Złota rączka, złoty Baszanowski

Gdy przyjeżdżał na zgrupowanie, wyglądał tak: pod pachą dres i buty do treningów, a w ręku 40-kilogramowa waliza z narzędziami do majsterkowania

Światowa federacja wysłała go kiedyś na małe wysepki na Pacyfiku - Samoa Amerykańskie - żeby szkolił tubylców w dźwiganiu ciężarów. Witali go z girlandami kwiatów, uśmiechnięci. I zasypali pytaniami: "Mistrzu, co wziąć, żeby dźwigać tak jak ty?". Był załamany, że ludzie, którzy jeszcze nawet nie zaczęli porządnie trenować, myślą o dopingu. - Kiedy wrócił do Polski, długo mówił tylko o tym - wspomina Jacek Korczak-Mleczko, długoletni przyjaciel.

Baszanowski był załamany, bo sam uchodził za krystaliczny talent, na który sport napotyka raz na 100 lat - jak ma szczęście. O tym w środowisku doskonale było wiadomo - został uznany za trzeciego największego sztangistę wszech czasów przez pismo "World Weightlifting". Na igrzyskach w Meksyku pokonał srebrnego medalistę o 15 kg! Przed tamtym olimpijskim konkursem, niektóre ekipy - w tym radziecka - wycofały swojego zawodnika z wagi lekkiej, wiedząc, że nie ma szans na pokonanie Baszanowskiego i przesuwając swojego do innej kategorii. Był pierwszym człowiekiem, który dźwignął dwuipółkrotną masę własnego ciała (pierwszym, który podniósł trzy razy tyle, ile ważył był wiele lat później Naim Suleimanoglu - nr 1 w całej historii podnoszeniu ciężarów).

Uznanie było ogólnoświatowe, ale w Polsce dopiero jedno tragiczne wydarzenie 1969 roku spowodowało, że kibice uznali, że jest wielki, i w plebiscycie "Przeglądu Sportowego" wybrali go za najlepszego sportowca. Wcześniej, mimo złotych medali olimpijskich w Tokio i Meksyku, zawsze byli popularniejsi - w 1964 roku Józef Szmidt, w 1968 - Jerzy Pawłowski. 10 lipca Baszanowski wracał ze Szczecina. Prowadził swojego moskwicza 412, żona Anita siedziała obok, sześcioletni syn Marek spał na tylnym siedzeniu. Samochód wpadł w poślizg i wleciał do rowu. Pasów auto nie miało, w impecie uderzenia drzwi się otworzyły, żona wypadła i uderzyła głową o słupek. Zginęła na miejscu. Syn spadł między siedzenia i nie doznał żadnych obrażeń, podobnie jak sztangista. Kilka dni po pogrzebie Waldemar Baszanowski wraz z synem stawił się na zgrupowaniu przed mistrzostwami świata, które miały się odbyć na warszawskim Torwarze. Dwa miesiące później zdobył tytuł mistrza, bijąc po drodze rekordy.

Ciężary były dla niego pasją, do której podchodził pedantycznie, ale z inwencją. Od przenosin do Warszawy trenował w podziemiach AWF, które i teraz i wtedy nazywały się Hades. Tam właśnie wykuwała się polska szkoła podnoszenia ciężarów pod okiem Augustyna Dziedzica, trenera nieszablonowego, stawiającego na ogólny rozwój swoich zawodników. Idee Dziedzica jakby skrystalizowały się w postaci Baszanowskiego - młodzieniec nie wiedział, czy być gimnastykiem, pływakiem, lekkoatletą, czy sztangistą, bo w każdej z tych dyscyplin był świetny.

Baszanowski trafił do Hadesu po wojsku, w którym poznał ciężary na jednej ze spartakiad. Hałas w Hadesie był rzeczywiście taki, jakby tę polską szkołę wykuwano w hucie. Studenci i wykładowcy skarżyli się, że nie mogą się uczyć, bo bez przerwy w tym Hadesie łomocą żelastwem - wtedy talerze były w całości stalowe. Baszanowski wpadł na pomysł, aby je okleić PCW. - Potem przyjechali do nas Francuzi. Podpatrzyli pomysł i skopiowali go. Wkrótce powstały szwedzkie ciche sztangi Eleiko - wspomina mistrz świata i dwukrotny medalista olimpijski Norbert Ozimek, który z Baszanowskim spędził na pomoście kilkanaście lat.

