Leszek Ojrzyński odchodził z Bielska-Białej po nieudanej walce o czołową ósemkę ligi. Nie dokończył sezonu, który był dla Podbeskidzia najlepszym w historii występów w ekstraklasie. - Żal? To za duże słowo. Chciałem dokończyć swoją pracę w Bielsku, a wyszło inaczej. Po meczu z Lechem zostałem zwolniony i nie ma do czego wracać. Każdy prezes ma prawo zwolnić trenera, a szkoleniowiec musi być przygotowany na każdą okoliczność. Obuchem po głowie dostałem w Kielcach, gdzie wyleciałem po trzech pierwszych kolejkach, a nie w Bielsku. Nie ma do czego wracać - ucina były szkoleniowiec Podbeskidzia.
Trener Ojrzyński wielką wagę przywiązuje do atmosfery w drużynie. W Bielsku-Białej chodził z piłkarzami w góry, jeździł na gokartach, a na wstępie zarządził, że każdy nowy zawodnik będzie musiał przejść chrzest bojowy. - W Podbeskidziu była świetna grupa zawodników, z którymi bardzo dobrze się współpracowało. Dobrze wspominam Piotrka Czaka, kierownika drużyny. Był zawsze oddany, uczciwy i świetnie sprawdził się w swojej roli - wspomina 43-letni szkoleniowiec.
Charyzmatyczny trener nie jest osobą ugodową. Wie, czego chce i zawsze szuka nowych, lepszych rozwiązań. Po utrzymaniu Podbeskidzia w ekstraklasie, w sezonie 2013/2014, postawił zarządowi twarde warunki, które miały pomóc wejść klubowi na wyższy poziom. Leszek Ojrzyński wywalczył premie dla zawodników za zwycięstwa w poszczególnych meczach i naciskał władze klubu na poprawę bazy treningowej. - Jestem zadowolony z pracy, którą wykonałem w Podbeskidziu. Mam satysfakcję, że klub za mojej kadencji dobrze się rozwijał. Organizacyjnie zrobiliśmy duży krok naprzód. Nieskromnie powiem, że to moja zasługa. Zarząd zaakceptował moje warunki i dzięki temu klub wszedł na wyższy poziom. Wcześniej klub nie funkcjonował tak, jak powinny działać kluby w ekstraklasie, a teraz jest o wiele lepiej. Dzisiaj trenerzy i zawodnicy mają większy komfort pracy. Jest piękny stadion i klub w dalszym ciągu się rozwija - uważa.
W poniedziałek Leszek Ojrzyński spotka się nie tylko ze swoim byłym klubem, ale również ze swoim przyjacielem - Robertem Podolińskim. Grali w jednej drużynie, Ojrzyński był bramkarzem, a Podoliński napastnikiem. Później spotkali się w warszawskiej AWF, gdzie wspólnie się uczyli i imprezowali. - Robert przez rok przechowywał mi rower w swoim pokoju w akademiku. Razem się uczyliśmy i chodziliśmy na imprezy integracyjne. Cały czas jesteśmy w kontakcie. Mecz nic nie zmienia. Jesteśmy kolegami, może nawet przyjaciółmi i rozmawiamy ze sobą bardzo często. Robert ma teraz trudny okres, zmarł jego teść i bardzo mu współczuję. Swoje razem przeżyliśmy, wiemy dużo na swój temat, ale w meczu nie będzie sentymentów. On będzie chciał wygrać, ja będę chciał wygrać, a po meczu podamy sobie ręce i będzie czas na przyjacielską rozmowę - mówi Ojrzyński.
Mecz Górnika z Podbeskidziem będzie bardzo ważny dla układu dolnej części tabeli. Podbeskidzie zajmuje ostatnie bezpieczne miejsce, a Górnik ugrzązł w strefie spadkowej. - W naszej sytuacji każde spotkanie jest bardzo istotne. Nie spodziewam się łatwego meczu. Podbeskidzie jest tuż nad strefą spadkową i różnica punktowa między nami jest bardzo mała. Drużyna z Bielska-Białej będzie chciała odskoczyć, a my za wszelką cenę będziemy chcieli doskoczyć. Szykuje się dobre widowisko - zapowiada trener Górnika.