Reprezentacja Anglii przegrała drugi z rzędu finał mistrzostw Europy. Po tym, jak trzy lata temu lepsi w rzutach karnych okazali się na Wembley Włosi, tak tym razem w niemieckim Berlinie Hiszpania pokonała "Synów Albionu" 2:1. Nic więc dziwnego, że piłkarze Garetha Southgate przygaszeni opuszczali Stadion Olimpijski w stolicy Niemiec.
Portal "The Athletic" opisał krajobraz w angielskim zespole po porażce w Berlinie, a także problemy, które trapiły Anglików w trakcie turnieju. Jednym z niewielu, który zatrzymał się przy dziennikarzach po finale był John Stones. Stoper Manchesteru City swój nastrój opisał jako "mentalne tortury" i przyznał, że w głowie rozgrywa różne scenariusze, w tym te dotyczące zwycięskiego gola Mikela Oyarzabala w 86. minucie, gdy to właśnie Stones nie zdążył doskoczyć do napastnika Realu Sociedad, by uniknąć straty gola.
Anglia balansowała przez całe Euro na krawędzi nieszczęścia. Zauważono, że gdy Gareth Southgate wielokrotnie mówił o "hałasie" wokół kadry, tym razem zapadła totalna cisza, którą przerywało jedynie świętowanie nowych mistrzów Europy. Dziennikarz portalu Oliver Kay przez miesiąc poznawał kulisy angielskiego zespołu, którymi podzielił się na łamach "The Athletic".
A zaczęło się już w momencie powołań, gdy oprócz młodych (Jarrad Branthwaite, Jarell Quansah, Curtis Jones) do finałowej kadry nie załapali się James Maddison, Jack Grealish czy Harry Maguire, a w szerokim gronie wybrańców Southgate'a brakowało już Marcusa Rashforda, Raheema Sterlinga oraz Jordana Hendersona.
Dotychczasowy lider angielskiej obrony Harry Maguire zmagał się z urazem łydki, ale planował wrócić na trzeci mecz fazy grupowej. Dlatego też był w szoku, kiedy okazało się, że nie poleci do Niemiec w ogóle. Podobnie rozczarowany był Jack Grealish, który dobrze wypadł w towarzyskim meczu z Bośnią i Hercegowiną (3:0), ale na kolejny sparing z Islandią już nie wyszedł, bo Southgate dzień wcześniej poinformował go, że na Euro nie zagra.
James Maddison braku powołania się spodziewał i jako jeden z pierwszych opuścił zgrupowanie. Zszokowani Grealish i Maguire potrzebowali czasu, niedowierzanie z powodu ich braku wyrażali także ich koledzy. Declan Rice powiedział na konferencji prasowej, że jest „załamany", że Maddison i Grealish, „dwaj moi najlepsi kumple w drużynie", zostali pominięci. Grealish życzył powodzenia drużynie, ale nie wymienił uprzejmości z selekcjonerem. Jego rozczarowanie było o tyle zrozumiałe, że jeszcze chwilę wcześniej był ważnym piłkarzem Manchesteru City w kluczowych spotkaniach zespołu Pepa Guardioli. Dla Southgate'a to było za mało.
Harry Kane, jako lider i kapitan angielskiej kadry, po ogłoszeniu powołań udał się na spacer z selekcjonerem, by zrozumieć powody jego decyzji i umieć przekazać je reszcie drużyny. Sprawie nie pomogła porażka Anglików z Islandią 0:1 na Wembley w ostatnim sprawdzianie przed Euro, gdy "Synowie Albionu" zostali wybuczani przez kibiców, oddając w całym spotkaniu jeden celny strzał. Już gdy reprezentacja Anglii udawała się na Euro 2024, atmosfera w zespole była daleka od ideału.
W ośrodku reprezentacji Anglii w Blankenhain, w byłych Niemczech Wschodnich, zadbano o absolutnie wszystko. Reprezentanci Anglii spędzali większość czasu w pokojach wspólnych - przy basenie, dużym ekranie czy pokoju gier. Harry Kane na przykład bardzo lubił też golfa, a Lewis Dunk... klocki Lego. Tyle że w drużynie zauważalny był brak kluczowych postaci z przeszłości.
Pozostali "wyglądali" tak, jak do tego wszystkich przyzwyczaili: Kane cichy lider, Jordan Pickford pełen entuzjazmu, Rice zaraźliwie entuzjastyczny poza boiskiem, Bellingham emanujący energią samca alfa, Bukayo Saka powszechnie kochany „starboy". Inni mieli się pojawić w trakcie trwania turnieju, nie najmniej „wujek" Marc Guehi, dojrzały ponad swoje 24 lata, i młodzi, tacy jak Palmer i Mainoo.
