Liga Narodów. Chiny - Polska 2:3. Izabela Bełcik: Dziewczyny cieszą oko. Niech Smarzek nie będzie drugą Glinką

- Było widać, że dziewczyny chcą cisnąć ten mecz, że poczuły krew. A najważniejsze, że swoją grą cieszą oko - mówi Izabela Bełcik po sensacyjnym zwycięstwie polskich siatkarek nad mistrzyniami olimpijskimi Chinkami 3:2 (18:25, 25:17, 25:18, 22:25, 15:12) w Makao, w Lidze Narodów. - Do tego widzieliśmy supermecz Malwiny Smarzek - dodaje była rozgrywająca reprezentacji, mistrzyni Europy z roku 2003 i 2005, brązowa medalistka ME 2009
Izabela Bełcik Izabela Bełcik Fot. Arkadiusz Wojtasiewicz / Agencja Wyborcza.pl

Łukasz Jachimiak: Tydzień temu było zwycięstwo nad Włoszkami i symptomy dobrej gry w przegranych meczach z USA oraz Turcją, ale czy można się było spodziewać aż tak udanego meczu i wygranej polskich siatkarek nad Chinkami w Makao?

Izabela Bełcik: Tydzień temu dziewczyny sobie pokazały, że wszystko jest możliwe, że potrafią grać do samego końca, że się nie poddają. Nie zastanawiałam się czy mają szansę wygrać z Chinkami, nie poszłam do bukmachera i żadnego wyniku nie obstawiałam, ale czekałam na mecz z nadzieją, że będzie na co popatrzeć, no i z miłą chęcią patrzyłam na to, co dziewczyny robiły.

Czym Pani zaimponowały najbardziej?

- Tym, że w żadnym momencie się nie poddają. Przegrane sety były setami przegranymi po walce, w obu było widać, że dziewczyny chcą cisnąć ten mecz i wycisnąć go na własną korzyść. One poczuły krew, bardzo szybko zobaczyły, że są w stanie wygrać. Widziałam to po minach, po reakcjach zawodniczek na własne głupie błędy. Denerwowały się, że coś może im uciec nie dlatego, że Chinki są lepsze tego dnia, tylko właśnie przez to, że one same nie grają tak dobrze, jak mogą. Dlatego bardzo się koncentrowały, żeby po jednym prostym błędzie następnego już nie zrobić. Do tego widzieliśmy supermecz Malwiny Smarzek.

Małgorzata Glinka Małgorzata Glinka CEZARY ASZKIEŁOWICZ

Nie pierwszy. Na pewno przesadą jest porównywanie jej do Małgorzaty Glinki, ale ona też atakuje nieskończoną liczbę razy i jak Glinka w Waszej kadrze też wiele z tych ataków kończy, zwłaszcza w najtrudniejszych momentach.

- Nie ma co porównywać, bo z perspektywy czasu wszyscy wiemy, jak wielką gwiazdą siatkówki była Gośka. Malwina jest dopiero na początku takiej drogi i podejrzewam, że źle by się z tym czuła, gdyby była nagle przez wszystkich porównywana do Glinki. Ona jest skromną osobą. Aczkolwiek "Mali" ma wielkie ambicje, jeśli chodzi o rozwój swojej siatkarskiej kariery. Trzeba za nią trzymać kciuki. Niech nie będzie drugą Gosią Glinką, ale niech będzie oryginalną sobą w najlepszym wydaniu.

Do którego jeszcze nie doszła, bo w czerwcu skończy dopiero 22 lata i jeszcze na pewno się rozwinie, zgadza się?

- Jestem o tym przekonana.

Malwina Smarzek Malwina Smarzek KUBA ATYS

Żeby było jasne: nie twierdzę - i pewnie nikt tego nie robi - że Smarzek już gra jak Glinka. Ale kiedy widzę, że w meczu z Chinkami zdobywa 35 punktów i kiedy przypominam sobie, że to już nie pierwsza jej tak imponująca zdobycz, to właśnie wtedy myślę, że może stanie się dla kadry kimś takim jak kiedyś Glinka.

- Takie liczby rzeczywiście robią wielkie wrażenie. Zdobyć aż 35 punktów to jest coś. A jeszcze przeciwko nie byle komu, tylko przeciw drużynie mistrzyń olimpijskich? Malwina zasługuje na wielkie uznanie. Zazwyczaj się tego nie robi w sportach drużynowych, ale ją trzeba wyróżnić.

Co nie znaczy, że nie trzeba też pochwalić innych zawodniczek. Kogo wymieni Pani zaraz po Smarzek?

- Ważne piłki skończyła Natalia Mędrzyk, bardzo fajnie na środku radziła sobie Agnieszka Kąkolewska, a jeszcze przecież ktoś im musiał dobrze rozgrywać.

Marlena Pleśnierowicz zagrała bardzo dobry mecz, prawda?

- Bardzo dobry. Widzę, że jest bardzo spokojna na boisku, nie ma u niej żadnych panicznych ruchów. To bardzo duży plus dla drużyny.

Kiedy mówiła Pani, że na twarzach zawodniczek było widać wiarę w zwycięstwo nad wielkimi Chinkami, to myślałem o Julii Nowickiej. Wchodzi dziewczyna z rezerwy i serwuje trzy asy.

