Derby Zagłębia Ruhry mają w sobie jeden wielki paradoks. Otóż kibice Schalke i Borussii nie cierpią się tak mocno, że aż nie potrafią bez siebie żyć. To tak jak Barcelona i Real muszą istnieć dla siebie, gdyż bez Gran Derbi nie dochodziłoby wśród fanów obu drużyn do takiej mobilizacji, podobnie jest z Revierderby. Ta wzajemna niechęć tak nakręca kibiców obu drużyn, że dzień w którym się spotykają, jest dla nich prawdziwym świętem. Widać to praktycznie na każdym kroku, na ulicach miasta w którym akurat odbywa się derby.
Pomiędzy dworcem, a stadionem Veltins Arena ma miejsce uliczny karnawał, który z jednej strony jest manifestacją przywiązania do drużyny, a z drugiej chęcią pokazania jak bardzo nie znosi się tych z "żółto-czarnymi" szalikami. Robi się to jednak nie naruszając nietykalności wroga. Nie ma bójek, ani innej agresji fizycznej. Są za to obraźliwe przyśpiewki, szydercze odznaki na dżinsowych kamizelkach lub naklejki na szybach samochodów.
Całe ulice wypełnione są fanami pijącymi piwo i od czasu do czasu podśpiewującymi "Scheisse BVB". Czasami trafi się jakiś samochód z przywiązanym do zderzaka szalikiem rywali, który ciągnie się po asfalcie. To jednak najbardziej ekstremalny przejaw niechęci. Najbardziej radykalni fanatycy gromadzą się pod konkretnymi pubami, a fani Borussii wiedzą, że te miejsca należy omijać. Wszystkiemu ze spokojem przygląda się policja, co domyka ten obraz wrogiej symbiozy.
O połamanym stole w szatni BVB i dwóch suszarkach Weidenfellera - na blogu autora >>
Schalke jako religia
W Niemczech kibicowanie nie jest obciachem. W Polsce przyjęło się, że przeciętny kibic jest łysy, nosi dres, szalik i lubi się bić. Na zachodzie kibicem jest każdy, kto interesuje się futbolem, przekrój społeczny jest tak ogromny, że ciężko się doszukać jakichś konkretnych grup. Schalke jest klubem z rodowodem robotniczym, a jeszcze kilkadziesiąt lat temu górnikami i pracownikami hut lub zakładów przemysłowych, była przytłaczająca większość mieszkańców. Dziś te proporcje uległy zmianie, jednak przywiązanie do klubu, który tak mocno wrósł w lokalną społeczność, pozostało.
Widać to na ulicach i to nie tylko w dniach meczowych. Wszędzie pełno jest symboli nawiązujących do klubu, flag i barw wywieszonych na elewacjach, proporczyków w wystawach sklepowych i ludzi noszących szaliki lub stroje w barwach "Koenigsblau". Nawet tramwaje jeżdżące po ulicach są w barwach klubu, który jest tu niemal jak religia.
Przed meczem, a szczególnie tym derbowym, atmosfera na ulicach jest jednak wyjątkowa. Wyczuwa się niezwykłe oczekiwanie, a im bliżej stadionu, tym samym tłum gęstnieje. Coraz głośniejsze okrzyki mieszają się z tumultem dochodzącym z Veltins Areny. Kibice BVB i S04 się ze sobą nie mieszają, a jeśli już nawet trafią się żółto-czarne "rodzynki" to witają ich jedynie słowne prowokacje, a nie pięści i kamienie.
W tych okrzykach jest jednak przeświadczenie, że "to jest mój wróg, bez którego nie byłoby dwóch najważniejszych meczów sezonu". Tak jak prezes Realu Madryt, powiedział kiedyś, że gdyby FC Barcelona nie istniała, to "Królewscy" musieliby ją wymyślić. Tak samo kibice Schalke nie wyobrażają sobie życia bez fanów Borussii i jest to uczucie odwzajemnione. Polski żywioł w górniczym świecie
Alejki pod stadionem wypełnione śpiewającymi kibicami, oznaczają że jest się blisko ziemi obiecanej. Nie są to jednak aleje bezimienne - potomkowie m.in. imigrantów z Polski popijają więc pilsnery Veltinsa na uliczkach noszących imiona bohaterów z historii klubu: Herberta Burdenskiego, Otte Tibulsky'ego, Ernsta Kalwitzkiego i Fritza Szepana. W żyłach tych byłych piłkarzy, w mniejszym lub większym stopniu płynęła polska krew.
Upamiętnia się jednak także i bardziej współczesnych bohaterów. Wchodzących na stadion wita m.in. zdjęcie Tomasza Wałdocha z opaską kapitańską, wznoszącego Puchar Niemiec. Żywa też jest wciąż pamięć o Tomaszu Hajcie, który wraz z Wałdochem tworzyli jedną z najbardziej solidnych par środkowych obrońców w historii klubu.
