Piłkarze nie zagrają na MME i na igrzyskach w Rio. Spłoszona polska młodzież

Wtorkowa katastrofa olimpijskiej reprezentacji Polski to kolejny dowód na to, że opowieści o pokoleniu piłkarzy zdolniejszych niż poprzednie to zaklinanie rzeczywistości. Zmieniło się tylko tyle, że drożej ich eksportujemy.

Od 1994 r. - wtedy Polacy ostatni raz wystąpili na młodzieżowych mistrzostwach Europy - do turnieju awansowały m.in. Norwegia, Islandia, Białoruś, Finlandia, Izrael i Węgry. Nasi piłkarze toczyli w tym czasie zażarte boje z Albanią (4:3 po golu w ostatnich sekundach), przegrywali z Mołdawią i Kazachstanem.

Kiedy półtora roku temu pytaliśmy trenera młodzieżówki, dlaczego teraz ma być inaczej, Marcin Dorna odpowiedział: "Jeśli uważasz, że umiesz, to masz rację, a jeśli uważasz, że nie umiesz, też ją masz. Gdy nasi zawodnicy uwierzą, że mogą awansować, to znaczy, że mogą". We wtorek jego piłkarze stracili szansę na awans do fazy play-off MME, grając tak, jakby nie umieli i nie wierzyli.

Najpierw w szokujący sposób Kacper Przybyłko zmarnował szansę na gola, który dałby prowadzenie 2:1 i pewny awans - napastnik drugoligowego niemieckiego Greuther Fürth minął bramkarza, ale spod linii bocznej nie trafił do pustej bramki. A potem oglądaliśmy już drużynę ogólnie rozdygotaną.

Pomylił się sędzia, który niesłusznie podyktował "jedenastkę" dla gospodarzy (Kamiński faulował przed polem karnym). Potem sytuację diametralnie zmieniły zewnętrzne okoliczności. W drugim meczu grupowym przegrywająca 1:3 Turcja doprowadziła do remisu ze Szwecją, co powinno podnieść na duchu Polaków - w tym układzie wyników mimo porażki zachowywali pozycję lidera grupy - a zdeprymować Greków. Ale to gospodarze ruszyli wściekle do ostatecznego natarcia, natomiast piłkarze Dorny się poddali. Spłoszeni biernie czekali na wyrok.

Grzegorz Krychowiak we wtorkowej "Wyborczej" wspominał, że w Polsce "w szkoleniu był za duży nacisk na wynik". W całej Europie długo obowiązywała zasada, według której drużyny juniorskie oceniano nie na podstawie osiąganych wyników, lecz wedle liczby piłkarzy przekazanych seniorskiej reprezentacji. Z tym rozumowaniem skończyli Niemcy. Drużyna mistrzów świata z Brazylii oparta jest na zawodnikach, którzy od małego słyszeli, że liczy się tylko zwycięstwo. Inni tak otwarcie triumfów nie wymagają, ale awans na wielkie turnieje uważają za niezbędny - piłkarze przyzwyczajają się do presji, mierzą z najlepszymi w swojej kategorii wiekowej. Polska młodzieżówka, która właśnie przestała istnieć (jedyna droga na igrzyska w Rio prowadziła przez MME), nie zagrała meczu o stawkę z żadną europejską potęgą. Jej najtrudniejszymi zadaniami były mecze z Turcją, Grecją i Szwecją.

Wielu piłkarzy Dorny straciło szansę na prawdopodobnie największe wyzwanie w dotychczasowej karierze. Chodzi nie tylko o piłkarzy z polskiej ligi, ale też tych, którzy przepadają w klubach zagranicznych. We wtorek na boisko wybiegli m.in. rezerwowy Sampdorii (Wszołek), odesłany przez Fiorentinę do drugoligowego Bari (Wolski), odrzucony przez Málagę (Pawłowski) i członek rezerw Benfiki (Dawidowicz). Od szefów największych polskich klubów słyszymy zaklęcia o coraz lepszym szkoleniu, a na razie jedyną nowością jest to, że sprzedają wychowanków za duże pieniądze. Ciąg dalszy jest taki jak wcześniej.

Pudło Przybyłki, który mógł umożliwić Polakom grę z Niemcami, Hiszpanią lub Francją (w fazie play-off czekały same potęgi), przypomniało, że w młodzieżówce brakowało głównego snajpera Arkadiusza Milika, podebranego przez selekcjonera seniorskiej reprezentacji Adama Nawałkę na niedzielną batalię z Gibraltarem. Czy ten piłkarz - nie przyjął się w Bayerze Leverkusen, potem w Augsburgu, ostatnio w Ajaxie Amsterdam - radykalnie wpłynąłby na przebieg meczu? Pewności nie ma, na pewno nie ma sensu przywoływać tamtej katastrofy Przybyłki, bo nigdy nie wiadomo, czy inny gracz by się w ogóle znalazł w takiej samej sytuacji. Ale mamy powody przypuszczać, że Milik nie gubiłby równie łatwo piłki - utrzymuje ją przy nodze sprawniej - i niektóre polskie ataki nie kończyłyby się, zanim zdążyły się na dobre zacząć.

Generalnie drużyny juniorskie zawsze powinny być podporządkowane interesowi seniorskiej. Niemal każda reguła ma jednak swoje wyjątki, a tym razem dorośli polscy futboliści mieli za zadanko uporanie się z Gibraltarem. Czyli ludzie, którym za kopanie piłki płacą rocznie w milionach złotych (albo wręcz milionach euro), stanęli naprzeciw debiutującym w grze o jakąkolwiek stawkę policjantom, strażakom, sprzedawcom i innym amatorom, którzy kopią, bo lubią. Dla odbębnienia tej formalności wyrwaliśmy młodzieżówce absolutnie kluczowego zawodnika. Milik uparcie udowadniał, że w rywalizacji nie całkiem dorosłej odnajduje się doskonale. Był nie tyle najlepszym strzelcem polskim czy najlepszym strzelcem naszej grupy - on z dziewięcioma golami został najlepszym strzelcem całych europejskich eliminacji.

Na następnym młodzieżowym Euro Polska już pewnie zagra. Nie dlatego, że finały pomieszczą 12 drużyn (dziś 8), ale dlatego, że w turniej w 2017 r. mamy podobno zorganizować.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.