- Kibice, gdy widzą Hamiltona albo Bottasa wygrywających wyścig, wyłączają telewizor, bo to nuda. Potrzebujemy świeżej twarzy - kogoś, kto coś zmieni - mówi przed pierwszym wyścigiem nowego sezonu w rozmowie z naszym portalem Maurice Hamilton, autor biografii Nikiego Laudy i dziennikarz zajmujący się Formułą 1 od wielu lat dla największych brytyjskich redakcji.
Maurice Hamilton: Tak, nawet bardzo. W zasadzie obecnie to dzięki temu, co wydarzyło się, gdy ścigania nie było. Wiemy, że Sebastian Vettel pod koniec roku odejdzie z Ferrari, zastąpi go Carlos Sainz, a za niego do McLarena z Renault przejdzie Daniel Ricciardo. Mamy trzech kierowców w stawce, którzy wiedzą, że w kolejnym sezonie nie będą jeździć dla tego samego teamu, co teraz. Wszyscy zastanawiają się, jaki to może mieć wpływ na obecny sezon. Vettel wie, że nie jest pożądany w Ferrari i, że z ich dwójki wybrano Charlesa Leclerca. Raczej nie będzie chciał mu za bardzo pomóc, prawda? Ale Leclerc będzie walczył o mistrzostwo. W McLarenie wszyscy rozstaną się w przyjaznych relacjach, ale już w Renault nie wiedzieli wcześniej o odejściu Ricciardo, więc atmosfera jest napięta. Do tego, zanim F1 przeniosła się do Australii, gdzie odwołano pierwsze Grand Prix sezonu, mieliśmy testy, w których Mercedes nie zawsze jechał swoim najlepszym tempem. Ferrari miało problemy i pomimo możliwości pracy nad samochodem przez ostatni miesiąc zmiany zobaczymy dopiero za trzy wyścigi, na Węgrzech. Jest dużo kwestii, które mogą wpłynąć na to, że od początku to będzie ciekawy sezon. Zaczynamy dwoma wyścigami w Spielbergu, na torze, który jest wyjątkowy i powinien promować styl Red Bulla. To pomogłoby Verstappenowi, ale nikt nie wie, w jakiej dokładnie jest formie. Teraz wszyscy chcą chyba po prostu powrotu serii po tak długiej przerwie.
To bardzo nietypowe, bo jeśli spojrzymy na poprzednie sezony czas, kiedy słyszeliśmy o zmianach w zespołach, nadchodził na Monzy we wrześniu i trwał maksymalnie do końca sezonu. Trzy ogłoszenia o zmianach w stawce tym razem przyszły niespodziewanie i bardzo wcześnie, to musi mieć pewien wpływ na przebieg sezonu. Ale musimy zwrócić też uwagę, że warto przenieść ekscytację z tych transferów na rozpoczynający się sezon. Mamy przed sobą dwanaście-trzynaście, może czternaście wyścigów, które dadzą komuś mistrzostwo świata. To przecież ważne i myślę, że po rozpoczęciu sezonu skupimy się na rywalizacji. Trochę zapomnimy o tym, co ma się wydarzyć w przyszłości.
Może w Polsce tak jest, ale w Wielkiej Brytanii jest coraz bardziej szanowany. Chyba najbardziej w trakcie całej jego kariery, bo we wcześniejszych sezonach bywało różnie. Ok, jestem Brytyjczykiem i zawsze nawet nieświadomie mogę dopingować kierowców z Wysp. Ale on zaraz może dogonić Schumachera, jeździ lepiej niż kiedykolwiek. W co najmniej dwóch ostatnich sezonach coraz mniej mówiło się o tym, co robi poza torem, a docenia jego tempo i umiejętności. Popełnił niewiele błędów, o takich osobach mówi się, że czują się komfortowo we własnej skórze - po prostu pewnie i spokojnie. Porównywać go z Schumacherem byłoby bardzo trudno, bo okoliczności zdobycia każdego tytułu są jednak zupełnie inne. Samochód, rywale czy opony, to wszystko się różni. Ale poza Wielką Brytanią ten szacunek dla Hamiltona wciąż wzrasta.
Rzecz, której nie lubię w kwestii samego ścigania to wpływ docisku na rywalizację w ostatnich około dziesięciu latach. Bolidy w zasadzie nie mogą jeździć w sposób, w jaki powinny. Wiem, że będą zmiany w tych kwestiach i to już w 2022 roku, ale to wciąż nie to samo co wcześniej. Nienawidzę obecnych przednich skrzydeł. Są okropne, skomplikowane i zdecydowanie zbyt duże i drogie. Dla mnie esencją F1 jest walka koło w koło z rywalem, a obecnie rzadko można to zaobserwować na torze. Nie można atakować. Za dużo zamieszania wprowadzają opony, na których dla mnie można by jeździć od startu do mety. Zmiany zmieniły moje postrzeganie tej serii i nie ekscytuję się nią aż tak bardzo. Wyścigi to głównie procesje, bo samochody jeżdżą tempem o dwie-trzy sekundy wolniejszym niż w kwalifikacjach, co dla mnie jest nie do przyjęcia. Jest mnóstwo zmian, których po prostu nie lubię.
