Łukasz Różański (15-0, 14 KO) zdemolował w sobotę Alena Babicia (11-1) w I rundzie gali w Rzeszowie i zdobył pas mistrzowski federacji WBC w niedawno utworzonej dywizji wagowej bridger (do 102 kg). I tym samym został piątym polskim mistrzem świata w boksie zawodowym po Dariuszu Michalczewskim, Tomaszu Adamku, Krzysztofie Włodarczyku oraz Krzysztofie Głowackim. 37-latek chętnie zmierzyłby się z Dillianem Whytem, który ma na koncie 29 zwycięstw, w tym triumf nad Mariuszem Wachem. 35-latek przegrał trzy razy, ale z największymi gwiazdami: Tysonem Furym, Anthonym Joshuą oraz Aleksandrem Powietkinem.
Łukasz Różański: Jeden z najpiękniejszych. Sorry, ale żona na mnie patrzy, ha ha.
- Największy stres był kilka dni przed walką, a w sobotę? Na pewno czułem wielką stawkę sportową tej walki. I choć ciążyła na mnie duża presja, to finalnie przekułem ją w taki pozytywny stres, który poniósł mnie do wygranej.
- Spodziewałem się dużo trudniejszej przeprawy. Myślałem, że Babić od razu na mnie ruszy i będę musiał go skontrować, ale początkowo chyba go nieco przygniotła stawka pojedynku. A zarazem wiem, że jak już trafię mocnym ciosem rywala, to muszę od razu ruszyć z serią, żeby go skończyć. I tak też było. Szybko poszło.
- Jestem szczęśliwy, że szybko wygrałem.
- Trafił mnie raz lewym sierpem, ale nie wyrządził mi wielkiej krzywdy. Nie był to na tyle mocny cios, by mnie teraz bolała głowa. Po walce chwilę poświętowałem wśród najbliższych, ale to było kameralne grono. No i byłem bardzo zmęczony. Potem przespałem się chwilkę, jakieś 1,5 godziny. Choć byłem zmęczony, to trudno było zasnąć, bo emocje kipiały.
- Nie interesuję mnie, co mówią inni. Niech sobie gadają. Wszystkim nie można dogodzić. Walczę dla swoich kibiców, dla siebie i dla rodziny. Rodzina mnie mega zaskoczyła pięknym transparentem "Mamy brata mistrza świata". To był wzruszający moment, gdy go ujrzałem na trybunach.
- Tak. Na kilka dni jadę z rodziną do Rzymu. Później zwiedzimy też Paryż.
- Nie wiem, jak to będzie konkretnie wyglądało. Ale bardzo dobrze czuję się w wadze ciężkiej. I nie ukrywam, że chętnie stoczyłbym jakąś fajną dużą walkę w królewskiej dywizji. W Rzeszowie widziałem na gali Dilliana Whyte'a (29-3) i pomyślałem sobie wtedy, że super byłoby się z nim zmierzyć. Nawet miałem plan, żeby podbić do niego do szatni, ale musiałem udać się na kontrolę dopingową, która długo trwała i już później go nie znalazłem.
- Za kilka dni, albo już po urlopie porozmawiam ze swoim sztabem. Na razie nie chcę rzucać innych nazwisk. Ale na pewno zależy mi na jakimś dużym zagranicznym rywalu. Chciałbym taką walkę, żeby kibice się jarali takim zestawieniem.
- Celem było zdobycie mistrzowskiego pasa, ale moim marzeniem zawsze była walka w Stanach Zjednoczonych. Chciałbym się bić w słynnej hali Madison Square Garden, którą pamiętam nie tylko z wielkich gal bokserskich, ale także z meczów NBA, które oglądałem w dzieciństwie. Po moim zwycięstwie nad Babiciem powinno łatwiej się to udać załatwić.
- Na razie to jeszcze nic nie zarobiłem. Ale jak dostanę kasę, to będę chciał ją jakoś fajnie zainwestować. Najpierw muszę jednak odpocząć, a później zajmę się finansami.
- Wszystko zależy od tego, jakie będę otrzymywał oferty i jakie będę miał wojny w ringu, ale daje sobie jeszcze jakieś dwa lata.
Komentarze (3)
Polski mistrz świata gotowy na wielki pojedynek. "Chcę, żeby się tym jarali"
fair enough