Podczas gdy zdecydowana większość piłkarzy Ekstraklasy myśli już o lepieniu uszek na Wigilię, we Wrocławiu jeszcze było coś do dokończenia. Śląsk miał z Radomiakiem zagrać w 3. kolejce, ale z uwagi na występy wrocławian w europejskich pucharach mecz przełożono. Brzmi to dość dziwnie w odniesieniu do zespołu z dna tabeli, będącego przy okazji wicemistrzem Polski. Jednak jaką rundę zagrał Śląsk, wszyscy wiemy i jeżeli chciał dać sobie jeszcze cień szansy na utrzymanie wiosną, musiał pokonać Radomiaka. Zwłaszcza po porażkach z Lechią Gdańsk i Puszczą Niepołomice (oba 0:1). W dodatku musiał to zrobić bez Aleksa Petkova oraz Piotra Samca-Talara (urazy).
Radomiak również znajdował się w strefie spadkowej oraz był poszarpany problemami. Do Wrocławia nie przyjechał ich najlepszy strzelec Leonardo Rocha, który już spakował się przed transferem do Rakowa. W dodatku na jednym z treningów Vagner Dias zaatakował kolegę z drużyny Rafała Wolskiego, za co odsunięto go od gry. Kolejny kłopot dla Radomiaka, który musiał ściągać z rezerw Dominika Banacha i Dariusza Pawłowskiego, by w ogóle uzbierać osiemnastkę meczową.
Początek meczu zdecydowanie nie porywał. Godna odnotowania była w sumie tylko sytuacja, w której o szczęściu mógł mówić Peter Pokorny. Kapitan Śląska dwa razy skiksował i musiał ratować się faulem na Rafale Wolskim. Wydawało się, że zawodnik Radomiaka wyszedłby sam na sam z bramkarzem, a to oznaczało czerwoną kartkę dla Słowaka. Jednak sędzia pokazał tylko żółtą, zaś VAR nie reagował.
Tempo było wręcz żenujące, więc gdzie w takiej sytuacji szukać nadziei na gole? Stałe fragmenty gry. I ta wiara okazała się ulokowana słusznie. W 32. minucie dośrodkowanie Petra Schwarza z rzutu wolnego na gola zamienił... Bruno Jordao. Portugalczyk pechowo podbił głową piłkę i przelobował własnego bramkarza. Ta sytuacja dała Śląskowi prowadzenie do przerwy oraz uratowała pierwszą połowę przed kompletnym zapomnieniem.
Za to druga część meczu zaczęła się od mocnego uderzenia, bo od gola wyrównującego. W 47. minucie strzał Bruno Jordao tak zblokował Aleksander Paluszek, że piłka wylądowała pod nogami Jana Grzesika, a ten pokonał Loskę. Który mógł się w tej sytuacji o wiele lepiej zachować. Mecz przysłowiowo zaczął się od nowa.
Radomiak poczuł krew, a Śląsk zaczął panikować. I nie ma na to lepszego dowodu niż zagranie Pokornego w 62. minucie prosto do rywali. Zaowocowało to kontrą, szybką akcją na jeden kontakt gości, którą wykończył Jan Grzesik, który ustrzelił dublet. Radomiak wyszedł na prowadzenie, a Śląsk wbijał sobie do trumny kolejne gwoździe.
Po pierwszej połowie kibice Śląska mogli mieć nadzieję, że ich zespół chociaż zakończy rok czymś dobrym. Ale wicemistrzowie Polski w tej rundzie potrafili popsuć absolutnie wszystko. Do końca meczu gospodarze próbowali złamać defensywę Radomiaka, ale okazało się, że jeśli rywale nie strzelą sobie sami, to nie strzeli im w tym meczu nikt.
Śląsk przegrał trzeci arcyważny mecz z rzędu i przerwę zimową spędzi ze stratą ośmiu punktów do bezpiecznej pozycji. Jakikolwiek trener odważy się podjąć misję ratowniczą, będzie miał przed sobą kolosalne wyzwanie. Radomiak z kolei ze strefy spadkowej uciekł. Radomianie spędzą zimę na 12. miejscu w tabeli (2 pkt przewagi nad strefą).
Komentarze (12)
Katastrofa Śląska w ostatnim meczu! Są już jedną nogą w I lidze