Tak powinna się skończyć sprawa Świątek. Znamy dowody na jej niewinność

Łukasz Jachimiak
- W próbkach moczu sportowców stosujących trimetazydynę stężenia były od kilkudziesięciu do kilkuset tysięcy razy wyższe niż to, co stwierdzono u Igi Świątek - mówi Andrzej Pokrywka, dr nauk farmaceutycznych, który od 30 lat działa w antydopingu. Ekspertowi, który najlepiej zna sprawę Igi Świątek, zadajemy wszystkie pytania, które stawiacie w komentarzach pod naszymi tekstami i w mediach społecznościowych.

W czwartek 28 listopada Międzynarodowa Agencja ds. Integralności Tenisa poinformowała, że Iga Świątek została zawieszona na miesiąc. W jej próbce moczu pobranej 12 sierpnia do badań antydopingowych wykryto śladową ilość zakazanej w sporcie trimetazydyny.

Zobacz wideo Iga Świątek mogła mieć złamaną karierę! Oto, co jej groziło. Niebywałe [To jest Sport.pl]

Na Sport.pl obszernie opisywaliśmy, w jaki sposób ta substancja znalazła się w organizmie jednej z najlepszych tenisistek świata. Przedstawiliśmy też kulisy walki Igi Świątek o dobre imię i o jak najszybszy powrót do gry.

Teraz rozmawiamy z doktorem Andrzejem Pokrywką z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. To ekspert, który od wielu lat współpracuje z POLADA, jest autorytetem w dziedzinie antydopingu i świetnie zna sprawę Świątek. Uznaliśmy, że właśnie Pokrywce warto zadać dużo szczegółowych pytań. Również takich, które przewijają się w opiniach przedstawianych przez naszych czytelników.

Łukasz Jachimiak: Analizując i opisując przypadek Igi Świątek zacząłem się zastanawiać, czy istnieje sportowiec, który może mieć pewność, że choć nie przyjmuje żadnych zakazanych środków, to jego test antydopingowy będzie czysty. Mam poczucie, że jakich starań nie wykonałby sportowiec, to i tak nie może być pewny, co pokaże badanie próbki jego moczu.

Dr Andrzej Pokrywka: Przykład Igi Świątek rzeczywiście pokazał, że nie istnieje taki sposób uchronienia się od zakazanych substancji, który dałby sportowcom stuprocentową pewność. Ale jednocześnie przypadek ten pokazuje, jak ważna jest edukacja i świadomość zagrożeń.

Ale w przypadku Igi nie zabrakło ani świadomości, ani wiedzy, prawda? Tu nie doszło do żadnego zaniedbania.

- Zgadza się. I właśnie dlatego mówię, że jej przypadek uczy nas wszystkich, również mnie, że nie ma gwarancji, a jest tylko minimalizowanie zagrożeń. Przecież gdyby przed sprawą Igi Świątek jakikolwiek sportowiec przyszedł do mnie jako eksperta i zapytał, czy może stosować melatoninę, to powiedziałbym, że jak najbardziej, że towarzystwa naukowe zalecają melatoninę sportowcom, którzy zmieniają strefy czasowe, wytłumaczyłbym, że to jest środek pierwszego wyboru, zanim sięgnie się po mocne leki nasenne. Powiedziałbym, że skoro na rynku są do wyboru leki i suplementy z melatoniną, to dla bezpieczeństwa wybrałbym lek. Podkreślam: lek. Iga Świątek nie przyjmowała melatoniny w postaci suplementu diety, bo wiedziała, że w suplementach w ostatnich latach wiele razy wykazywano zanieczyszczenia lub zafałszowania środkami dopingującymi. Leki zawsze się rekomenduje jako bezpieczne, bo w ich przypadku mamy gwarancję co do składu. Okazuje się, że to już nie jest takie oczywiste.

Czy Świątek mogła zrobić cokolwiek, żeby uchronić się przed zanieczyszczonym lekiem?