Do tego już pierwszy mecz mimo zwycięstwa nad Serbią 1:0 po golu Jude'a Bellinghama nie wyglądał okazale. Dwa celne strzały, kiepski występ w środku pola Trenta Alexandra-Arnolda, co było eksperymentem Southgate'a. Sam selekcjoner z kolei wyraził obawy dotyczące kondycji fizycznej swoich zawodników.
Nie mniej obaw było po remisie z Danią, gdzie też gra Anglików była daleka od oczekiwanej. Southgate mówił o „ograniczeniach" w ich zdolności do wywierania presji z powodu „fizycznego profilu drużyny". Kane ze swojej strony powiedział, że piłkarze Anglii „nie byli pewni, jak wywierać presję i kto powinien iść", gdy przeciwnicy mają piłkę. W "London Times" z kolei pojawił się artykuł, który problemy w pressingu w dużej mierze wiązał z postawą samego Kane'a, wyjaśniając mu, że podczas pressingu na przeciwnika musi być na maksymalnej prędkości, gdy do niego dotrze. Kane, jak napisano w raporcie, „nigdy nie był w stanie tego zrobić. Porusza się w połowie prędkości w kierunku przeciwnika, zwalniając, gdy tam dotrze".
Co więcej, autor tekstu David Walsh jest świetnym znajomym Garetha Southgate'a i nawet jeśli te bardzo konkretne informacje nie wyszły od samego selekcjonera, to samo połączenie było bardzo wymowne. Harry Kane nie zaliczył Euro 2024 do udanych, nawet pomimo strzelenia trzech goli był daleki od optymalnej dyspozycji.
Southgate, dla którego był to czwarty wielki turniej w roli selekcjonera reprezentacji Anglii, martwił się poziomem energii swojego zespołu, brakiem spójności czy kreatywności i problemami Kane'a. Największym problemem według niego była jednak atmosfera wokół kadry, "nietypowe otoczenie" oraz "hałas", którego nie dawało się wyciszyć.
Choć w Blankenhaim atmosfera pomiędzy zawodnikami a dziennikarzami była w porządku (obie strony nawet rywalizowały ze sobą w darta), to jednak kadra odczuwała krytykę ze strony mediów. Choćby słowa Gary'ego Linekera, który występ Anglii z Danią nazwał "gównianym". Kane odpowiedział ekspertom, że mają „obowiązek" rozważyć wpływ swoich słów na drużynę, która i tak jest pod ogromną presją.
W samym zespole jednak pojawiały się kolejne wątpliwości związane z brakiem Hendersona czy Maguire'a, tym razem w kontekście braku odpowiednich osobowości w zespole, które pomogłyby mu poradzić sobie w takich warunkach. Jeden z piłkarzy miał nawet powiedzieć, że "nigdy nie spotkał się z niczym podobnym" do krytyki, która pojawiła się po remisie z Danią (1:1). Krytykowani byli wszyscy, z Kanem, Bellinghamem, Ricem czy Fodenem włącznie.
Eskalacją konfliktu był jednak bezbramkowy remis ze Słowenią, gdy w stronę Garetha Southgate'a poleciały plastikowe kubki z piwem rzucone przez wściekłych kibiców "Synów Albionu". Ucierpieć w ten sposób mieli też niektórzy członkowie rodzin zawodników, którzy siedzieli w pobliżu ławki rezerwowych. Zespół nie umiał poradzić sobie z krytyką. Źle na boisku wyglądali nawet ci, którzy w zakończonym niedawno sezonie błyszczeli w swoich klubach, jak Foden, Kane czy Rice, a do tego taktycznie pozbawiona m.in. klasycznego lewego obrońcy Anglia wyglądała na boisku po prostu źle.
Southgate zaczął zauważać, że problem jest również po jego stronie. Grający ze Słowenią w podstawowym składzie Trent Alexander-Arnold i Conor Gallagher trafili na ławkę rezerwowych. - Rozmawiałem z wieloma psychologami na przestrzeni lat i jedną z rzeczy, których ludzie chcą uniknąć, jest publiczne upokorzenie. Mieliśmy trochę takiego nastawienia w fazie grupowej. Nie byliśmy wolni. Byliśmy zbyt świadomi hałasu wokół nas - mówił w brytyjskiej telewizji Southgate.
