Iga Świątek jest już w Teksasie. Od 31 października w Fort Worth weźmie udział w WTA Finals, czyli turnieju dla ośmiu najlepszych tenisistek 2022 roku.
21-letnia Polka w USA może jeszcze raz podkreślić, że to jest jej sezon. Świątek dominuje tak, jak w tenisie kobiet nie robił tego nikt od czasów Sereny Williams. Z 72 meczów Iga wygrała w tym roku aż 64. Z 16 turniejów, w których wystąpiła, osiem kończyła wznosząc trofea. Do wielkoszlemowego tytułu za wygranie Roland Garros 2020 teraz dorzuciła dwa kolejne najważniejsze puchary - znów była najlepsza w Paryżu, a później triumfowała jeszcze na US Open.
W rozmowie ze Sport.pl Iga Świątek opowiada o tych sukcesach i zdradza kulisy drogi do nich. To wcale nie były spacerki, jak często dziennikarze i kibice zbyt pochopnie opisywali mecze wygrywane przez Igę.
Iga Świątek: Proste - wiadomo, że Batman tam był!
- Myślę, że tak samo jak ludzie, którzy to mówią, mam prawo nie brać tego do końca na poważnie. Mam nadzieję, że ten pan później nie "płakał", że nie odpowiedziałam mu na serio, czyli "tak" lub "nie".
- Faktycznie dużo jest tych sytuacji. I bardzo się z tego cieszę. Miło mieć wsparcie i dostawać tak dużo pozytywnej energii. W Ostrawie czułam jej mnóstwo. Właśnie ta energia od kibiców zrobiła całe show. I sprawiła, że ten turniej był absolutnie wyjątkowy.
- Podejrzewam, że tam się działo dużo rzeczy, o których ja nawet nie wiem. Bo nie miałam czasu się dowiedzieć. Najpierw byłam skoncentrowana na grze, a zaraz po turnieju na wypełnieniu zobowiązań tam na miejscu i od razu po tym musiała nastąpić szybka teleportacja do Warszawy, żeby w niej zdążyć na samolot do San Diego. Ale tiramisu było, Batman oglądał mój mecz - to wiem na pewno. A największą wartością było dla mnie to, jak ludzie się zachowywali, gdy broniłam piłek meczowych w finale. Szóstej w końcu nie obroniłam. Ale tak mnie wspierali i tak docenili, że się wzruszyłam, co nigdy wcześniej na korcie mi się nie zdarzyło i wątpię, żeby jeszcze się miało zdarzyć. Tam poczułam ogromną dumę z siebie, z tego, jak dobry mam sezon i że dzięki temu zyskałam tylu świetnych fanów. Poczułam też ogromną wdzięczność, że ci ludzie dają mi tyle energii. To naprawdę było niesamowite przeżycie. W Ostrawie było jak na meczu reprezentacyjnym. Finał turnieju w Czechach, tuż przy polskiej granicy, z Czeszką Barborą Krejcikovą, więc ułożyło się idealnie.
- Mówiłam o atmosferze wokół mnie, a też chcę podkreślić, jak wspierającą atmosferę mamy w środku, w zespole. Po Roland Garros czułam przez jakiś czas, że w drugiej części sezonu muszę podtrzymać poziom, że cały czas muszę grać tak samo dobrze i to zrodziło oczekiwania. Sporo było ich też zewnątrz, ze strony opinii publicznej. Wtedy przyszło granie na trawie i ta trawa trochę mnie wybiła z rytmu, sprawiła, że na nowo musiałam wracać do optymalnego nastawienia. I jeśli chodzi o wychodzenie na mecze, i w ogóle o bycie na tourze. Ale US Open wygrałam, bo ze wsparciem zespołu obniżyłam te oczekiwania. Wykonaliśmy wspólnie bardzo, bardzo dużą pracę podczas US swing. W Nowym Jorku potrafiłam grać z wolnością, nie przejmować się tym, co ludzie myślą i nawet tym, jak się czuję. W trakcie US Open uzmysłowiłam sobie, że nawet nie czując stuprocentowej kontroli nad tym, w które miejsce kortu zagram albo jak taktycznie gram, wciąż mogę wygrywać mecze i osiągać świetne wyniki. Ten turniej dużo mnie nauczył i mam nadzieję, że z tej nauki będę długo korzystała.
- Zdecydowanie tak nie powiem. Gram od stycznia, w tej chwili mam już w nogach i w głowie 72 mecze na różnych kontynentach, w różnej atmosferze, z wieloma wyzwaniami, do których trzeba się dostosowywać. Bardzo się cieszę, że pracuję z zespołem, który daje mi sporo wolnego po turniejach wielkoszlemowych. W zeszłym roku tego nie miałam. Pamiętam, że jak zaczęłam pracować z trenerem Wiktorowskim i on mi dał pięć dni wolnego po Australian Open, to byłam w szoku i zastanawiałam się, jak zareaguję na aż tyle wolnego, co ja będę przez ten czas robiła. A teraz już naprawdę czuję, że każdy kolejny turniej jest bardzo wymagający pod względem fizycznym. Coraz większym wyzwaniem jest też utrzymywanie pobudzenia i koncentracji. Ostrawa i San Diego były najtrudniejsze. Mimo że między nimi miałam pozytywną zmianę strefy czasowej - bo ludzie lepiej się czują, gdy latają ze wschodu na zachód niż gdy jest odwrotnie - to nie było mi łatwo. Zwłaszcza że wszystko utrudniło przeziębienie. Ale jestem bardzo dumna, że ani przeziębienie, ani zmęczenie nie spowodowało obniżenia mojego poziomu gry.
