Fabrizio Corona, włoski skandalista i były król paparazzich, który twierdził, że zawodowo zajmuje się rujnowaniem znanym ludziom życia, znów zorganizował swoje igrzyska. Wskazywał palcem piłkarzy, którzy obstawiali mecze u bukmacherów. Nicolo Fagioli i Sandro Tonali, nadzieje włoskiej piłki, już przyznali się do uzależnienia, zaczęli współpracę z prokuraturą i poprosili o jak najłagodniejsze kary. "La Repubblica" podała, że Fagioli w ciągu 18 miesięcy przeznaczył na zakłady bukmacherskie 100 tysięcy euro. Tonali ma zmagać się z uzależnieniem już od kilku lat i obstawiał nawet mecze zespołów, w których w danym momencie występował. Zostali zawieszeni odpowiednio siedem i dziesięć miesięcy. W tym czasie mają pójść na terapię. Nicolo Zaniolo z Aston Villi działa inaczej: zaprzecza, że obstawiał mecze, przyznaje się jedynie do gry w blackjacka na nielegalnych platformach. Dochodzenie trwa. Jeśli śledczy znajdą choć jeden obstawiony przez niego mecz, otrzyma najsurowszą karę. Włoskie media spekulują, że piłkarzy obstawiających mecze może być nawet kilkunastu w samej Serie A.
Dr hab. Przemysław Nosal, socjolog, autor książki "Sportowe zakłady bukmacherskie. Społeczna praktyka grania": To zaskoczenie wydaje mi się kokieterią. Jest nie na miejscu. Wiemy przecież, że problem hazardu, w tym uzależnienie od zakładów bukmacherskich, nie jest wśród piłkarzy żadną nowością. Pojawiał się, gdy obstawianie odbywało się w tradycyjnej - offline'owej - formie. I jest tym większy, odkąd gra przeniosła się do internetu. Udawanie, że nie wiedzieliśmy i jesteśmy zaskoczeni, jest raczej intelektualną akrobatyką.
Często stosuje się metaforę małżeństwa do opisu relacji hazardu i piłki. Jednak wydaje się ona już powoli nieadekwatna, ponieważ małżeństwo znacznie łatwiej przerwać. Splot futbolu i zakładów bukmacherskich jest natomiast tak silny, że gdybyśmy dzisiaj powiedzieli sobie: "stop, już wystarczy, rozejdźcie się", to obie strony wyszłyby poranione, a może nawet by bez siebie nie przetrwały. I o ile w przypadku zakładów to nie dziwi, bo one potrzebują wydarzeń sportowych, by istnieć, o tyle nie jesteśmy przyzwyczajeni do myśli, że bez bukmacherów mógłby przestać istnieć futbol. A taką tezę można zaryzykować, choć myślę tu przede wszystkim o kwestiach finansowych, organizacyjnych i medialnych. Zakłady bukmacherskie stały się elementem piłkarskiej rzeczywistości. Sponsorują drużyny, całe ligi, reprezentacje. Ich logotypy są wszędzie, gdzie tylko mogą być. Piłkarze funkcjonują więc w okolicznościach, które wybitnie sprzyjają obstawianiu.
Zakłady współtworzą dziś piłkę nożną, co dla młodych osób stanowi jasny komunikat, że granie jest okej. Skoro zakłady legitymizuje ich własny klub czy liga, w której występują, a firmy bukmacherskie są wszędzie dookoła nich, to dlaczego miałyby być złe? Czasami mówi się o kulturach alkoholowych, że tam, gdzie alkohol jest elementem codzienności, staje się czymś oczywistym i sięgają po niego kolejne osoby. Bo dlaczego miałyby nie sięgać? Z zakładami może być podobnie. Ci piłkarze są zatem ofiarami pewnej hipokryzji futbolowo-medialnej - zakłady bukmacherskie są pierwszoplanowym aktorem piłkarskiego przedstawienia, ale piłkarze, którzy z tych zakładów korzystają, są napiętnowani. Dodatkowo ci futboliści są ofiarami z jeszcze jednego względu.
W serduszkach przyłapanej trójki mogło pojawić się ukłucie, że "skoro tak wielu gra, to dlaczego padło akurat na nas?". Wiele osób dookoła robi to samo, ale ich nazwiska nie wypływają. Tonali i Fagioli nie są żadnymi czarnymi owcami, bo problem jest znacznie szerszy. W Anglii też mamy zawieszonego Ivana Toneya, który na potęgę obstawiał mecze, a transfer Lucasa Paquety z West Hamu United do Manchesteru City wykoleił się, bo padły wobec niego podejrzenia o grę u bukmachera i wpływanie na boiskowe wydarzenia w spotkaniach, które obstawił. Nawet z naszego podwórka wskażemy kilku znanych piłkarzy, którzy mieli problem z hazardem, jak choćby Kamil Grosicki i Łukasz Burliga. Ale znów - to nie są tylko dwie osoby, bo mamy jeszcze dziesiątki opowieści o bezimiennych bohaterach, którzy przegrali całe majątki.
Powiązany z zakładami match fixing to fakt, ten proces istnieje na szeroką skalę. Nie każdy piłkarz, który obstawia, jednocześnie ustawia mecze, choć takie niebezpieczeństwo oczywiście zawsze jest. System próbuje zabezpieczać się na wypadek ustawiania meczów, ale to znowu sytuacja, w której zostały stworzone pewne możliwości, z których nie wszyscy korzystają we właściwy sposób. Podkreślić jednak należy, że firmom bukmacherskim w pierwszym rzędzie zależy na walce z ustawianiem meczów.
Trudno mi odnieść się do tak postawionego pytania, bo nauka polega na stawianiu hipotez i ich weryfikowaniu, więc tak długo, jak ja albo ktoś inny nie zweryfikuje wprost takiej tezy, to nie będę tak twierdził. Natomiast są badania Andrzeja Szymańskiego z AWF-u w Katowicach, w których sprawdzane było zaangażowanie piłkarzy w obstawianie u bukmacherów. Okazało się, że ich domniemana znajomość piłki, mechanizm hazardowy zapewniający emocje i potencjalnie duże pieniądze, które można wygrać, były dla nich czynnikami niesłychanie kuszącymi. Często chodzi o zapewnienie sobie adrenaliny, potrzebę odczuwania silnych emocji. Piłkarze mają je zagwarantowane podczas meczów, w jakimś stopniu także podczas treningów, ale to wciąż tylko krótkie momenty ich życia. Trudno znaleźć podobne emocje w obowiązkach domowych czy w życiu rodzinnym. A hazard właśnie to oferuje. Piłkarze mogą też mieć przekonanie, że skoro są w piłce od wielu lat, to dobrze się na niej znają. Wydaje im się więc, że mają kompetencje, by grać u bukmachera.
Oczywiście, tak jest. Pod czymś się podpisali i wyrazili na to zgodę. Ale należy spojrzeć na szerszy kontekst. Na korzenie tego problemu, które może do końca nie widać na pierwszy rzut oka. Nie bronię tych piłkarzy, ale zauważam, że najpierw stworzono wokół nich rzeczywistość sponsorowaną przez zakłady, a później powiedziano, że oni akurat nie mogą mieć z nimi nic wspólnego. To jakby rybie powiedzieć, żeby nie korzystała z wody.
Rozejrzyjmy się. W Niemczech była afera z sędzią Hoyzerem i chorwacką mafią ustawiającą mecze. W Polsce cyklicznie coś się pojawia, Francja też miała swoje problemy, mówiliśmy o przykładach z Anglii. Socjolog Declan Hill napisał w książce "Przekręt" o match fixingu, że na całym świecie są ligi, które istnieją niemal wyłącznie po to, by ustawiać w nich mecze. Podał choćby przykład Malezji. Nie sprowadzałbym więc tego problemu tylko do Włochów.
Więcej wiemy o państwach i systemach, w których ktoś podejmuje realną walkę z tym tematem. Niedawno w podobny sposób z grą u bukmachera został zresztą powiązany Diego Costa, były zawodnik m.in. Atletico i Chelsea. Wspomniany Declan Hill podaje wręcz kryteria, które powinna spełniać liga, by dobrze ustawiało się w niej mecze. Wymienia niski poziom sportowy, niski poziom motywacji piłkarzy, sporą liczbę zagranicznych zawodników, dużą rotację w klubach i małe zainteresowanie kibiców. Gotowy przepis.
Ja nie badałem sportowców. W swoich badaniach opisanych w książce "Sportowe zakłady bukmacherskie. Społeczna praktyka grania" skupiłem się na tzw. normalsach. Znam jednak katowickie badania, bo czytałem raport z nich i byłem na konferencji, na której były prezentowane. Wszystkie te wyniki wydają się bardzo prawdopodobne i im zawierzam. Sam także rozmawiałem kiedyś z byłymi piłkarzami, którzy pytali mnie, co mają robić na tych nudnych zgrupowaniach. Jasne, są książki, konsola, karty. Ale obstawianie meczów to dla nich kolejny wypełniacz czasu. W dodatku dający adrenalinę, o której mówiliśmy. Jeden z respondentów w moich badaniach, dzisiaj już po czterdziestce, powiedział, że obstawiał mecze, jeszcze gdy był juniorem. Wszedł do szatni, w której prawie każdy obstawiał. I on nie opowiadał tego dramatycznym głosem, nie zdradzał historii uzależnienia. Przeciwnie - to było delikatne wspomnienie, że oni wszyscy po prostu sobie grali. "Po prostu sobie gram" - padało bardzo często w moich wywiadach.
Ten piłkarz opowiadał, że jak ktoś lubił Real Madryt, to obstawiał na nich, a kto kibicował Barcelonie, dawał na nią. A później oglądali te mecze i następnego dnia żartowali z tych, którzy błędnie wytypowali. Nie zdajemy sobie z tego sprawy, bo nie funkcjonuje to w przestrzeni medialnej, ale zakłady bukmacherskie mamią właśnie wyimaginowanym poczuciem panowania nad sytuacją.
Prowadziłem kiedyś badania i szukałem respondentów, którzy określiliby się po angielsku jako "regular bettor", czyli taki "regularny gracz". Efekt? Nikt nie podpisywał się pod stwierdzeniem, że jest regularnym graczem! On przecież "tylko sobie gra", wcale nie regularnie, mimo że zwykle raz albo kilka razy na tydzień. Z kolei na zakończenie wywiadów prowadzonych do książki zadawałem graczom pytanie o to, czy uważają się za hazardzistę. Tu znowu - nikt za takowego się nie uważał, mimo że wcześniej wielu opowiadało o długach, o rozbitej rodzinie i o dalszej potrzebie obstawiania. To wynika m.in. z tego udomowienia zakładów. Żeby obstawić, nie trzeba wkładać garnituru i iść do kasyna. Siada się przed komputerem i już - można sobie grać. To nie tworzy specyficznej tożsamości gracza.
To dominujący przekaz. Nie oceniam strategii bukmacherów, ale ich narracja jest właśnie taka, że oferują kibicom podbicie emocji. Nudny mecz zespołów ze środka tabeli? Obstaw sobie na jedną z nich albo na liczbę rzutów rożnych, a nie oderwiesz się od telewizora. Co więcej, to narracja, która szła też za nowelizacją tzw. ustawy hazardowej. Jarosław Gowin wprost mówił, że trzeba odróżnić zakłady bukmacherskie od "twardego hazardu", jak choćby gry w kasynie.
Bardzo różnych rzeczy. Właśnie pojemność tego, co chcą tam znaleźć i co ostatecznie znajdują, jest najsilniejszym magnesem. Możemy wymieniać długo, ale należy zacząć od pieniędzy. Gdyby zakładać się o talony na zdrową żywność, to pewnie bukmacherzy nie mieliby tylu klientów. Kusi to, że można uzyskać pieniądze szybko i relatywnie małym nakładem sił. Znane są przecież badania, które tłumaczą, dlaczego biedni ludzie grają na loteriach. Wierzą, że to odmieni ich los. To właściwie ich jedyna szansa, by szybko uzyskać duże pieniądze.
Na pewno ważne są emocje. Nie chodzi tylko o te, które towarzyszą meczowi, gdy czeka się na rozstrzygnięcie. Emocje zapewnia samo przygotowywanie kuponu, wybieranie meczów, wymyślanie jakiejś strategii grania. Koszmarem moich rozmówców są kupony, na których nie wchodzi już pierwszy mecz. To kompletnie pozbawia ich zabawy. Z logicznego punktu widzenia nie ma znaczenia, czy pomylimy się przy pierwszym, czy przy ostatnim meczu, bo kupon jest tak samo przegrany. Ale chodzi właśnie o zabawę, o emocje, o cały weekend spędzony na wypatrywaniu wyników.
Nie dostrzegają albo nie chcą dostrzegać czynnika losowości. Mają przekonanie, że korzystają ze swojej wiedzy. Widzą, kto jest słaby, a kto mocny w danej lidze. Znają się, są na bieżąco, więc analizują też pozostałe czynniki: w tej drużynie jest kilku kontuzjowanych zawodników, a druga ma akurat dobrą passę, więc trzeba to wykorzystać. Wielu graczy mówiło mi, że to przecież nie jest los czy przypadek, jak czarne albo czerwone w ruletce. Z tym też wiąże się klasyczny mechanizm psychologiczny poczucia kontroli. Życie mi się sypie, mało co ode mnie zależy, bo nastoletnia córka mnie nie słucha, szef w pracy tylko krzyczy, a tutaj przynajmniej ode mnie zależy to, na kogo postawię i dlaczego. Chodzi też o wystrzały adrenaliny. Większość z nas nie doświadcza na co dzień bardzo intensywnych emocji. Praca, rodzina, dom, hobby. A tutaj nawet mecz Malawi z Gwineą potrafi człowieka ponieść. Niektórzy podczepiają do grania też dodatkowe motywy. Choćby patriotyczny, czyli obstawiam zawsze na zwycięstwo reprezentacji Polski. Obstawiam zawsze na Lecha Poznań i przeciwko Legii Warszawa. Fenomen tej praktyki bierze się również z tego, jak pojemny jest znaczeniowo. Ludzie upychają w niej najróżniejsze sensy i później faktycznie je znajdują. Nie spina im się to finansowo, ale brną dalej, bo coś im to daje.
Zakłady będą się rozwijały, to na pewno. Ich widoczność w sporcie będzie się zwiększała. Firmy bukmacherskie staną się także coraz istotniejszymi sponsorami sportu, co przecież już się dzieje. Wzmocni się również wątek obstawiania e-sportu. Ale równolegle zacznie się, już się zaczyna, mówić o konsekwencjach grania i o tzw. odpowiedzialnym graniu. Oczywiście, to trochę tak, jakby powiedzieć komuś: baw się nożem, ale odpowiedzialnie, żebyś się nie skaleczył. Poza tym wydaje mi się też, że przy tej dynamice rozwoju zakłady bukmacherskie będą coraz ważniejszym graczem świata sportu. Firmy bukmacherskie będą tworzyć własne media i kanały komunikacyjne, by docelowo na przykład włączyć się w proces walki o transmisje wydarzeń sportowych. Myślę też, że przedstawiciele firm bukmacherskich czy osoby z nimi sympatyzujące znajdą się w różnych gremiach decyzyjnych zajmujących się sportem. Również po to, by pilnować swoich interesów i rozwijać bukmacherską obecność w sportowym uniwersum.