- Nie, bo przecież nikt z nas nie poddaje analizie każdego kolejnego opakowania leku, który stosuje, obawiając się dodatkowych, niedeklarowanych substancji. Ten przykład pokazuje, że nie można się przed czymś takim uchronić. Przypadek Igi Świątek potwierdza coś, co od lat powtarzamy sportowcom – jeśli stosujesz jakikolwiek lek, to musisz mieć na ten temat dokumentację medyczną. To znaczy, że nie możesz przyjąć jakiegokolwiek leku, który poda ci mama, ciocia czy nawet lekarz, jeśli nie odnotował tego faktu w twojej dokumentacji medycznej. Tu przypomnę przypadek naszych zawodników [strzelców], którzy mieli pozytywny wynik badań antydopingowych i dzięki dokumentacji istniało potwierdzenie, że pół roku wcześniej przyjęli krople do oczu z substancją zabronioną. Mieli pozytywne wyniki badań antydopingowych, ale akurat w postaci kropli do oczu ten lek jest dozwolony do stosowania w sporcie. Bez dokumentacji medycznej oni nie byliby w stanie udowodnić, że przyjęli dozwolone preparaty. Tak samo było w przypadku Igi Świątek. Ona i jej sztab naprawdę mają bardzo wysoką świadomość. To dotyczy nie tylko korzystania z atestowanych środków dla wyczynowych sportowców. Chodzi też o takie postępowanie, że jeżeli jedziesz za granicę z zespołem, to nie jesteście na wycieczce kulinarnej, tylko wszyscy jecie posiłki w jednym miejscu, bo jeżeli się okaże, że produkt pochodzenia zwierzęcego czy roślinnego zawiera substancję zabronioną, to problem dotknie całą ekipę, a nie tylko zawodnika. A skoro tak, to łatwiej będzie udowodnić jego niewinność w przypadku jakichkolwiek problemów. My większość zagrożeń znamy, edukujemy sportowców, ale takie przypadki jak zanieczyszczenia leków pokazują, że nie jesteśmy w stanie wyeliminować całkowicie ryzyka.

Nie ma żadnego rozwiązania? Nie da się zmienić systemu kwalifikowania czegoś jako złamanie przepisów antydopingowych?

- Da się i chyba trzeba to zrobić. Kilka lat temu były przypadki zanieczyszczenia niesteroidowych leków przeciwzapalnych i przeciwbólowych diuretykami, czyli środkami moczopędnymi. Przez to sportowcy mieli pozytywne wyniki badań. W efekcie zmieniły się przepisy – WADA wprowadziła specjalne regulacje dla tej grupy substancji, czyli wprowadziła tak zwane poziomy decyzyjne i dopiero przekroczenie ustalonych wartości stężeń tych substancji jest uznawane za pozytywny wynik badania próbki pobranej na potrzeby kontroli dopingu. Prawdopodobnie tego samego doczekamy się w przypadku trimetazydyny, bo problem z jej powodu w tym roku ma przecież nie tylko Iga Świątek. A dwa lata wcześniej to samo przeżywał choćby Jakub Świerczok, który długo walczył o udowodnienie swojej niewinności. Miał trudnej, bo w jego przypadku zanieczyszczony tą substancją był suplement diety.

Na ile miesięcy ostatecznie został zawieszony Świerczok?

- Początkowo zdyskwalifikowano go na cztery lata, ale odwołał się do Trybunału Arbitrażowego w Lozannie, miał mocne dowody i natychmiast Azjatycka Federacja Piłki Nożnej podpisała z nim ugodę, uznając przedstawione fakty. W komunikacie, który CAS [Trybunał Arbitrażowy w Lozannie] wydał, napisano, że strony podpisały ugodę i obie zobowiązały się do niepodawania szczegółów ugody i niekomentowania sprawy.

Co pan powie na taki pomysł, że sportowiec mógłby raz na jakiś czas zgromadzić sobie zapasy leków i suplementów, wszystko przebadać, żeby sprawdzić, czy nic nie jest zanieczyszczone i przyjmować wyłącznie te leki oraz suplementy? Od razu dodam, że już słyszałem, że teoretycznie podczas badania czystości tych preparatów mogłoby dojść do ich skażenia pozostałością na sprzęcie czegoś, co badano w nim wcześniej.

- Gdybyśmy tak robili, to żylibyśmy w oparach absurdu. Mówimy o zanieczyszczonym leku, czyli o produkcie, co do bezpieczeństwa, którego w każdym aspekcie nie powinniśmy mieć wątpliwości. Problemem jest szybki brak reakcji na to, że analityka antydopingowa jest dziś na niesamowitym poziomie. Gdy jakiś czas temu zajmowałem się trimetazydyną w swoich badaniach, bo sprawdzaliśmy rozpowszechnienie jej stosowania w populacji polskich sportowców, to limit detekcji, czyli wykrywalności dla tego związku, mieliśmy ustawiony na poziomie 50 ng/ml. A teraz u Igi Świątek oznaczono stężenie trimetazydyny równe 0,05 ng/ml. My tylko mogliśmy pomarzyć o takiej czułości naszej metody. A tak naprawdę wcale o tym nie marzyliśmy, bo to nie było potrzebne. Jaki sens miałoby zwiększanie czułości, skoro w próbkach moczu sportowców stosujących trimetazydynę stężenia były od kilkudziesięciu do kilkuset tysięcy razy wyższe niż to, co stwierdzono u Igi Świątek?

Próbka pobrana od Igi Świątek 12 sierpnia trafiła do laboratorium w Montrealu, które jest znane w waszym światku z superczułej aparatury.