- Odpoczęłam dwa dni na Florydzie, a w poniedziałek polecieliśmy do Teksasu. Trochę się zregenerowałam. Na takim poziomie, żeby zagrać Finalsy. Po nich będę potrzebowała dłuższego odpoczynku. Teraz jest tak, że wolno się regeneruję. Gdy po Australian Open minęły dwa z moich pięciu dni bez rakiety w ręku, to już czułam się gotowa, bardzo świeża. A po US Open bardzo długo dochodziłam do siebie.
- Dostawałam takich skurczy w nocy, że zupełnie nie mogłam spać. W trakcie takiego turnieju pojawia się dużo napięcia i dopiero po wszystkim człowiek czuje, jak trudno było. To się dzieje, gdy już zejdzie adrenalina, gdy minie pobudzenie, nastawienie na to, że trzeba grać, walczyć. Noc po finale była bardzo ciężka. Myślałam sobie wtedy w nocy, cierpiąc, że są sportowcy, którzy po każdym starcie czują taki ból i doszłam do wniosku, że cieszę się, że w tenisie to się jednak rzadko zdarza. Przeżyłam i wszystko jest okej, ale bez dwóch zdań to był jeden z najtrudniejszych momentów w tym roku. I myślę, że dopiero posezonowe wakacje sprawią, że poczuję się zregenerowana.
- Oj, źle by się to skończyło. Naprawdę czułam dużą różnicę w zmęczeniu po Rolandzie i po US Open. Myślę, że gdyby w finale Ons Jabeur doprowadziła do trzeciego seta, to mogłoby być mi ciężko wygrać.
- Dlaczego?
- Prawda, dałam radę.
- Podjęłam decyzję, która sprawi, że nie będę się musiała bać czy kolejny sezon rozegram w zdrowiu. Za mną 72 mecze rozegrane w tym roku i naprawdę to się wiąże z kosztami, których nie widać. Muszę o siebie zadbać. Tu by była kolejna zmiana strefy czasowej, w trudniejszą stronę dla organizmu. Byłaby też niekorzystna zmiana klimatu z ciepłego na zimny, zmiana nawierzchni, rytmu, rutyn. I wszystko musiałoby się stać błyskawicznie.
- Zupełnie nie jestem na nie zła i nigdy nie oczekiwałam, że podejmą taką samą decyzję. Ale jestem bardzo ciekawa, jak sobie poradzą i czy to się nie odbije na ich samopoczuciu.
- Jak najbardziej, o to też mi chodzi. Musiałam podjąć takie kroki, bo planowanie jest niefortunne i niekorzystne dla tenisistek. Nie rozumiem, dlaczego tak się dzieje drugi rok z rzędu. W zeszłym roku i w tym sezonie w konsekwencji można było obserwować, jak niektóre zawodniczki przez łączenie tych dwóch turniejów w bardzo krótkim czasie i w różnych częściach świata później za to zapłaciły. To było obniżenie poziomu na kilka miesięcy. Mam nadzieję, że w przyszłym roku WTA i ITF będą naprawdę współpracować, jeśli chodzi o terminy i lokalizacje tych dwóch imprez. To, co się dzieje teraz, nie sprzyja przecież też jakości widowiska. Rozumiem, że działaczom nie jest łatwo i że wybierają najlepsze oferty, jeśli chodzi o arenę, o kibiców, o miasto, które chce taki event zrobić. Ale uważam, że mimo wszystko zawodnicy, a więc i kibice, powinni być na pierwszym miejscu.
- Tak to działa. I to jest rzecz, której nie kontroluję, ale mam nadzieję, że ona już się nie pojawi. Pracujemy nad tym, żebym już tak nie robiła. To jest reakcja na stres, na to, co dynamicznie dzieje się w akcji, to reakcja nieświadoma. Zrobiłam to w tym roku na US Open i pamiętam, że to był moment, w którym byłam mocno spięta. A w San Diego to wszystko zrobiłam podświadomie. Od razu po meczu podeszłam do Donny i powiedziałam, że ją za to przepraszam. Donna nie miała pretensji, okazało się, że w ogóle tego nie pamiętała. Mam nadzieję, że kibice też to zrozumieją. Wiem, że w internecie było na ten temat dużo negatywnych komentarzy. Nie jestem dumna z tego, że na korcie są rzeczy, których czasami nie kontroluję. To jest zachowanie instynktowne. Może za dużo się naoglądałam piłki nożnej i tego, co bramkarze robią przy rzutach karnych (śmiech).
- Ha, ha, oczywiście, że to znam, z wielu powtórek.
- Widziałam część komentarzy i ich formę, proszę wierzyć, że one do mnie trafiają. Widziałam, że dużo jest tam takich scenariuszy, że gdyby nasz mecz się odbył, to nikt by się o tym nawet nie dowiedział. I kto wie, może właśnie tak kiedyś będzie? Bardzo bym chciała zagrać jeszcze kiedyś z Ash. To by było super, bo gdy tylko pojawiłam się w tourze, to ona była najlepsza, była liderką i zawsze mój bardzo duży szacunek budziło to, jak gra. Wielka szkoda, że trochę się minęłyśmy i przeciw niej nigdy nie byłam w stanie pokazać swojego najlepszego tenisa.
- Uuu! Nie wiedziałam, że takie są wyniki! Ale głosowanie to tylko głosowanie, a sport to sport.
- Bardzo się wszystkimi cieszę, ale większość już ma swoje miejsce. Na strychu.