Śmiało można zaryzykować stwierdzenie, że Jagiellonia Białystok i Górnik Zabrze to drużyny o podobnym potencjale. Dlatego też, mimo przeciętnej formy zabrzan, w niedzielne popołudnie w Białymstoku można było się spodziewać ciekawego i wyrównanego spotkania. Tym bardziej że wszyscy wciąż czekaliśmy na przełamanie w tym sezonie dwóch gwiazd ekstraklasy po obu stronach - Jesusa Imaza i Lukasa Podolskiego.
Oczekiwania spełniły się połowicznie, bo choć mecz rzeczywiście był ciekawy, to wyrównany już niekoniecznie, a z dwóch liderów przełamać się zdołał tylko jeden. To był prawdziwy koncert jednej z drużyn, której druga tylko asystowała i niespecjalnie próbowała przeszkadzać. Pierwszą groźną akcję gospodarzy Górnikowi udało się jeszcze przerwać w ostatniej chwili w polu karnym, ale w 7. minucie po długim podaniu Nene pogubił się Kryspin Szcześniak, a Jose Naranjo minął wychodzącego z bramki Daniela Bielicę i skierował piłkę do pustej bramki.
Jose Naranjo to jeden nowych nabytków Jagiellonii. 29-latek strzelił 32 gole w hiszpańskiej Segunda Division, trafiał też do siatki w barwach belgijskiego Genku oraz cypryjskiego AEK-u Larnaka. Na papierze jest to więc transfer, który jest w stanie załatać lukę po Marcu Gualu, królu strzelców ekstraklasy, który latem zamienił Jagiellonię na Legię Warszawa. Przeciwko Górnikowi Naranjo zaczął to potwierdzać, a po 17 minutach gry miał na koncie nie tylko bramkę, ale też elegancką asystę, po tym jak dośrodkował idealnie na głowę Jesusa Imaza, a ten po czterech meczach posuchy w końcu wpisał się na listę strzelców w nowym sezonie.
Jagiellonia prowadziła 2:0 i kończąc znakomite w swoim wykonaniu 30 minut mogła wygrywać jeszcze wyżej. Nie można bowiem powiedzieć, że Jaga tego dnia grała skutecznie. Na szczęście dla kompletnie rozbitego Górnika, który jako cały zespół wyglądał wręcz fatalnie, ale jak po indywidualnym błędzie Miłosza Matysika na bramkę Jagi uderzył Sebastian Musiolik, to zdobył bramkę kontaktową, a dla siebie pierwszą w ekstraklasie od kwietnia 2022 roku.
Do tego czasu przynajmniej dwa kolejne gole mógł strzelić Imaz, dwa mógł dołożyć 20-letni Dominik Marczuk, a uderzenie Miłosza Matysika zostało zablokowane na linii bramkowej, więc Górnik Zabrze mógł się naprawdę cieszyć, że w tym momencie przegrywał tylko 1:2. Bo Jaga dominowała nad zabrzanami, podczas gdy fatalny Górnik już do końca meczu nie stworzył zagrożenia dla bramki Zlatana Alomerovicia.
A do tego w końcówce pierwszej połowy jeszcze sam sobie włożył kij w szprychy, gdy Kamil Lukoszek niepotrzebnie łokciem potraktował Dominika Marczuka w pojedynku, który zawodnik Górnika mógł wygrać bez uciekania się do nieprzepisowego zagrania. A że bardzo aktywny tego dnia Marczuk w przeciwnym razie wyszedłby sam na sam z Danielem Bielicą, sędzia Tomasz Kwiatkowski zdecydował się pokazać piłkarzowi z Zabrza czerwoną kartkę.
To był koniec emocji w tym spotkaniu, bo z tego samego rzutu wolnego wspaniałą bramkę na 3:1 strzelił były piłkarz Ruchu Chorzów Bartłomiej Wdowik, dla którego gol strzelony Górnikowi musiał smakować doskonale. Być może i Jan Urban uznał, że już jest po meczu, skoro na drugą połowę zostawił w szatni największą gwiazdę zespołu - Lukasa Podolskiego.
Po przerwie mimo dalszej dominacji Jagiellonii padła już tylko jedna bramka. Po indywidualnej akcji w polu karnym Górnika strzelił ją w 64. minucie Dominik Marczuk, wieńcząc swój najlepszy dotąd występ w ekstraklasie.
Od tego momentu przy Słonecznej w Białymstoku rozpoczęło się świętowanie, na trybunach pojawiła się nawet meksykańska fala i nic już nie mogło odebrać Jagiellonii Białystok czwartego zwycięstwa z rzędu oraz pozycji lidera ekstraklasy. Niespodziewanej, ale jednak w pełni zasłużonej, bo białostoczanie, którzy w tym sezonie mają przede wszystkim wywalczyć jak najszybciej utrzymanie, grają naprawdę dobry futbol. Jaga wygrała w piątej kolejce czwarty mecz ligowy, czyli dokładnie tyle, ile rok temu w całej rundzie jesiennej. Ma też 12 punktów, podczas gdy całą ubiegłą jesień (17 meczów) zakończyła z 18-punktową zdobyczą. Progres wyników i gry "Żółto-Czerwonych" pod wodzą Adriana Siemieńca jest nie do podważenia.
A Górnik? To bezwzględnie największe rozczarowanie początku sezonu 2023/24, bo i zdobyte przez siebie pięć punktów zabrzanie śmiało mogą uznać za wynik lepszy niż ich gra. Nic więc dziwnego, że po ostatnim gwizdku Tomasza Kwiatkowskiego prezes Adam Matysek i dyrektor sportowy Łukasz Milik przez dłuższą chwilę patrzyli z niedowierzaniem z loży VIP na murawę, opuszczaną w smutku przez zawodników Jana Urbana.