Także oryginalna nazwa stadionu - "Arena auf Schalke" jest ukłonem w stronę polsko-brzmiącej wymowy. Pochodzi od zwrotu "idziemy na Schalke", który po niemiecku powinien brzmieć "gehen nach Schalke". Przybysze zza Odry mówili jednak "auf Schalke", i stąd też pochodzi nazwa obiektu w dzielnicy Schalke, miasta Gelsenkirchen. Niebo jest "niebiesko-białe"
Wnętrze stadionu jest świątynią. Tutaj już wszystko ma inny wymiar, tu celebruje się każdy moment - jak wtedy, gdy na trybunie Nordkurve pojawia się ogromna koszulka, lub gdy rozbrzmiewa hymn "Blau und Weiss, wie lieb ich Dich". Tysiące kibiców śpiewa o tym, że błękit i biel są rzeczywiście jak niebo, a gdyby mieli królestwo to urządziliby je na wzór Schalke - "Wszystkie dziewczęta, tak młode i piękne, musiałyby tu spacerować ubrane na biało i niebiesko".
Klimat zmienia się jednak błyskawicznie - atmosfera święta ustępuje miejsca festiwalowi nienawiści. Dzieje się tak w chwili, gdy na murawę wybiegają "ci okropni ludzie ubrani na żółto i czarno", których witają przeszywające gwizdy. Nienawiść przekazuje się tu z ojca na syna, a gdyby spytać tego młodszego dlaczego nienawidzi Borussii, powiedziałby jedynie, że "to oni są ci źli". Powodów tego jednak nie byłby w stanie wytłumaczyć, tak samo zresztą jak młody kibic z Dortmundu.
Jego starsi koledzy są na Veltins Arena w zdecydowanej mniejszości, jednak nie dają się nie zauważać. "Żółto-czarny" narożnik wyróżnia się na tle "biało-niebieskich" trybun, a chce być jeszcze bardziej widoczny. Odpala więc świece dymne w klubowych barwach, a ponad głowami "Die Borussen" pojawia się dym. Co gorsza w powietrze szybują płonące race, niektóre z nich lądują na boisku, a niektóre na głowach "Die Knappen", czyli górników. To najbardziej jaskrawy przykład wzajemnej nienawiści, lecz także i głupoty, za którą płacą wszyscy. Mecz zaczyna się bowiem z kilkuminutowym opóźnieniem, został więc zburzony porządek i spokój w tej klubowej świątyni.
Świątynia bez krzyża, tu wiarą jest bycie kibicem
W trakcie spotkania napięcie najpierw spada, gdyż to goście mają dwukrotnie powody, by cieszyć się z bramek, a następnie rośnie, gdy porywający doping niesie gospodarzy do gola kontaktowego. Potomków polskich imigrantów i ich niemieckich kolegów ucisza jednak polski bohater BVB, który trzy minuty po wejściu na boisko, ustala wynik meczu.
Po końcowym gwizdku świątynia szybko pustoszeje, a pomiędzy trybunami roznoszą się śpiewy gości z Dortmundu, którzy cieszą się wraz ze swoimi piłkarzami. Próbuje ich zagłuszyć lecąca z głośników jedna z klubowych pieśni, lecz fani Borussii widzą tylko swoich piłkarzy tańczących "pogo" na murawie.
Stadion jednak powoli cichnie, taka sama cisza panuje też głęboko pod trybunami, gdzie mieści się klubowa kaplica. Nie ma tam jednak symboli religijnych - chcący pomodlić się gość nie znajdzie tam krzyża ani półksiężyca, menory ani Buddy. Kaplica jest bezwyznaniowa - na tym stadionie bycie wierzącym oznacza bycie kibicem Schalke.
Jesteś fanem Bundesligi? Oglądaj ją co tydzień na Eurosport 2!
Komentarze (29)
Revierderby, gdzie kibic jest wyznawcą, świątynia nie ma krzyża, a Polacy mają swoje aleje
czterdziestoparoletni gościu z fryzurą krótko z przodu długo z tyłu i wąsy na przedzie, poszarpanej dzinsowej kurteczce z tysiącem idiotycznych naszywek, piecioma różnymi szalikami i nieodłączną puszką piwa to dla mnie synonim niemieckiego kibica. jeżeli to nie jest obciach to już nie wiem co nim jest
Tu jest odpowiedz na panskie czołobitne BO NA ZACHODZIE TO SOBIE DAWNO Z TYM PORADZILI
:www.sport.pl/pilka/1,65081,14849998,Bundesliga__Komentarze_po_meczu__Klopp__Zachowanie.html
Wow, jaki ma autor nabożny stosunek do barw. Jeśli bijatyki pod stadionem przed meczem są mniej ekstremalnym przejawem niechęci... Tu kilka zdjęć, z rozdzielania bijatyki przez policję:
www.spox.com/de/sport/fussball/bundesliga/1210/Bilder/revierderby-randale-514.jpg
s11.postimg.org/ls9tumann/dro16.jpg
art. www.derwesten.de/sport/fussball/bvb/randale-beim-derby-id7214999.html