Piątkowy mecz Polski z Serbią był starciem wagi ciężkiej w dywizji B Ligi Narodów. Nie ma bowiem wątpliwości, że to właśnie między tymi drużynami rozstrzygnie się to, kto awansuje z grupy B do najwyższej dywizji A. Polkl i Serbki w poprzednich meczach wykazały swoją wyraźną wyższość nad zespołami Grecji i Ukrainy, wobec czego było jasne, że po październikowym dwumeczu - rozgrywanym w Tychach (27.10) i Starej Pazovej (31.10) - będzie można z dużą pewnością stwierdzić, który z tych zespołów awansuje do elity.
Piątek na Górnym Śląsku to deszcz, deszcz i jeszcze raz deszcz. Długotrwałe, intensywne opady przypominały wszystkim, że w końcówce października czas na prawdziwą, szarą i deszczową jesień. Miało to też przełożenie na mecz w Tychach. Gdy się on rozpoczynał, oba zespoły grały tak naprawdę na wodzie, a w niektórych miejscach były po prostu kałuże. Na niejednym stadionie w takich warunkach mecz mógłby nie dojść do skutku, ale w Tychach drenaż zadziałał jak należy, bo w drugiej połowie tej wody na murawie było znacznie mniej.
Ale te niespełna 4 tysiące kibiców, które mimo wszystko pofatygowały się na stadion w Tychach i zagrzewały Polki do boju, nie mogło żałować, bo reprezentacje Polski i Serbii stworzyły niezwykle emocjonujące widowisko, pełne okazji bramkowych z obu stron. Nikt tu nie myślał o bronieniu się. Gdyby Polki były skuteczniejsze, mogły wygrać 5:1. Gdyby Serbki wykorzystały choćby połowę sytuacji, wywiozłyby z Tychów komplet punktów, a i remis 4:4 też nikogo by nie zdziwił. O to w tym wszystkim chodzi!
3880 kibiców - to oficjalna frekwencja na piątkowym meczu Polska - Serbia w Tychach. Niespełna tysiąc mniej niż miesiąc temu w Gdyni, gdy Polki pokonywały Ukrainę 2:1. Dla porównania rekord na meczu kobiecej reprezentacji to nieco ponad 8 tysięcy kibiców na meczu Polska - Belgia w Gdańsku.
To już jest reguła - widownię na meczach Polek liczy się w tysiącach, a nie setkach osób, jak to miało miejsce przed laty. Do pełni szczęścia czy popularności męskiej kadry jest daleko, pracy do wykonania przez PZPN jest sporo, ale korzystny trend jest widoczny. A gdyby jeszcze doszedł do tego jakiś sukces...
Tak jak męska reprezentacja w ostatnim czasie "narzeka" na brak liderów z prawdziwego zdarzenia, którym ostatnio nie można nazwać nawet Roberta Lewandowskiego, tak selekcjoner Nina Patalon takiego problemu nie ma. Tym bardziej po powrocie do kadry doświadczonej Katarzyny Kiedrzynek. 32-letnia bramkarka PSG rządziła w tyłach, a z przodu hasała nominowana do Złotej Piłki Ewa Pajor.
Kiedrzynek, nawet mimo puszczonego gola, zagrała świetne spotkanie, kilkakrotnie ratując Polki przed stratą kolejnych bramek, z kolei Pajor z przodu zrobiła to, czego się od niej wymaga. Nawet z odrobiną szczęścia, bo oprócz tego, że niezmordowana utrudniała życie serbskim obrończyniom przez 90 minut i wykorzystała bezwzględnie sytuację sam na sam w pierwszej połowie, to jeszcze gdy jej strzał do końca nie wyszedł, to i tak piłkę do własnej siatki skierowała Andjela Frajtović. Na Kiedrzynek i Pajor można budować silną reprezentację.
Gra w defensywie Biało-Czerwonych w tym spotkaniu najlepsza może nie była, ale dzięki świetnej Kiedrzynek w bramce nie było to widoczne w ostatecznym wyniku meczu. Niemniej nawet bramkarka PSG raz skapitulowała, gdy Polki dały się zaskoczyć z... rzutu sędziowskiego.
Drzemkę polskich piłkarek wykorzystała Jovana Damnjanović. Napastniczka Bayernu Monachium wygrała pojedynek z Tanją Pawollek i z ostrego kąta zmieściła piłkę między Kiedrzynek a słupkiem polskiej bramki. Nina Patalon na ten wielbłąd swoich zawodniczek na pewno zwróci uwagę, bo w rewanżu za cztery dni takich błędów jeszcze bardziej będzie się należało wystrzegać.
W dwumeczu Polski z Serbią należało się spodziewać niezwykle wyrównanej rywalizacji i boisko to tylko potwierdziło. Przewaga Polek po meczu w Tychach cieszy, ale i tak na to, kto październik skończy na prowadzeniu w tabeli, trzeba poczekać do wtorkowego rewanżu na terenie rywalek.
Już za kilka dni Polki zagrają z Serbkami ponownie, mecz odbędzie się 31 października o godzinie 19:00 na stadionie w centrum treningowym serbskiej federacji w miejscowości Stara Pazova położonej 30 kilometrów od Belgradu. Jeśli Polki tego meczu nie przegrają, będą o mały krok od awansu do dywizji A.