Kobieca walka o dopuszczenie do biegania to niezły rozdział historii emancypacji. W pierwszej nowożytnej olimpiadzie w Atenach (1896 r.) w ogóle nie było kobiet. W 1928 r. w Amsterdamie wystartowały lekkoatletki, najdłużej na 800 m. Ale po finale dwie zawodniczki zasłabły i 800 m kobiet zniknęło z kolejnych igrzysk.
Po wojnie dopuszczano coraz dłuższe biegi, ale maratony były wciąż dla kobiet zamknięte. W 1967 r. w Bostonie Roberta Gibb, która startowała bez numeru, została siłą ściągnięta z trasy tuż przed metą. W tym samym biegu Kathrine Switzer w formularzu zgłoszeniowym ukryła płeć (zapisała się jako K.V. Switzer). Sędziowie usiłowali i ją zdjąć z trasy, ale zawodniczkę obronili inni biegacze. W 1981 r. Switzer już jako organizatorka Avon Marathon, w którym startowały wyłącznie kobiety, przekonała MKOl i w 1984 r. w Los Angeles rozegrano pierwszy olimpijski maraton kobiet.
A u nas? Polska biega wciąż niezbyt tłumnie i z wielką przewagą mężczyzn. Według miesięcznika "Bieganie" w maratonach w USA 34 proc. uczestników to kobiety, w Szwecji - 24 proc., a w Polsce - tylko 7 proc.
Rozmawiałem z pięcioma kobietami, które przygotowywały się na marcowy półmaraton w Poznaniu i Warszawie (tworzyły Kobiecy Team Biegowy - KTB).
Małgorzata Siebert, pracownik umysłowy z Poznania. Jej mąż postanowił przed pięćdziesiątką przebiec maraton. Biegał wokół Jeziora Maltańskiego, a ona podawała mu banany. - Raz pomyślałam: lepiej sama zacznę. Miała marzenie, żeby obiec Maltę jednym ciągiem. To 5,4 km. Udało się po miesiącu. Teraz biega maratony.
Teresa Pelec , kasjerka na stacji benzynowej, wyszła nad Maltę pomyśleć nad życiem osobistym, które właśnie jej się rozpadło. Przeczytała na bannerze, że za dwa miesiące w Poznaniu maraton. I postanowiła, że wystartuje.
Elżbieta Ziółek, handlowiec. Po czterdziestce zaczęła ćwiczyć, schudła 15 kilo. W klubie fitness znalazła ulotkę o bieganiu.
Aneta Sokołowska, studentka ekonomii z Białegostoku, postanowiła rok temu zrzucić (wyimaginowane) kilogramy.
Anna Borg , dyrektor w firmie Timex, latami służbowo bywała na mecie zawodów, ale sama nie myślała, by znaleźć się po drugiej stronie. Aż dostała mailem zaproszenie do KTB.
Małgorzata: - Bo kobiety mają dużo obowiązków, a nie każdy mąż jest wyrozumiały. Dlatego biegają albo młode kobiety, albo te, które już odchowały dzieci.
Teresa: - Kobiety są przykute do domu.
Anna: - Większość z nas ma zakodowane, że trzeba żyć dla innych. A bieganie to coś dla siebie. Mnie zraziła też szkoła. Chłopcy biegali za piłką, a my raz w roku - 1000 m na ocenę. Katorga.
Bo tanio. Aneta: - Karnet na basen kosztuje 150 zł, dla studentki to sporo.
Bo to kraina uśmiechu. Elżbieta: - Przed 7 rano w parku wszyscy sympatyczni, uśmiechnięci, pozdrawiają się.
Bo ciekawie. Aneta: - Biegaczowi ciągle zmienia się widok.
Bo uspokaja. Elżbieta: - Przestałam wybuchać w pracy. A zdarzyło mi się tak otworzyć laptop, że się rozleciał.
Bo można pobyć ze sobą. Aneta: - Wolę biegać sama, myślę o wszystkim. Nawet o przyszłym mężu.
Bo może wypełnić lukę. Teresa: - Kiedy życie mi się rozpadło, bieganie stało się całym życiem.
Bo budzi podziw. Małgorzata: - Ludzie inaczej odbierają człowieka, jak się dowiedzą, że przebiegł maraton.
Bo służy rodzinie. Anna: - Teraz mąż pomaga mi w domu, a chłopcy rozwieszają pranie. Kiedyś synowie mi za to podziękują.
Bo niemożliwe staje się możliwe. Anna: - Gdy pierwszy raz wyszłam na 15 km, to od połowy myślałam: "Królestwo za batona". Jak robiłam pierwsze 20 km, dzwoniłam do męża, żeby doniósł mi wodę. Teraz biegam bez przerw na marsz. I żyję!
Bo to dobry pretekst. Małgorzata: - Dzięki bieganiu zwiedzamy z mężem Europę. W połowie marca byliśmy na maratonie w Rzymie.
Bo świetnie się wygląda. Aneta: - Kobieta lubi zadbać o siebie. Dla mnie bieganie jest ważniejsze niż makijaż.
Małgorzata: - Ubywa lat. Stałam się zgrabniejsza.
Bo można jeść, co się chce. Elżbieta: - Znów jem chleb i makarony.
Rozmowa z dr Heleną Mroczkowską, psychologiem z Instytutu Sportu w Warszawie
Dr Helena Mroczkowska: Bo kobiety potrafią wziąć z biegania więcej niż mężczyźni.
- Silniejsza jest ich motywacja wewnętrzna.
- Robię to dla siebie, bo chcę, bo sprawia mi to radość. A my, kobiety, tak niewiele rzeczy robimy dla samej radości. Mamy na głowie dom, troszczymy się o bliskich, martwimy o pracę, o związek. I nagle cała godzina na bycie sam na sam ze sobą.
- Właśnie. Do tego dołóżmy, że kobiety są skoncentrowane na samorozwoju. Swoje osiągnięcia porównuję z samą sobą, wiem, jaki kolejny krok zrobiłam. W biodrach mniej, niż było, wybiegłam, choć padało, pobiegłam dłużej niż tydzień temu...
- Tak, ale nie aż tak. Mają większą potrzebę rywalizacji, chcą zająć lepsze miejsce, swe sukcesy odnoszą do innych, chwalą się. A przecież zawsze będą za kimś. W naszej kulturze obowiązuje zasada, że zdolny człowiek nie musi dużo pracować. Mężczyźni, jeśli odnoszą sukcesy np. w pracy, są przekonani, że zawdzięczają to zdolnościom. Kobiety uważają, że doszły do tego ciężką pracą. Kobieta od razu sytuuje się zatem niżej, bo wysiłek cenimy mniej niż zdolności.
W bieganiu kobiece myślenie ma jednak plusy. Męskie ego samo rzuca facetom kłody pod nogi, bo porażkę na mecie każe uznać za brak zdolności i załamanie gotowe - jestem do niczego. Kobieta ma wrażenie większej kontroli, bo przecież pracuje na to, co ma. Kończy więc bieg na 10 km albo półmaraton i wie, że skoro to się udało...
- Wzrasta poczucie własnej wartości i promieniuje na inne sfery życia. To ważne, bo z poczuciem wartości i wiarą w sukces jest u Polek krucho. Badałam sportowców. Tylko co czwarta kobieta spodziewała się sukcesów. Wśród mężczyzn nie było ani jednego, który by ich nie oczekiwał! Na szczęście w sporcie amatorskim kobietom nie jest trudno osiągnąć satysfakcję.
- Każdy bieg to medytacja. Koncentrujemy uwagę na sobie, w biegu świetnie się myśli, świeżym okiem widzi sytuacje z życia, analizuje błędy.
- Ale po cholerę, przepraszam?