O salary cap - czyli ograniczeniu wynagrodzeń na zespół słyszeli wszyscy, którzy sportem interesują się częściej niż od święta. Mało kto jednak wie, że w profesjonalnych ligach amerykańskich jest coś takiego jak salary floor.
Salary cap ma za zadanie wyrównywać szanse drużyn - by zespoły z bogatszych regionów USA jak Nowy Jork czy Kalifornia nie wygrywały ligi raz za razem. Ma też utrzymywać w ryzach zarobki zawodników, by żaden szalony właściciel nie psuł rynku i nie doprowadził do bankructwa swojego zespołu.
Natomiast salary floor to odpowiedź na żądanie zawodników, by żaden skąpy właściciel klubu nie mógł oszczędzać na drużynie, płacąc zawodnikom znacząco mniej niż inne zespoły. Salary floor obowiązuje w NFL, NBA i NHL. W NFL zespół musi wydać na pensje zawodników co najmniej 90 procent kwoty określonej w salary cap, tak samo jest w NBA. W NHL drużyna z pensjami zawodników nie może zejść niżej niż 16 mln od salary cap.
Oczywiście w Europie też obowiązuje nienaruszalność kontraktów, ale są od niej wyjątki. Np. kwota odstępnego wpisana w kontrakt, prawo Webstera itd. Agent zawodnika, który poprawił formę szybko biegnie do pracodawcy, aby negocjować nową umowę lub szukać nowego klubu.
W amerykańskich ligach nie ma o tym mowy. Umowa, nawet bardzo niekorzystna dla zawodnika obowiązuje do ostatniego dnia, chyba że pracodawca sam zechce ją negocjować.
Dwa przykłady:
Futbolista Russell Wilson (na zdjęciu) w 2014 r. poprowadził Seattle Seahawks do zdobycia Super Bowl, a rok później do finału tych rozgrywek. Nie dostał jednak żadnej podwyżki. Dalej zarabia poniżej średniej w lidze. W ubiegłym roku było to 662 tys. dolarów, a w tym - 1,5 mln. Dopiero przy następnej umowie Wilson może liczyć na docenienie i gigantyczne pieniądze w granicach 20 mln dol. za sezon.
Podobnie było z baseballistą Los Angeles Angels. Mike Trout w wyborach na najlepszego zawodnika American League zajął w 2012 drugie miejsce, był też najlepszym debiutantem. I w następnym sezonie dalej zarabiał 510 tys. dolarów. Jedną z najniższych w lidze pensji. Dopiero w 2014 r. podpisał nowy kontrakt, który gwarantuje mu 144,5 mln dolarów za 6 lat gry.
Z nierozerwalnością kontraktów związana jest też kwestia transferów. Generalnie to sprawa klubu, czy chce oddać zawodnika do innej drużyny w zamian za pieniądze, wybór w drafcie czy innego zawodnika. Gracz przy takiej wymianie nie ma nic do gadania. Jego kontrakt przejmuje inny pracodawca, a zawodnik musi umowę wypełniać.
Na tzw. no-trade clause, która daje prawo sprzeciwu zawodnikowi, mogą liczyć tylko weterani, którzy grają w NBA co najmniej 8 lat (w tym cztery dla jednego klubu), a w MLB - 10 lat (5 lat w jednym klubie).
Obowiązuje w NFL i NBA. Do draftu NBA może się zgłosić zawodnik, który ukończył 19 lat. Przepisy mówią dodatkowo, że musi upłynąć co najmniej rok od czasu, gdy ukończył szkołę średnią. W NFL ograniczenie wieku jest jeszcze wyższe. Zawodnik może przystąpić do draftu dopiero w trzy lata po ukończeniu szkoły średniej, czyli musi mieć 21-22 lata.
Jak cel ma takie ograniczenie? Władze obu lig chcą, aby do ligi trafiali już dojrzali gracze.
W NHL limit wieku obowiązuje tylko zawodników z USA. Określony jest na 18 lat. Z innych krajów można w drafcie pozyskać młodszych zawodników. Wiek nie gra też roli w drafcie MLB. Wynika to ze specyfiki rozwoju młodych zawodników w obu tych ligach. Drużyny MLB i NHL mają bowiem rozbudowany system tzw. farm, czyli drużyn w niższych ligach, gdzie młodzi zawodnicy mogą się rozwijać.
Na zdjęciu LeBron James, który był jednym z ostatnich zawodników, którzy trafili do NBA bezpośrednio ze szkoły średniej.
