Jose Mourinho mówił kiedyś, że na czas klasyku zatrzymuje się cały świat. Wtedy był to najważniejszy mecz ze wszystkich: na boisku dwaj najlepsi piłkarze świata i kilkunastu znakomitych, na ławkach rzeczony Mourinho i Pep Guardiola, dwa style gry, taktyczna uczta, atmosfera niemal wojenna. Vicente Del Bosque przejęty, że te mecze kompletnie rozsadzą od środka reprezentację Hiszpanii, palec w oku, obowiązkowe dogrywki na konferencjach prasowych. Ale dziś mecz Realu Madryt z FC Barceloną zapowiadał się na ze wszech miar letni. W Hiszpanii pisali: bezkofeinowy. Czuli, że pewna era się kończy i dziś w piłkę lepiej grają w Anglii czy Niemczech i gdzie indziej wyznaczane są trendy. Właśnie ten mecz, grany przy pustych trybunach, miał być smutnym symbolem zakończenia pewnej ery hiszpańskiej dominacji w Europie.
Ale to tylko część prawdy. Bo może i świat już się dla tego meczu nie zatrzymuje, jednak El Clasico - samą historią, renomą i prestiżem - przyciąga i wciąż będzie przyciągało przed telewizory. Spojrzeliśmy więc w przyszłość, skupiliśmy się na tych, którzy niedługo mogą znów zawładnąć piłkarskim światem w białej i bordowo-granatowej koszulce. W obu klubach już widać tę pokoleniową zmianę - po jednej stronie boiska biegali przecież dwudziestoletni Vinicius Junior i rok młodszy Sergino Dest. Barcelonie mieli dodać skrzydeł Ansu Fati i Pedri - siedemnastolatkowie, a w środku pola zagrał 22-letni Fede Valverde naprzeciw rok starszego Frenkiego De Jonga. To pierwsze oznaki zmiany cyklu.
Młodzi szybko rozkręcili ten mecz: wynik już w 5. minucie technicznym strzałem otworzył Valderde, a trzy minuty później wyrównał Fati. Znów zachwycił kunsztem, bo chociaż w taktyce Ronalda Koemana był rozpisany jako lewy skrzydłowy, to w akcji bramkowej wylądował na pozycji napastnika, z boku zostawił miejsce Jordiemu Albie, a później wykorzystał jego podanie jak rasowy napastnik po trzydziestce. Tymczasem nie ma on nawet osiemnastu lat. Świeczki zdmuchnie dopiero za tydzień. Od ponad roku wydmuchuje natomiast z historii kolejnych uznanych piłkarzy. Gdzie się nie pojawia, tam bije rekord. Jest już najmłodszym strzelcem gola w historii Barcelony, najmłodszym strzelcem w historii Ligi Mistrzów, najmłodszym strzelcem w historii ligi hiszpańskiej, najmłodszym strzelcem w historii reprezentacji Hiszpanii i - to już osiągnięcie z soboty - najmłodszym strzelcem gola w El Clasico.
Tymi wszystkimi rekordami on akurat przejmuje się najmniej. Zgaduję, że o tym dotyczącym klasyku też dowiedział się dopiero od dziennikarzy albo z Internetu, bo identycznie było w przypadku wszystkich poprzednich. W strefie mieszanej, gdzie po meczach, zanim pojawił się koronawirus, przeprowadzało się wywiady z zawodnikami, słuchał kolejnych pochwał, dziękował, ale wzdrygał przy tym ramionami. Ewidentnie to dziennikarze wyglądali na bardziej przejętych tymi osiągnięciami niż on sam. Kto go zna, mówi, że to skromny chłopak. Na pierwszym zgrupowaniu reprezentacji Hiszpanii, gdzie wszyscy z założenia są ze sobą na ty, on witał się "dzień dobry" i do osób pracujących wokół kadry zwracał się "per pan". Było to urzekające.