Tak. Teraz każdy zespół ma osoby zajmujące się jego wizerunkiem. Wcześniej, a pracowałem od późnych lat 70., przez 80. i 90. do teraz, ich nie było i jeśli chciałem rozmawiać z Ayrtonem Senną, Jamesem Huntem czy Alainem Prostem to szedłem do niego po tym, jak kończył swoją pracę na torze i starałem umówić się na wywiad. Czasem zdarzało się tak, że nie było takiej możliwości, bo nawet gdy się dogadaliśmy, oni byli zbyt zajęci i musieli odwołać rozmowę. Ale gdy się godzili, to siadaliśmy i rozmawialiśmy sami. Teraz musisz powiedzieć odpowiednim osobom w zespole, o co ci chodzi i już od nich możesz dostać odmowę. Ale w przypadku zgody, masz zagwarantowane spotkanie na około 10 minut. I to jest duża różnica, bo w przeszłości, gdy kierowcy odmawiali, mogłeś nie przeprowadzić żadnej rozmowy przez cały weekend. Problem w tym, że teraz PR-owcy podkładają swój dyktafon obok twojego. Muszą wiedzieć, o czym rozmawiacie. Wcześniej dużo mówiło się "off the record", dziennikarze byli lepiej doinformowani, a kierowcy ufali im, że nie napiszą tego, a przynajmniej nie ich słowami. Teraz zwyczajnie boją się tak rozmawiać. Tęsknię trochę za czasami, gdy to było możliwe.
James Hunt mówił wiele ciekawych rzeczy, które wydawały się niedostępne w zwykłych rozmowach. Nawet Alain Prost miał podobnie. W 1985 roku Ayrton Senna zaprosił mnie do swojego domu w Londynie. Rozmawialiśmy długo i pomógł mi opisać kilka historii, ale nie podpisywać go pod tymi informacjami.
O obu. Wiele razy rozmawiałem z nim, ostatni raz dłużej w 2011 na Nuerburgringu. Nie tylko o karierze kierowcy, ale też choćby zarządzaniu liniami lotniczymi Lauda Air i wypadku z 1991 roku, gdy samolot spadł w Tajlandii i zginęły 223 osoby - jak sobie z tym poradził i dlaczego to się stało. Rozmawiałem z trzydziestoma osobami z jego otoczenia w różnych branżach i chwilach życia, więc namalowałem jego obraz, który wygląda na dobrze ukazujący jego przeszłość. Dzięki temu z tej książki można się dowiedzieć sporo o jego osobowości. Wiedziałem, że wiele osób zna nazwisko Lauda - słyszało o jego trzech mistrzostwach, wypadku z 1976 roku i powrocie po nim, czy wspomnianych liniach, ale nie mieli pojęcia, jaki był naprawdę jako człowiek. I to był mój cel.
Że ludzie, z którymi rozmawiałem, mieli wobec niego ogromny szacunek. Wszyscy myśleli o nim jako bardzo bezpośrednim w tym, co mówił. Jeśli chciał cię skrytykować, to robił to, ale w taki sposób, żebyś ty nie poczuł się urażony. Nigdy nie ukrywał swoich błędów. Wywiady z nim to była przyjemność. Zadajesz pytanie i dostajesz to, na co liczysz - szczerą odpowiedź. Nie potrzebował poprawności politycznej, zawsze mówił tak, jak tego potrzebował, żeby coś wyjaśnić. Miał też świetne poczucie humoru. Nie widzieliśmy tego cały czas, ale potwierdzało to całe jego środowisko. Uczciwość i tkliwość - tym się charakteryzował.
Tak. Rozmawiałem z Florianem Königiem, który pracował z nim jako ekspertem stacji RTL. Mówił, że Niki potrafił powiedzieć na antenie rzeczy, których wiedział, że nie powinien opowiadać poza garażem. Ale mówił, bo były prawdą. Jako telewizja bardzo to doceniali i cieszyli się z dostępu do informacji, ale w teamie Mercedesa wszyscy się wkurzali. "Nie możesz tak mówić" - słyszał to wielokrotnie i odpowiadał "Mogę, bo to prawda". Nie mieli odpowiedzi. Gdy w Hiszpanii pojawił się wypadek między dwoma kierowcami Mercedesa, potrafił ich skrytykować i jasno się o nim wypowiadać. Nie bał się o tym mówić, jednocześnie znał kierowców i ich myśli, bo sam się ścigał. Był taki przez cały czas.