Polska szkoła podnoszenia ciężarów, którą tworzyli Baszanowski, Ozimek, Marian Zieliński, Zbigniew Kaczmarek, Ireneusz Paliński i inni - zarejestrowanych w tym czasie w PZPC było 12 tysięcy sztangistów w 300 klubach - panowała, kiedy ten sport był zupełnie inny niż dziś. Na przykład konkursy trwały wielokrotnie dłużej. - Zdobyłem złoty medal na mistrzostwach w Teheranie, gdy zawody trwały 16 godzin - wspomina Ozimek. - Były i 18-godzinne konkursy, bo wtedy nie było limitu czasu, było i 40 zawodników w jednej kategorii, no i każdy miał swoje trzy próby w trzech bojach. Waldek przynosił na zawody słuchawki własnej roboty, szpulowy magnetofon po własnych przeróbkach i słuchał muzyki.

Jako absolwent Technikum Mechanizacji Rolnictwa uwielbiał dłubać. - Gdy przyjeżdżał na zgrupowanie, wyglądał tak: pod pachą dres i buty do treningów, a w ręce 40-kilogramowa waliza z narzędziami. Wszystko tam było - mówi Ozimek, wieloletni współlokator na zgrupowaniach kadry.

Baszanowski przerabiał radia, magnetofony, karoserię swojego moskwicza, konstruował sprzęt grający później na treningach i w kwaterach sztangistów. Gdy spał w akademiku - skończył warszawską AWF i przez całą karierę reprezentował AZS - pod łóżkiem miał cztery kolumny i wzmacniacz, bo wtedy rywalizowało się pokojami, kto głośniej puszczał muzykę. Ale jego innowacje dotyczyły też sportu. Wymyślił pomost z czujnikami tensometrycznymi, dzięki czemu można było rejestrować nacisk wytwarzany przez sztangistę.

W czasach Baszanowskiego sport był inny też dlatego, że medale zdobywało się w trójboju, w którym konkurencją było oprócz rwania i podrzutu, także wyjątkowo trudne wyciskanie. Zawodnik, mając sztangę na piersi, musiał ją wycisnąć nad głowę siłą rąk. Próba była szalenie wyniszczająca kręgosłup. W Monachium - gdzie Baszanowski zajął czwarte miejsce i stwierdził, że popełnił błąd, że w ogóle tam pojechał - znalazła się po raz ostatni w programie olimpijskim, dzięki wnioskowi polskiej federacji.

Kręgosłup, który tolerował przez całe lata wyciskanie, nie wytrzymał upadku z trzech metrów z drabiny podczas przycinania drzewa. W 2007 roku Baszanowski potknął się na szczeblu - od tego czasu był niemal całkowicie sparaliżowany i większość czasu spędzał w łóżku. - Gdy go odwiedzałem, mimo oczywistych problemów sparaliżowanego człowieka, zawsze był ogolony, wystrzyżony na tego swojego jeżyka, zawsze pachnący dobrą wodą - mówi prezes PZPC Zygmunt Wasiela, lata temu wciągnięty do sportu przez Baszanowskiego.

Konsekwencją choroby były inne kłopoty zdrowotne. Dwukrotny mistrz olimpijski zmarł w piątek po kolejnej operacji na oddziale urologicznym warszawskiego szpitala na Szaserów.

Waldemar Baszanowski

1935-2011

dwukrotny złoty medalista olimpijski, pięciokrotny mistrz świata, sześciokrotny mistrz Europy, 24-krotny rekordzista świata

W latach 80. był trenerem kadry Indonezji, a później szefem wyszkolenia PZPC. W 1999 roku wybrano go na szefa Europejskiej Federacji Podnoszenia Ciężarów.

Więcej o:
Copyright © Agora SA