Vinicius też ma swoje pomniejsze rekordy - przeciwko Szachtarowi Donieck trafił do bramki już po czternastu sekundach. Nikt w historii Ligi Mistrzów nie uwinął się szybciej. Brazylijczyk jednak inny typ niż Fati. Pierwsze co o nim mówią to, że jest niezwykle pracowity. Ma swojego trenera od przygotowania fizycznego i kucharza. Poza dwugodzinnym treningiem w klubie ćwiczy jeszcze przez 5-6 godzin dziennie, zmusza się do picia soku z buraka, mimo że go nie lubi. Jest zdrowy, ma mu pomóc stać się lepszym, nie musi więc smakować. To prosty przykład jego myślenia o karierze. Rivaldo stwierdził nawet, że pod nieobecność Edena Hazarda to jego rodak już teraz jest najgroźniejszym piłkarzem Realu. Ma przebojowość i naturalny talent, których brakuje innym.
Ale to wciąż piłkarz daleki od idealnego - ma problem z podejmowaniem dobrych decyzji, głowa wciąż nie nadąża za jego nieprawdopodobnie szybkimi nogami. Jorge Valdano, były dyrektor Realu, napisał w jednym z felietonów w "El Pais", że Vinicius potrafi w futbolu wszystko, co najtrudniejsze, natomiast nie radzi sobie z podręcznikiem: celnym podaniem, skutecznym wykończeniem. Mógłby mieć więcej asyst i goli. W tym aspekcie też się rozwija, w tym sezonie ma już pięć goli, ale ta diagnoza Argentyńczyka nadal brzmi jak recenzja jego występu przeciwko Barcelonie: szarpał, wchodził w dryblingi, pchał akcje do przodu, napędzał je, ale w kluczowych momentach brakowało mu precyzji. Na koniec, gdy już wyrok był już wydany - i tak niepewny, bo to piłkarz bardzo trudny do jednoznacznej oceny - on jeszcze dodatkowo skomplikował. Nie byłoby bowiem trzeciego gola dla Realu, gdyby w akcji nie poszedł do samego końca, nie tracąc nawet ułamka sekundy na jakąkolwiek kalkulację. Tylko dlatego, że niemal wbiegł w Neto, Luka Modrić miał szasnę wykończyć akcję i podwyższyć prowadzenie.
Fati i Vinicius to dwaj najbardziej utalentowani piłkarze Barcelony i Realu. Ten mecz to potwierdził, choć bardzo dobrze spisał się też Fede Valverde i całkiem dobrze zagrał Serginho Dest. Oni jednak - choćby z racji pozycji - nie ekscytują tak bardzo, jak skrzydłowi. Fati i Vinicius są dla Barcelony i Realu nowymi Messim i Ronaldo i to nimi w przyszłości będą reklamowane klasyki. Ich los jest w dobrych nogach.
Wyszło więc na to, że mecz rozkręcili młodzi - Valverde i Fati - a pod koniec sceną zawładnęli najstarsi - Sergio Ramos najpierw był faulowany w polu karnym przez Clementa Lengleta, a po chwili sam wykorzystał jedenastkę i było 2:1 dla Realu. Strzelanie zakończył wspominany wcześniej Modrić - 35-latek. Zdobył tę bramkę prawą nogą i siłą doświadczenia. Wielu piłkarzy będąc w tej sytuacji, w ogóle nie przyjmowałoby piłki, tylko szukało jak najszybszego oddania strzału, by zdążyć, zanim pozbiera się Neto. Chorwat natomiast przygotował sobie pozycję, popatrzył, przymierzył i zmieścił ją idealnie. Real Madryt zasłużenie wygrał i po kompromitujących porażkach z Cadizem i Szachtarem odzyskuje spokój. A ten po ostatnim tygodniu pełnym spekulacji, narzekań i wątpliwości jest nawet cenniejszy niż trzy punkty.
Komentarze (4)
Barcelona ma nowego Messiego, a Real nowego Ronaldo. To nimi w przyszłości będą reklamowane klasyki