Najgłośniej było wokół Jude'a Bellinghama, który został bohaterem pierwszego meczu z Serbią, ale potem w kolejnych spotkaniach fazy grupowej wyglądał już niemrawo. Osoby będące blisko niego przyznawały, że gwiazda Realu Madryt analizowała każde słowo wypowiadane lub pisane o nim w mediach. W drużynie z kolei nie spodobało się przedstawianie Bellinghama jako zbawcy reprezentacji jeszcze przed turniejem. Chodzi m.in. o reklamę Adidasa pod tytułem "Hey Jude". Została ona dobrze odebrana przez opinię publiczną, ale w drużynie uważano, że jej że ton jest sprzeczny ze zbiorowym etosem Anglii Southgate'a.
Podczas gdy Bellinghama stawiano w gronie liderów kadry, nie obejmowało to chociażby obowiązków medialnych, gdy przed dziennikarzami tłumaczyć musieli się nawet ci dużo mniej doświadczeni, jak Cole Palmer, Anthony Gordon czy Adam Wharton. Zauważył to nawet Wayne Rooney, który z podobnym przebojem wchodził do drużyny narodowej. Były kapitan Anglii napisał w felietonie, że Bellingham "jest w sytuacji, w której powinien wziąć na siebie odpowiedzialność". "Może nadszedł czas, aby dorosnąć, podjąć decyzje i powiedzieć: Muszę pomóc i przemówić w trudnych chwilach" - zaznaczał Rooney, dodając zgryźliwie: "Jeśli Anglia wygra te Euro, jestem pewien, że zobaczycie go udzielającego wywiadów".
Jude Bellingham musiał pokazać swoją odpowiedzialność za zespół na boisku. Uczynił to w najlepszy możliwy sposób w spotkaniu 1/8 finału ze Słowacją, gdy Anglia była o sekundy od wstydliwego odpadnięcia, kiedy w doliczonym czasie gry Bellingham wspaniałą przewrotką doprowadził do dogrywki. "Kto jeszcze?" – krzyczał po golu. W dogrywce drugie trafienie dołożył Kane i Anglicy zameldowali się w ćwierćfinale.
Tym razem Bellingham wywiadów po meczu już udzielał. Powiedział, że jego świętowanie było częściowo napędzane adrenaliną, ale częściowo „przekazem dla kilku osób". „Słyszy się, jak ludzie gadają dużo bzdur" – powiedział. "To miłe, kiedy dostarczasz coś, czym możesz im się trochę odwdzięczyć" - dodał. Był też moment po tym golu, w którym Bellingham zdawał się wykonywać gest łapania za krocze, za co został ukarany przez UEFA.
W cieniu gola gwiazdy Realu Madryt bardzo dobry występ zaliczył w środku pola Kobbie Mainoo. Wreszcie Southgate miał partnera dla Declana Rice'a. Z dobrej strony zaczęli się też pokazywać rezerwowi z Colem Palmerem na czele.
Po powrocie drużyny do Blankenheim widać było ulgę, jakby piłkarzom spadł wielki kamień z serca. Zawodnicy dostali dyspensę na pomeczowy wieczór, w następnych dniach mieli sesję regeneracyjną, a nawet prywatny koncert Eda Sheerana. To wszystko scaliło grupę, a niektórzy próbowali nawet śpiewać z Sheeranem. Nastrój stał się zdecydowanie bardziej optymistyczny, w zespole była jedność i poczucie, że można wywalczyć na tym turnieju coś więcej, tym bardziej będąc po łatwiejszej stronie drabinki.
Między meczami ze Słowacją a Szwajcarią było aż sześć dni, a sielankę Anglików przerwał wyciek informacji o planowanej zmianie ustawienia przez Southgate na starcie z "Helwetami". W mediach pojawiła się celna informacja, że Anglia ma zagrać trójką stoperów. Southgate przez oficerów prasowych przekazał dziennikarzom swoją złość. "Jak pomaga drużynie danie Szwajcarom (którzy mogli oczekiwać, że zagramy inaczej) trzech dni na przemyślenie, co możemy zrobić?" - pytał w jednym z wywiadów.
Taka reakcja była o tyle zaskakująca, że gdy media są w stanie zdobyć informacje nt. taktyki czy składu, ich publikacja jest czymś absolutnie normalnym i zazwyczaj nie wywołuje aż tak negatywnej reakcji. Tym bardziej, że trójką stoperów Anglia grała już w dogrywce meczu ze Słowacją.