- Tak, teoretycznie wynik analiz tej próbki w innych laboratoriach mógłby być negatywny, mniej czuła metoda analityczna mogłaby nie wykazać trimetazydyny. Ponieważ nie wprowadzono dopuszczalnego stężenia tej substancji w moczu sportowca, każda stwierdzona jej obecność, niezależnie od ilości, musi być zaraportowana jako wynik pozytywny. Ale w regułach dotyczących poziomu czułości, jakimi muszą wykazać się laboratoria akredytowane przez WADA w stosunku do poszczególnych substancji lub klas substancji zabronionych, akurat tzw. minimalna wymagana wartość graniczna wykrywalności dla grupy związków, do której należy trimetazydyna, czyli dla grupy modulatorów hormonów i metabolizmu, jest dużo wyższa. A zatem nie trzeba mieć aż tak czułych metod analitycznych, jak mają w Montrealu, żeby uzyskać akredytację.

Potwierdza pan, że u Świątek stwierdzono najniższe w historii stężenie trimetazydyny?

- Zapewne można tak stwierdzić opierając się na tym, co podawano do publicznej wiadomości o wszystkich przypadkach. Nie znam innego przypadku, w którym oznaczone stężenie tego związku w próbce sportowca pobranej na potrzeby kontroli dopingu byłoby niższe. Ale potwierdzić ten fakt mogą wyłącznie osoby z WADA, mający dostęp do danych ze wszystkich akredytowanych laboratoriów.

A co, jeśli ktoś przyjmuje mikrodawki? Już czytałem opinie internautów, że najpewniej Świątek tak robiła i do tego wypłukiwała z organizmu zakazany środek, dlatego wykryto tylko tak śladowe stężenie.

- Z internautami się nie wygra. Ale jeśli ktoś chce zrozumieć sytuację i poznać prawdę, to wystarczy, że zwróci uwagę na to, że Iga Świątek była poddawana licznym kontrolom i miała negatywne wyniki również tuż przed i tuż po teście z 12 sierpnia, w którym wykryto trimetazydynę. To pozwoliło zawęzić możliwość jej przyjęcia do 10 dni. Dzięki temu od samego początku wiedzieliśmy, że Iga nie mogła przyjąć nawet najmniejszej dawki terapeutycznej – stężenie byłoby większe. Poza tym, gdyby Iga cokolwiek wypłukiwała, to używałaby środków moczopędnych, a obecności tychże w jej organizmie nie stwierdzono.

Jak w ogóle dochodzi do zanieczyszczenia leku? Na logikę chyba na taśmie produkcyjnej musiały zostać ślady wcześniej obecnego tam preparatu?

- Tak, to przykład tzw. zanieczyszczenia krzyżowego. Jedną z możliwych przyczyn takiego zanieczyszczenia jest np. przeniesienie pozostałości jednego produktu z powierzchni kontaktu na kolejny produkt wytwarzany na tych samych urządzeniach. Być może na tej samej linii technologicznej najpierw produkowano lek z trimetazydyną, a później z melatoniną. Takie przypadki zostały ostatnio stwierdzone w Czechach i we Francji, to się – niestety – zdarza. Niestety, bo powinno być tak, że jak coś jest lekiem, to powinniśmy mieć gwarancję rzetelnego składu, a tym samym bezpieczeństwo jego stosowania, zarówno bez obaw o negatywny wpływ ewentualnych zanieczyszczeń na zdrowie pacjenta, ale także na reguły prawne, które tego pacjenta obowiązują. W tym przypadku związane z regułami antydopingowymi

Jak pan interpretuje fakt, że Świątek została zawieszona na miesiąc, a nie uniewinniona? Skoro dowiodła swojej niewinności, to po co kara?

- Z mojego punktu widzenia, a mówię to mając 30 lat doświadczenia w antydopingu, sprawa jest oczywista. To znaczy, że z jednej strony zostały naruszone reguły antydopingowe, bo w nich jest napisane, że za wszystkie substancje, które znajdą się organizmie sportowca, w pierwszej kolejności odpowiada on sam. Ale z drugiej strony, mając na uwadze różne przypadki, choćby niedawny kajakarki Doroty Borowskiej, przed igrzyskami olimpijskimi w Paryżu, spodziewałem się że to naruszenie będzie uznane jako "no fault", bez winy zawodnika. Ale tu znaczenie mają prawne zawiłości, których nie jestem w stanie ocenić i do końca zrozumieć.

Na ile według pana można być pewnym, że sprawa Igi Świątek została zakończona? Na ile realne jest, że WADA odwoła się od tego miesiąca zawieszenia, chcąc dłuższej kary albo chcąc uniewinnienia? Kibice na pewno pamiętają, że niedawno ITIA uniewinniła Jannika Sinnera za wykrycie w jego organizmie śladowej ilości clostebolu, a WADA się z tym werdyktem nie zgodziła i Włoch czeka na proces w Lozannie.