- Tak, to jest najlepszy przykład. Skoro dziewczyna wchodząca na boisko nie boi się, że coś "zmaści", skoro gra nie z myślą "żeby tylko nie zepsuć", a wchodzi z ambicją pokazania czegoś super, to znaczy, że drużyna wierzy w swoją siłę. Bardzo fajnie to widzieć. O to chodzi, żebyśmy prezentowali młodzież bez wielkiego obciążenia. Czasami jest tak, że osoba bardzo doświadczona w takim momencie ma za dużą świadomość, jaki to jest trudny moment meczu. A te młode dziewczyny jeszcze do końca takiej świadomości nie mają, a jednocześnie być może wiedzą, że im błędy jesteśmy w stanie łatwiej wybaczyć. Nowicka weszła bardzo ładnie, tak samo Martyna Łukasik, która może wielkich punktów nie robiła, ale dała się zapamiętać tym, że złapała Chinkę blokiem.

To co Pani mówi trzeba odnieść do całej kadry - ona jest w takiej sytuacji, że nie ma nic do stracenia. W Lidze Narodów nie gra jako stały uczestnik, niewiele jest i będzie tu meczów, które zagra jako faworyt. Wobec siatkarek zwyczajnie nie mamy też takich oczekiwań, jakie mamy wobec siatkarzy.

- To prawda, wokół męskiej kadry w ostatnich latach jest więcej nadziei, ale też oczekiwań i wymagań.

I to się pewnie nie zmieni, bo tam mamy mistrzów świata juniorów z ubiegłego roku, którzy wygrali 48 meczów z rzędu, a u kobiet nie ma takiego pokolenia.

- Oczywiście, w żeńskiej reprezentacji takie rzeczy się nie zdarzały. Ale widać, że grupa nam się któryś sezon z kolei klaruje i chociaz wiadomo, że jeszcze część dziewczyn odchodzi, że ktoś ma jeszcze problemy zdrowotne, to zmiany w składzie są drobne. Ta grupa już pewnie czuje się razem dobrze. I mimo że żadna z dziewczyn nie ma za sobą wielkiej reprezentacyjnej przeszłości i pamiętnych zwycięstw, to już były mecze, które upewniły tę grupę, że stać ją na wygrywanie.

Myśli Pani, że coraz częściej Polki będą wychodziły z pewnością siebie, że w trakcie meczów będą tak odważne, jak przeciw Chinkom? One zaserwowały aż 14 asów, a rywalki tylko trzy. To pokazuje, że mocno szły po swoje.

- Na pewno oprócz tego, że Malwina Smarzek punktowała, to jeszcze zagrywka była naszą najmocniejszą stroną. Dziewczyny niewiele zagrywek marnowały, a bardzo dużo zaserwowały asów i bardzo trudnych piłek, które pozwalały wyprowadzić kontry i zdobyć punkty. Co jeszcze ważniejsze, często te zagrywki przychodziły w bardzo ważnych momentach, jak as Marleny Pleśnierowicz na początku tie-breaka. Oczywiście nie możemy oczekiwać, że zawsze tyle asów będzie, bo to też jest zależne od tego, jak zespół przeciwny przyjmuje. Ale już niezależnie od przyjęcia rywalek my naprawdę posiadamy mocną zagrywkę i to trzeba pokazywać. Bo to jest bardzo duży atut, klucz do tego, żeby grało się łatwiej.

Jak może się grać Polkom w środę z Serbkami? Za nimi dopiero co 16-godzinna podróż z USA, w Makao jest aż o 13 godzin inny czas niż był w Lincoln, a między meczami z Chinkami i Serbkami upłynie nawet nie 20 godzin. Trener Nawrocki nie będzie mógł sobie pozwolić na wystawienie całkiem nowej "szóstki", prawda?

- Całkiem nowa na pewno nie będzie. Nie wiem dokładnie jaka jest sytuacja zdrowotna dziewczyn. Oby nie było tak, że któraś z nich nie będzie w stanie zagrać na 100 procent. Jeśli będzie tylko zmęczenie, bez urazów, to proszę mi uwierzyć, że po zwycięstwie nad wielkim rywalem na kolejny mecz wychodzi się na takiej adrenalince, że zmęczenie nie ma znaczenia. Przed meczem człowiek może być zmęczony, ale jak się wchodzi na boisko, to już się o tym zapomina. Trzymajmy za dziewczyny kciuki, one na pewno pokażą 100 proc. swoich możliwości, a wynik meczu z Serbkami jest sprawą otwartą.

Ale chyba trzeba dodać, że faworytkami będą wicemistrzynie olimpijskie i mistrzynie Europy?

- Na pewno. Od naszych dziewczyn nie oczekujmy, że wygrają. Najważniejsze, że swoją grą cieszą oko. Mam nadzieję, że znów znajdą taki moment w meczu, w którym uwierzą, że są w stanie coś ugrać. Ja się już na ten mecz cieszę, a ogólnie jestem bardzo pozytywnie nastawiona, nawet jeśli wkrótce zdarzą się porażki.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.