszana na mistrzostwa Europy do lat 20 i lat 23 jako gość honorowy. Nie pojawiła się. Na początku 2018 roku, w ostatniej chwili zrezygnowała z zaproszenia na galę organizowaną na Stadionie Narodowym przez prezydenta Andrzeja Dudę. W swoim komunikacie potwierdza to Polski Związek Podnoszenia Ciężarów.

"By pomoc okazała się skuteczna, potrzebna jest jednak wola obydwu stron. Ze smutkiem należy stwierdzić, że ze strony Pani Agaty - nie wiemy, dlaczego - takiej woli nie było; zawsze kontakt urywał się po jej stronie. PZPC jest otwarty na wszechstronną pomoc dla Pani Agaty Wróbel. Wczytując się w jej dramatyczne prośby o pomoc, rozumiemy delikatność sytuacji oraz osobisty dramat. Apelujemy do zawodniczki, by nawiązała z nami kontakt, zechciała porozmawiać, by przyjęła ofertę pomocy. Jednocześnie PZPC wyraża podziękowania i wdzięczność Panu Witoldowi Bańce, ministrowi Sportu i Turystyki, który jako pierwszy zadeklarował pomoc dla zawodniczki" – czytamy w dalszej części oświadczenia.

Nasi rozmówcy zgadzają się co do jednego. Zbiórka nie rozwiąże wszystkich problemów Agaty Wróbel. - Pozwoli jej za to spłacić zobowiązania.Będzie jej wtedy lżej, zajmie się sobą. Wiem, że kontaktuje się z psychologiem, ma świadomość, że problem jest poważny.  Wie już, że to nie żadne fanaberie tylko choroba, którą trzeba leczyć. Czuję, że sobie z tym poradzi – mówi Soćko.

Były trener dwukrotnej medalistki olimpijskiej zdradza, że Wróbel chce opowiedzieć o swoich problemach. - Nie jest w stanie odbyć tylu rozmów z dziennikarzami, o ile jest proszona. Nie jest na to gotowa, ale planujemy umówić się na jedną audycję czy rozmowę, gdzie Agata o wszystkim opowie i będzie mogła podziękować ludziom za pomoc. Coś takiego będzie, ale szczegółów jeszcze nie uzgodniliśmy.

Ryszard Soćko prosi, by napisać coś jeszcze. Nalega. - Ona jest zagubiona. Ma duże problemy. Ale to naprawdę bardzo dobra dziewczyna.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.