W Europie nawet, jeśli - tak jak w Polsce - prawa do transmisji sprzedawane są kolektywnie, to podział zysków z tego tytułu uzależniony jest od miejsca w tabeli drużyny, medialności itd. W ligach północnoamerykańskich wszystkie wpływy ze sprzedaży transmisji telewizyjnych w kontraktach ogólnokrajowych dzielone są na wszystkich po równo. Zespoły mogą jednak zawierać umowy regionalne.
Salary cap to jedyny sposób na wyrównywanie szans w północnoamerykańskich ligach. Innym sposobem są przepisy zobowiązujące bogatsze kluby do dzielenia się wypracowanymi dochodami z biedniejszymi.
Np w MLB każda drużyna jedną trzecią dochodów z tzw. rynku lokalnego (np. prawa do transmisji w telewizji regionalnej, sponsorów) oddaje na wspólne konto, z którego potem każdy z trzydziestu zespołów dostaje równą kwotę.
Podobne zasady dystrybucji dochodów z rynku lokalnego istnieją też w NBA, NFL i NHL.
W NFL do wspólnej kasy trafia nawet jedna trzecia dochodów z biletów.
Z punktu widzenia Europejczyków dziwna w USA jest też polityka sprzedaży koszulek i innych związanych z klubem akcesoriów kibica. Całość praw do tych produktów należy do ligi.
W MLB np. jedna czwarta wszystkich sprzedanych akcesoriów kibica nosi logo New York Yankees. Nowojorski zespół nie ma jednak z tego tytułu żadnych większych profitów. Cały zysk z koszulek etc. dzielony jest po równo na wszystkie trzydzieści drużyn. Podobnie jest w NFL i NBA. Wyjątkiem w futbolowej lidze są Dallas Cowboys, którzy koszulki sprzedają na własny rachunek.
W północnoamerykańskich ligach panuje zasada, że zawodnik zobowiązany jest do odpowiedniego zachowania nie tylko na boisku, ale także i poza nim. Za każdy wybryk poza boiskiem może zostać zawieszony. Jazda samochodem pod wpływem alkoholu, przemoc domowa, nie mówiąc już o zarzutach kryminalnych, to wystarczający powód, by zawodnika zawieść na kilka meczów, albo nawet wyrzucić z ligi.
Przekonali się o tym nawet gwiazdorzy. W ubiegłym roku Ray Rice (na zdjęciu) z Baltimore Ravens (NFL) stracił kontrakt za to, że znokautował narzeczoną w windzie. Adrian Peterson (Minnesota Vikings) został zawieszony na cały sezon za pobicie 4-letniego syna.
Choć USA to kraj wielkiej wolność gospodarczej, to w północnoamerykańskich ligach właściciele drużyn muszą liczyć się z wieloma ograniczeniami. Sytuacja taka jak z Parmą w Serie A w tym sezonie, byłaby nie do pomyślenia.
Jeśli właściciel nie radzi sobie z prowadzeniem drużyny, liga może zmusić go do sprzedaży zespołu. Tak było np. z Los Angeles Dodgers. Gdy właściciel drużny Frank McCourt omal nie doprowadził klubu do bankructwa, kontrolę nad zespołem przejęła MLB. Właściciel został zmuszony do sprzedaży klubu.
W NHL podobna sytuacja była z Atlanta Thrashers. Zespół, który przynosił straty został sprzedany i przeniesiony do Winnipeg, gdzie gra jako Jets.
W przeciwieństwie do lig europejskich w północnoamerykańskich ligach nie ma też spadków z ligi. Dzięki temu właściciel może budować zespół na wiele lat. Jeśli w jednym miejscu drużyna nie ma możliwości rozwoju może zostać przeniesiona do innego miasta. To jednak też odbywa się za zgodą całej ligi. Nie ma mowy o samodzielnej decyzji właściciela.
Dotyczy to tylko baseballa. MLB składa się z dwóch części - American League i National League. Obie ligi powstały w XIX wieku niezależnie od siebie. Potem utworzyły jeden organizm. Do dziś zachowały daleko posuniętą odrębność. Jedna z nich dotyczy przepisów. W American League, gdy drużyna zajmuje miejsce w ataku, miotacza zastępuje tzw. designated hitter. W National League miotacz, jeśli chce pozostać w meczu, musi również odbijać piłkę w ataku.
Kiedyś drużyny z American League i National League spotykały się dopiero w finale rozgrywek - World Series. Dziś drużyny z obu części MLB grają między sobą również w sezonie zasadniczym. Przepisy według których toczy się mecz zależą od miejsca rozegrania meczu.