Listopad 2016. To wtedy Legia Warszawa odniosła ostatnie zwycięstwo w Białymstoku. - To trudny teren, ale dziś chcemy się tutaj przełamać - mówił Czesław Michniewicz przed niedzielnym spotkaniem. Już sam początek tego przełamania jednak nie zapowiadał. Sędzia Szymon Marciniak już w 3. minucie podyktował rzut karny dla Jagiellonii. Po konsultacji z VAR, kiedy uznał, że Cezary Miszta - wybiegając z bramki - faulował Jakova Puljicia.
Miszta wyczuł Jesusa Imaza - rzucił się w dobry róg - ale nie obronił rzutu karnego. Zobaczył też żółtą kartkę. Zresztą nie on jedyny, bo nie minęło 20 minut, a Marciniak pokazał ich już pięć. Dwie dla Legii (Miszta, Jędrzejczyk) i trzy dla Jagiellonii (Tiru, Cernych, Augustyn), z czego przy tej ostatniej podyktował też rzut karny. Tym razem dla Legii, po faulu Błażeja Augustyna na Tomasie Pekharcie, który Pekhart sam wykorzystał.
Dla czeskiego napastnika był to już 15. gol w tym sezonie. A w 32. minucie mógł strzelić 16. I drugiego dla Legii w meczu z Jagiellonią, ale trafił w poprzeczkę. A w 73. nie trafił w bramkę, choć powinien. Z kilku metrów - niepilnowany, po dośrodkowaniu Filipa Mladenovicia - uderzył jednak piłkę głową minimalnie obok słupka. To była ostatnia tak dobra okazja Pekharta, ale nie ostatnia Legii, bo w samej końcówce zwycięską bramkę mógł zdobyć Luquinhas, ale też - podobnie jak wcześniej Pekhart - trafił w poprzeczkę.
Remis 1:1 sprawia, że Legia nadal traci do pierwszej Pogoni dwa punkty. W następnej kolejce zespół Michniewicza zagra u siebie z Wisłą Płock (sobota, 15), a Jagiellonia - która teraz jest szósta - na wyjeździe z Podbeskidziem (sobota, 17.30).