Anglicy trenowali w tym czasie także rzuty karne - nie tylko technikę uderzenia, ale też rozbieg oraz umiejętność spowolnienia oddechu przed strzałem. Później było to znakomicie widoczne w ćwierćfinale ze Szwajcarią, gdy Anglicy wykorzystali pewnie wszystkie swoje jedenastki. Bramkarz Jordan Pickford z kolei obronił uderzenie Manuela Akanjiego, rzucając się w tę stronę, którą miał zapisaną przy nim na swoim bidonie. Choć w pierwszej połowie zagrali najlepiej dotychczas na turnieju, to po przerwie było znacznie gorzej. Byli też nie tak daleko od odpadnięcia, ale na gola Breela Embolo w ostatnim kwadransie szybko odpowiedział Bukayo Saka. Po zwycięskich karnych euforia znów mogła zastąpić niepokój.
Tym razem czasu na odpoczynek było znacznie mniej. Anglicy przed półfinałem z Holandią mieli tylko dwa pełne treningi. Gdy lecieli do Dortmundu Southgate przyznawał, że nastroje i morale w drużynie są zupełnie inne niż w trakcie fazy grupowej. Jego zawodnicy przeszli od "strachu" do "wyzwania", nie kierowali się strachem przed niepowodzeniem, a każdy mecz od ćwierćfinału traktowali jako wyzwanie. Na boisku nie do końca było to jednak widać, bo w spotkaniach ze Słowacją i Szwajcarią ratował ich bardziej geniusz indywidualny pojedynczych zawodników.
Mecz z Holandią rozpoczęli źle, bo już w 7. minucie przegrywali po golu Xaviego Simonsa. Na szczęście, jeszcze przed przerwą otrzymali rzut karny po faulu Denzela Dumfriesa na Harrym Kane'ie. Sam Kane doprowadził z niego do wyrównania. Grali na pewno płynniej niż dotychczas, ale w drugiej połowie ponownie mieli z tym problemy. Southgate, który na ławce rezerwowych miał wielu klasowych piłkarzy, w końcu zaryzykował zdjęcie niewyraźnych liderów - Fodena czy Kane'a, co okazało się strzałem w dziesiątkę, bo akcja Cole'a Palmera i Olliego Watkinsa dała Anglii zwycięskiego gola w 90. minucie na wagę awansu do finału.
Doszło do prawdziwych scen. Watkins utonął w objęciach całej drużyny, Rice o mało się nie rozpłakał, Pickford praktycznie wpadł w szał, a cały zespół pochłonęła euforia. Nawet sam Southgate zatańczył do utworu "Freed from desire" i pokazywał kibicom: "Jeszcze jeden!", odnosząc się do tego, że pozostało im jedno spotkanie do przejścia do historii i pierwszego mistrzostwa Europy dla Anglii.
Ale to nie Anglicy się cieszyli w niedzielę o 22:53 po ostatnim gwizdku francuskiego sędziego Francoisa Letexiera. Swój zasłużony triumf świętowali Hiszpanie, którzy wygrali 2:1. Declan Rice był na kolanach, Bukayo Saka zrozpaczony leżał na murawie, a Jude Bellingham schodząc do szatni wyładował frustrację na butelkach z wodą.
W pierwszej połowie Anglicy potrafili trzymać rywala na dystans, ale tuż po przerwie potrzeba było tylko minuty, by Hiszpanie wyszli na prowadzenie za sprawą Nico Williamsa. La Roja szła za ciosem, Anglia o obliczu zmęczonego Harry'ego Kane'a głównie broniła się przed utratą drugiej bramki. Southgate w końcu znów wysłał na plac gry duet Palmer - Watkins.
I choć ten pierwszy pięknym strzałem zza pola karnego doprowadził do wyrównania, to na koniec gol Mikela Oyarzabala dał triumf rywalom. Anglicy mieli jeszcze świetną szansę na doprowadzenie do dogrywki, ale strzały głową Rice'a i Guehiego nie trafiły do siatki.
Po meczach często mówiło się w dużej mierze o dobrych fragmentach gry Anglików, ale tym razem było inaczej. Anglia miała szczęście, że przez cały czas żeglowała blisko wiatru, ale po dobrej stronie. Nic dziwnego, że w końcu, stając naprzeciwko o wiele bardziej spójnej drużyny, "Synowie Albionu" zostali zepchnięci z kursu.
Tekst oparty na artykule Olivera Kaya z "The Athletic".