• Link został skopiowany

Wielki falstart Skry Bełchatów

Takiego początku Ligi Mistrzów chyba nikt w Polsce się nie spodziewał. Po trwającym niewiele ponad godzinę spotkaniu PGE Skra Bełchatów została rozgromiona przez VfB Friedrichshafen

Billings przetestuje AZS?

Bełchatowianie, którzy uważani są za faworytów całych rozgrywek, musieli przełknąć gorzka pigułkę. Najgorsze, że rywale, choć bardziej utytułowani, nie pokazali niczego nadzwyczajnego poza mocną, choć nieregularną zagrywką. Ale w środę na Skrę to było za dużo.

Początek meczu był zaskakujący, bo goście prowadzili już 6:2. Przyczyną były przede wszystkim atomowe serwisy, zwłaszcza Koreańczyka Sung-min Moona i Georga Grozera. Dość powiedzieć, że pierwszy punkt z ataku Skra zdobyła przy wyniku 7:9. Mistrz Niemiec zaryzykował zagrywką, popełniając w pierwszym secie aż dziewięć błędów. A mimo to się opłaciło, bo jeśli trafili, Miguel Angel Falasca musiał biegać za piłką po całym boisku. Bełchatowianie mieli w tej partii tylko 13 proc. Pozytywnego przyjęcia, co nie jest wynikiem złym, ale KATASTROFALNYM!

Mimo to była szansa na korzystny wynik, ponieważ zawodnicy Friedrichshafen mylili się nie tylko przy serwach, ale także w ataku. Mieli też wsparcie u sędziów, którzy podarowali im dwa punkty. Ale główną przyczyną porażki była słaba gra gospodarzy, sprawiali wrażenie mocno zestresowanych. No i to przyjęcie...

Drugi set był kuriozalny, bo po wyrównanym początku Skra wreszcie zaczęła grać lepiej. Po serwach Radosława Wnuka wyszła lna prowadzenie 14:12. Później było jeszcze lepiej, kiedy Dawid Murek zablokował Grozera, bełchatowska drużyna prowadziła 20:15. Teoretycznie nic jej nie groziło. A jednak...

Serwować zaczął Lukas Tichacek i skończył seta. Trzy bloki, jeden as i jedno dotknięcie siatki złożyły się na sześć kolejnych punktów. A później było już dobijanie załamanej Skry, w której zawodził nawet Mariusz Wlazły. - Byliśmy spięci i pozbyliśmy się tego do końca - tłumaczył szkoleniowiec Skry.

Wśród gospodarzy trudno było kogoś wyróżnić, poza Gackiem i Wnukiem. Po przeciwnej stronie był Falasca, który grał fatalnie. Niedokładnie rozgrywał, wybierał niewłaściwe rozwiązania. W decydujących momentach z uporem wystawiał do Michała Bąkiewicza, który jak wiadomo, nie jest egzekutorem. Mniej utytułowany Tichacek na jego tle wyglądał na jego tle jak profesor. Potwierdziło się to, co było widać w spotkaniach ligowych - Hiszpan nie jest w dobrej formie. Dziwne, że Daniel Castellani nie dał szansy Maciejowi Dobrowolskiemu, znanemu z waleczności.

Sytuacja niewiele zmieniła się w trzecim secie. Friedrichshafen nie pokazywało niczego nadzwyczajnego, ale na Skrę to w zupełności wystarczało. Bełchatowianie mylili się na potęgę, przypominając zespół juniorów. Znów wszystko brało się od rozgrywającego, który już nie tyle wystawiał niedokładnie, ale oddawał punkty rywalom. Kilka razy Hiszpan błagalnym wzrokiem patrzył na Castellaniego, ale ten był nieugięty: kazał mu zostać na boisku. Chyba za karę. Jeśli tak było, to ukarał całą drużynę i kibiców.

Zoran Gajic: Gdy Iskra wygra Ligę Mistrzów zgolę brodę?

PGE Skra - Friedrichshafen 0:3

Sety: 22:25; 22:25; 18:25

PGE Skra : Falasca, Murek, Pliński, Wlazły, Kurek, Wnuk, Gacek (libero) oraz Bąkiewicz, Dobrowolski

Friedrichshafen: Tichacek, Idi, Bendini, Moon, Grozer, Jose, Kroeger (libero)

W drugim meczu grupy F Iskra Odincowo pokonała Panathinaikos Ateny 3:0.