Myślę, że ludzIe będą za nim tęsknić jeszcze przez długi czas. W Austrii na pewno pojawi się jego słynna czerwona czapka. Nie byłem na jego pogrzebie, ale znam relacje świadków i to było niezwykłe. Mocno padało, ale tysiące ludzi i tak przyszło go pożegnać. Będą mu dalej okazywać szacunek. Świat znajduje sobie wciąż nowych bohaterów, ale Austria w zasadzie nie ma zbyt wielu tak utalentowanych kierowców i pewnie długo nie będzie miała. Był sporą gwiazdą i nie przestanie nią być nawet teraz po śmierci, a na Red Bull Ringu będzie to świetnie widać.
Będzie, ale jest tak oddany i skoncentrowany na motorsporcie, że mu się uda. Byłem ogromnym fanem Roberta i bardzo zasmucił mnie jego wypadek w rajdzie z 2011 roku. Był jednym z najbardziej naturalnych kierowców, jakich znałem i fascynowało mnie to, że myśli tylko o ściganiu. Rozmawiałem z nim dwa razy i w 2007 roku na Hockenheim kierowcy przez jakiś czas robili za "taksówkarzy" na torze i umówiłem się z Robertem na taki przejazd. Jechał bardzo szybkim BMW, ja pracowałem dla radia BBC i nagrywałem całe okrążenie. Powiedziałem mu, że tak zrobię, a on poszedł na całość. Najeżdżał na tarki, trochę ryzykował, ale przede wszystkim wiedział, co robi. W pełni kontrolował samochód. Jego wypadek zrozumiałem, bo sam kocham rajdy, ale trudno było wyobrazić sobie, co się stało. Jego powrót do F1 to piękna historia, ale fatalny samochód, którym jeździł, sprawił, że znów było mi przykro. Nie miał szans, choćby takich jak w Renault, gdzie szef mechaników Bob Bell nazywał go "najlepszą rzeczą, jaka im się przytrafiła".
Nie. Teraz jest za dużo rywalizacji, nikt nie będzie chciał dać mu takiej szansy. Każdy wie, jak to działa, jest za dużo utalentowanych młodych kierowców, którzy się przebijają. Wiemy, jaką rywalizację mieli z Rusellem rok temu, a on jest bardzo utalentowany. Formuła 1 jest wymagająca, Kubica robi to, bo to jego życie i pasja, ale ta seria jest teraz dla niego zbyt mocna. Chwila, gdy to mogło się wydarzyć, minęła.
Jeśli to pokazuje, czym jest Formuła 1 i zgarnia zainteresowanie, to trzeba myśleć o tym dobrze. Co mnie zastanawia, to, że te osoby mogą być zawiedzione tym, co zobaczą. Bo to nie jest taki obrazek jak w serialu. Samochody i ściganie nie są tak ekscytujące. Realizacja telewizyjna wyścigów jest niewyobrażalna i dla mnie zbyt dobra. Nie oddaje tego, co się dzieje w samochodach, bo widzisz kierowców po prostu wykonujących swoją pracę. Jechałem dwumiejscowym bolidem F1 i wiem, że coś, czego nie doświadczy nikt przed ekranem to siła przeciążeń. Byłem gotowy na przyspieszenia, hamowanie, ale nie na to. Jest niesamowita, bo to niepohamowane i gwałtowne. Netflix pokazał tylko trochę z tego, co naprawdę przechodzą kierowcy i czego doświadczysz, będąc na torze.
Chyba większość osób postawi na to drugie. Pamiętam lata dominacji McLarena, to było bardzo nudne.
To prawda! Ale najgorszym okresem był chyba ten Schumachera w Ferrari. Komentowałem wtedy wyścigi w BBC i wolałbym do nich nie wracać. Jeśli Schumacher za pierwszym zakrętem wyjeżdżał pierwszy, to w zasadzie można było dalej nie śledzić rywalizacji. Było po sprawie. Nienawidziłem tego. Teraz chciałbym zobaczyć trochę zmian w stawce i jeszcze większej rywalizacji, ale mówiąc szczerze, w poprzednich sezonach mogło być jeszcze gorzej. Mercedes zdecydowanie zasłużył na to, że wypracowali sobie pewną przewagę nad innymi, ale chyba najważniejszy jest głos kibiców. A oni, gdy widzą Hamiltona albo Bottasa wygrywających wyścig, wyłączają telewizor, bo to nuda. Potrzebujemy świeżej twarzy - Charlesa, czy Maxa. Kogoś, kto coś zmieni.
Przeczytaj także: