Liga francuska. Jak wytrzymać z Bielsą

Genialny trener i skrajnie trudna osobowość - najpierw nazwie prezesa kłamcą, a chwilę później wyniesie drużynę na pierwsze miejsce w tabeli. O burzliwych początkach pracy Marcelo Bielsy w Marsylii pisze Michał Okoński, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego" i autor bloga "Futbol jest okrutny".

Czasem zamiast tysiąca słów wystarcza jedno zdjęcie - i w tym przypadku niewątpliwie tak było. Na pierwszym planie gestykulujący za stołem trener Olympique Marsylia Marcelo Bielsa, na drugim - zasłaniająca sobie dłonią oczy sekretarz prasowa klubu.

Szaleniec atakuje

Historia ekscentrycznych konferencji prasowych argentyńskiego szkoleniowca, nie bez powodu nazywanego "El Loco" (szaleniec), jest długa. Bywały takie spotkania z dziennikarzami, podczas których Bielsa przemawiał godzinami, nie dopuszczając nikogo do głosu. Tym razem długiej tyrady nie było, ale każde słowo i każde nazwisko brzmiało jak wystrzał. Marcelo Bielsa nie tylko zarzucił swojemu pracodawcy, prezesowi klubu Vincentowi Labrune, kłamstwa i niedotrzymywanie obietnic w sprawie planów wzmocnienia drużyny. Nie tylko dał nam poznać listę dwunastu zawodników, których sprowadzenia się domagał (byli wśród nich m.in. Benjamin Stambouli, który ostatecznie trafił z Montpellier do Tottenhamu, i Toby Alderweireld, którego Atletico wypożyczyło do Southampton). Powiedział również, że transfery zawodników, których do klubu sprowadzono, odbyły się bez jego wiedzy i zgody, a niektórych piłkarzy - np. niezwykle skądinąd chwalonego 20-letniego Brazylijczyka Dorii - wręcz nie potrzebował. Nie chciał odejścia Lucasa Mendeza, wcześniej nie miał wpływu na sprzedaż Matthieu Valbueny i Souleymane'a Diawary. Nie chciał kupowania piłkarzy z zagranicy, którzy potrzebują czasu, żeby poznać Ligue 1. Podpisując w maju umowę z klubem, domagał się kadry 22 piłkarzy o zbliżonym poziomie, tak by nie dzielić jej na wyjściową jedenastkę i rezerwowych - a jak mówi, wraz z kurczącym się przyrzeczonym budżetem musiał się ograniczać do 20, 18, a na jedno ze spotkań ledwo co wynalazł 16 zawodników.

Szaleniec jest konsekwentny

To było jak granat wrzucony do stawu pełnego ryb, a zarazem nic więcej ponad to, z czego Bielsa był znany w poprzednich miejscach pracy. W Bilbao, gdzie doprowadził Athletic do finału Ligi Europejskiej, potrafił wykłócać się nawet z prostymi robotnikami remontującymi ośrodek treningowy nie po jego myśli. Podczas pracy z reprezentacją Chile (wspólnie zachwycili podczas mundialu w RPA) spierał się z działaczami tamtejszej federacji nieustannie - w końcu zrezygnował z powodu wyboru na stanowisko prezesa nieakceptowanego przezeń kandydata, i nawet to, że federacja ostatecznie głosowanie anulowała, nie było w stanie zmienić jego decyzji. W swojej pracy jest perfekcjonistą, wręcz obsesyjnie przywiązanym do najdrobniejszych szczegółów (na wieść, że prognoza pogody w dniu meczowym zapowiada deszcz, zamienia boisko treningowe w błotniste bajoro), i fatalnie znosi jakikolwiek sprzeciw. Ale potrafi mieć wyniki.

Oto, dlaczego prezes Olympique nie zdecydował się na coś, co niejeden szef tak ostro atakowany przez podwładnego zrobiłby automatycznie: wbrew sugestiom dawnego właściciela klubu Bernarda Tapie nie zwolnił Argentyńczyka z pracy. Labrune i Bielsa spotkali się, porozmawiali i uznali, że sprawa jest zamknięta. Żaden do niej nie wrócił, natomiast Olympique zaczął wygrywać mecze i jest na czele tabeli Ligue 1.