- Sinner miał podobny przypadek do Doroty Borowskiej, jeśli chodzi o sposób, w jaki niedozwolona substancja znalazła się w organizmie. Ale w przypadku Sinnera w mediach podano, że to się stało przez masażystę [podobno użył sprayu z zakazaną substancją na skaleczony palec, a później masował Sinnera i wtarł ten niedozwolony środek w jego skórę], ale nie znalazłem informacji, w jaki sposób to uprawdopodobniono. Natomiast Dorota Borowska udowodniła, że rzeczywiście źródłem niedozwolonej substancji w jej organizmie był ten sam lek, którym ona leczyła poparzone łapy psa. Na potwierdzenie tego scenariusza przedstawiła wyniki badań próbek swoich włosów [we włosach najdłużej utrzymuje się doping] i próbek sierści jej psa, jak również dostarczyła dowody na to, że była u weterynarza, że w aptece kupiła lek dla psa. Mogła także wskazać świadków potwierdzających zaistniałe zdarzenie. Trybunał Arbitrażowy dostał dowody, przyjął je i dopuścił zawodniczkę do igrzysk olimpijskich, orzekając, że nie było jej winy. A w przypadku Sinnera nie mamy informacji o przedstawionych dowodach, potwierdzających że pozytywny wynik kontroli dopingu był spowodowany kontaktem z masażystą stosującym lek z zabronioną substancją. Możliwe, że WADA dopatrzyła się okoliczności, które budzą wątpliwości. Ale to tylko spekulacje oparte wyłącznie na doniesieniach medialnych.

Ale myśli pan, że ITIA bez dowodów zdecydowałaby o uniewinnieniu?

- Nie było zawieszenia, natomiast była jakaś kara finansowa. Może właśnie zamiast zawieszenia. Nie umiem tego ocenić, to pytanie do prawnika.

Mówił pan o 30 latach swojego doświadczenia w antydopingu – kojarzy pan jakiś przypadek, w którym sportowiec nie zgodził się na miesiąc zawieszenia, tylko decydował się ciągnąć sprawę, chcąc uniewinnienia?

- Niestety, sprawy związane z naruszeniem reguł antydopingowych trwają z reguły bardzo długo. Tymczasem ostatnio zostałem zapytany, dlaczego sprawa Igi trwała tak długo…

Dwa i pół miesiąca postępowania to wyjątkowo krótki czas.

- Otóż to – to tempo wręcz ekspresowe jak na antydoping. Pamiętam sprawę chociażby Kuby Wawrzyniaka – co z tego, że finalnie Trybunał Arbitrażowy orzekł, że maksymalna kara dyskwalifikacji w jego przypadku to trzy miesiące dyskwalifikacji, skoro sprawa trwała niemal rok? Zawodnik był przez ten czas zawieszony. Czasami nie warto walczyć o pyrrusowe zwycięstwo. Widocznie zawodniczka i jej team podjęli decyzję, że najlepiej będzie skupić się na sporcie.

Sportowcy mniej znani i nie tak zamożni jak Iga Świątek skarżą się, że ich postępowania trwają dużo dłużej i uważają, że są karani surowiej. Czy nie jest tak, że oni po prostu nie mają środków i możliwości, żeby bardzo szybko udowodnić swoją niewinność? Słyszę, że testowanie lekarstw czy suplementów jest drogie i że Iga musiała oddać do takich testów aż 14 różnych produktów. Do tego dochodzi analiza próbki włosów, a to koszt nawet trzech tysięcy euro.

- Faktycznie standardowa analiza próbki włosów zaczyna się od tysiąca euro, a ta z badaniem większej liczby segmentów włosów kosztuje odpowiednio więcej. Generalnie to nie są tanie rzeczy i na pewno nie każdy sportowiec może sobie pozwolić na takie działania. W przypadku zawodników mniej znanych, których dotyka podobna sytuacja jak Igę Świątek, na ich niekorzyść działa przede wszystkim fakt, że nie są tak często kontrolowani, jak czołowi w swoich dyscyplinach sportowcy. A na podstawie pojedynczego wyniku badań antydopingowych nie sposób na przykład ustalić, kiedy nastąpiło przyjęcie zabronionej substancji. Taka sama wartość stężenia zabronionego środka w próbce biologicznej równie dobrze może świadczyć o zastosowaniu dużej dawki danej substancji w odległym czasie przed kontrolą, jak i małej dawki w okresie bezpośrednio ją poprzedzającym. To powoduje, że ustalenie źródła narażenia na substancję zabronioną, jak i przybliżonego okresu, kiedy to narażenie miało miejsce, jest dużo trudniejsze już na początkowym etapie wyjaśniania danego przypadku.

Więcej o: