• Link został skopiowany

Rozmowa z Jerzym Fiutowskim, członkiem zarządu SSA Zagłębie Lubin

PIŁKA NOŻNA. Jerzy Fiutowski doprowadził w 1992 roku drugoligową Miedź Legnicę do największego sukcesu w historii klubu, zdobycia Pucharu Polski. Teraz ma być gwarantem powrotu Zagłębia Lubin do ekstraklasy jak nie w tym, to w przyszłym sezonie

Nominacja Fiutowskiego na członka zarządu Zagłębia była niespodzianką i to nie tylko dlatego, że dotąd znany był raczej z trenerskiej ławki, a nie z pracy za biurkiem, ale przede wszystkim dlatego, że zupełnie nie był kojarzony z ludźmi rządzącymi w tej chwili w klubie. Wygląda jednak na to, że pojawienie się tak dobrze postrzeganego w lubińskim środowisku człowieka było przemyślane. Fiutowski może stać się człowiekiem, dzięki któremu atmosfera wokół targanego wewnętrznymi konfliktami klubu wróci do równowagi. A tego Zagłębiu, w czasach gdy kasa pusta, potrzeba.

Mirosław Maciorowski: Z trenera stał się Pan biurokratą.

Jerzy Fiutowski: Jako trener chyba nie muszę już nikomu niczego udowadniać. Wynikami udało mi się udokumentować, że znam ten fach. Ale przypomnę, że przy futbolu pracowałem już w różnych rolach. W latach osiemdziesiątych byłem m.in. kierownikiem klubu w Kuźni Jawor, potem etatowym pracownikiem sekcji piłki nożnej w Lubinie. Zajmowałem się sprawami papierowymi. Podobną rolę pełniłem w Miedzi Legnica, czy też w Kem Budzie Jelenia Góra. Tam pracowałem jako menedżer i oprócz strony sportowej podlegała mi też organizacyjna. Potem byłem trenerem, ale zawsze mogę zajmować się przy piłce nożnej nie tylko trenerskimi sprawami. Działacze klubu o tym wiedzieli i dlatego znów zaproponowali mi pracę w Zagłębiu.

Głównie będzie Pan odpowiedzialny w Zagłębiu za sprawy sportowe?

- Tak. Rada Nadzorcza, decydując się na dwuosobowy zarząd spółki, rozgraniczyła moją rolę i pana Tadeusza Wiśniewskiego i mnie przypadły sprawy sportowe.

Obejrzał Pan mecz z Arką Gdynia, czy w pańskiej ocenie ten zespół stać na awans do ekstraklasy?

- Mecz był nierówny. Miał różne fazy - gorsze i lepsze. Były i niewymuszone błędy, ale i świetne zagrania. Ale jednak, gdy popatrzy się na tabelę, to trzeba zauważyć, że grał zespół z dolnych jej rejonów z faworytem, a nie zawsze to było widoczne. Przeżywaliśmy zmianę nastrojów, na szczęście z happy endem. Zagłębie pokazało jednak też wiele walorów i dlatego wierzę, że w walce o awans będziemy liczyć się do końca.

A nie musiał Pan składać radzie nadzorczej deklaracji, że awans będzie na pewno?

- Nie było takich nacisków. Cele zostały przecież określone wcześniej, gdy przystępowano do rozgrywek, i do dziś się nie zmieniły. Zresztą i tak naszą pracę oceni właściciel, który zawsze może powiedzieć, że jest z niej niezadowolony.

Godząc się na pracę w Zagłębiu w tym momencie, firmuje Pan swoim nazwiskiem to, co działo się dotąd w klubie. Część odpowiedzialności za ewentualne niepowodzenie spadnie na Pana.

- Może i tak, ale ja nie chcę oceniać tego, co było - transferów, których dokonano, innych działań, które podjęto wcześniej, bo to nie miałoby sensu. Mamy w klubie to, co mamy, i trzeba się zastanawiać, jak to najlepiej wykorzystać. Myślmy o przyszłości. Z moich doświadczeń wynika, że sukces przychodzi wtedy, gdy w klubie są na dobrych podstawach zbudowane dwa filary - sportowy i organizacyjny. Tylko wtedy wszystko gra. Gdy zostaną zaburzone proporcje między stroną sportową i organizacyjną, dochodzi do katastrofy.

Jak rozumiem, w poprzednim sezonie zostały zaburzone, bo doszło do katastrofy?

- Nie wracajmy do przeszłości.

To pomówmy o przyszłości. Rozumiem, że jak nie będzie awansu, to też trzeba będzie przyjąć, że proporcje legły w gruzach?

- Tak, choć tak naprawdę naszą pracę, jak już wspomniałem, oceni właściciel. Ale to będzie ocena klubu. Nie Fortuńskiego, Wiśniewskiego, Wojny czy Fiutowskiego, rachunek zostanie wystawiony dla klubu. Ale nie ulega wątpliwości, że wynik sportowy będzie miał wpływ na ocenę.

Czy to, że pojawił się Pan w klubie, jest jakimś kompromisem między działaczami. Czy był Pan do zaakceptowania i przez prezesa KGHM Polska Miedź Stanisława Speczika, i przez posła Ryszarda Zbrzyznego i dlatego sięgnięto po Pana?

- Nie siliłbym się na takie stawianie sprawy. Inicjatywa wyszła z rady nadzorczej, która zdecydowała, że po eksperymentach z zatrudnianiem ludzi spoza regionu należy znów sięgnąć po człowieka stąd. Kogoś akceptowanego przez miejscowych, kogoś, kto zna nasze miejscowe realia.

Przez pół roku realizowano w Zagłębiu tzw. koncepcję bałkańską, czyli zatrudnianie trenerów i zawodników z krajów byłej Jugosławii. To był dobry pomysł, czy zły, a może to bez znaczenia i mitologizujemy jego znaczenie?

- Jestem zdania, że zawsze powinny decydować po prostu umiejętności i też, co bardzo istotne, cena. Nie ma dziś sensu się zastanawiać nad tym, czy koncepcja bałkańska jest słuszna, czy nie. I tak coraz więcej zawodników z zagranicy będzie do nas trafiać. I trenerów też. Myślę, że najbliższy czas, mecze, wydarzenia w klubie pokażą, czy koncepcja była słuszna. A jak się okaże, że nie była, to po zakończeniu sezonu będzie czas na analizę tego, co było. Krótko mówiąc, jak się te pomysły obronią, to nie ma sensu ich zmieniać, a jak się nie obronią, to się zastanowimy, co zmienić.

Jak duża jest Pana władza? Może Pan na przykład zmienić trenera?

- Taką decyzję podejmuje rada nadzorcza, ale na wniosek członków zarządu, a więc i mój. Ale nie dopuszczam do siebie nawet takiej myśli, żeby zmieniać trenera.

Różnie bywa, trzy-cztery przegrane mecze i może Pan zmienić zdanie, w Zagłębiu to norma.

- Do czerwca nie ma o czym gadać, zmiany trenera nie będzie. Tyle już ich było i niewiele dały. Trenerzy nie grają, ale mogą kształtować zespół. Więc jak będziemy widzieć zmiany w stylu gry, jakieś postępy, to nie ma sensu nic zmieniać, tylko czekać na efekty pracy trenera, a na pewno przyjdą.

Dodawanie komentarzy zostało wyłączone na czas ciszy wyborczej