Szaleniec wygrywa

Happy end zatem i nie ma co wracać do sprawy? Otóż niekoniecznie, nawet jeśli wieści z boiska są znakomite. Olympique, jak poprzednie zespoły Bielsy, prezentuje futbol zapierający dech w piersiach: ofensywny, szybki, płynny, oparty na intensywnym pressingu i wysoko ustawionej linii obrony. Drużyna, rozpoczynająca sezon w firmowym dla tego trenera ustawieniu 3-3-1-3, przechodzi ostatnio na 4-2-3-1, z Andre-Pierre Gignacem na szpicy. Osiem goli w pierwszych siedmiu meczach to dla 28-letniego napastnika najlepsze otwarcie sezonu w karierze; niejeden bielsista porównuje go z Fernando Llorente z czasów pracy argentyńskiego trenera w Athleticu, on sam zaś przyznaje w wywiadach, że choć w tygodniu musi się naharować jak pod żadnym innym szkoleniowcem, to podczas meczów z przyjemnością dostrzega efekty tej pracy.

Piłkarze Bielsy po falstarcie z początku rozgrywek (najpierw tylko zremisowali na wyjeździe z Bastią trwoniąc dwubramkowe prowadzenie, potem przegrali u siebie z Montpellier), wygrali pięć spotkań z rzędu, strzelając cztery gole Nice, trzy Evian i Rennes, a we wtorkowe popołudnie gromiąc na wyjeździe Reims 5:0 (goli w tym meczu mogło być więcej, bo Gignac nie strzelił karnego). W sumie w siedmiu spotkaniach zdobyli 19 bramek, czterokrotnie nie tracąc ani jednej. Oprócz Gignaca na ustach kibiców są grający za jego plecami młody Thauvin oraz Payet, w meczu z Reims zaczął znów trafiać ( i to w jakim stylu! ) Ayew, Bielsa coraz częściej korzysta także ze sprowadzonego tego lata z Rennes Romaina Alessandriniego.

Szaleniec nie zapuszcza korzeni

A jednak powody do niepokoju pozostają. Prezes Labrune zatrudnił jedną z największych osobowości w świecie współczesnej myśli szkoleniowej. Człowieka, pod którego skrzydłami rozkwitali Diego Simeone i Gerardo Martino. Człowieka, do którego udał się z pielgrzymką Pep Guardiola, kiedy szykował się do objęcia Barcelony ( tu więcej o tej pielgrzymce ). Człowieka, którego wpływ widać w stylu gry drużyn Andre Villas-Boasa, Mauricio Pochettino czy Jorge Sampaoliego. Zarazem jednak: mało elastycznego ideologa, który mówi, że wygrywałby każdy mecz, gdyby mógł na boisku sterować robotami.

Problem w tym, że styl, jaki prezentują jego drużyny - akcje ofensywne na pełnej szybkości, intensywny pressing po stracie piłki - jest wyniszczający dla piłkarzy. Zgoda: zaczęli świetnie, ale jak uczy przykład Athleticu pod Bielsą, trudno im będzie utrzymać dzikie tempo do końca sezonu. Zwłaszcza że grają niemal w tym samym składzie: aż dziesięciu zawodników wystąpiło we wszystkich spotkaniach ligowych, a w sumie Bielsa wykorzystał dotąd (wliczając sprzedanego Mendesa) tylko osiemnastu graczy. Oto, dlaczego Argentyńczyk domagał się wzmocnień i oto, dlaczego nie przyjmował z zachwytem piłkarzy, którzy - mimo niewątpliwych umiejętności technicznych - wydolnościowo nie są stworzeni do gry pressingiem.

Wspólna przyszłość Marcelo Bielsy i Olympique Marsylia pozostaje więc pod znakiem zapytania. Kilka dni temu trener lidera francuskiej ekstraklasy zasugerował, że choć podpisał dwuletni kontrakt, to strony uzgodniły, iż może on zostać rozwiązany po roku, i że jeśli o niego chodzi, podjął już decyzję w tej sprawie. Jaka to będzie decyzja, rzecz jasna, nie powiedział, ale śledząc ostatnie wydarzenia niejeden z klubowych prezesów na kontynencie zastrzygł pewnie uszami. Z takim podwładnym nigdy nie będziesz się nudził, a stylu gry twojej drużyny będą ci zazdrościć w całym kraju. Nawet jeśli czasem nazwie cię kłamcą, chyba warto zapłacić tę cenę.

Więcej o:
Copyright © Agora SA