• Link został skopiowany

Hajto dla Gazety: Zmartwychwstałem!

- Gdy po mundialu ludzie podrzucali pod dom moich rodziców zapalone nagrobne znicze, zastanawiałem się, czy nie skończyć z futbolem. Gdy policja przeszukiwała mój dom w związku z przemytem papierosów, myślałem, że się nie podniosę. A jednak nadal gram w klubie i reprezentacji. Zmartwychwstałem - mówi Tomasz Hajto.

Dariusz Tuzimek: Co by Pan powiedział tym, którzy uważają, że czas Hajty w reprezentacji się skończył?

Tomasz Hajto: Nic. Każdy ma prawo mieć swoje zdanie, ale jeżeli trener mnie powołuje, to widocznie uważa inaczej.

Ale kadrę docenił Pan dopiero wtedy, gdy osłabła Pana pozycja w klubie...

- Nic podobnego. Mam jeszcze na dwa lata podpisany kontrakt w Schalke, a reprezentację zawsze szanowałem. Moje kłopoty rozpoczęły się jeszcze w grudniu 2001 roku. Przytrafiła mi się kontuzja i praktycznie cały rok nie mogłem złapać formy. Po mundialu oskarżono mnie i jeszcze trzech kolegów, że zawaliliśmy mundial. A przecież jest tak, że wszyscy wygrywamy i wszyscy przegrywamy. Dziś, z perspektywy czasu, można szczerze przyznać, że żaden z nas nie dorósł wówczas do takiej imprezy, jak mistrzostwa świata.

Najwięcej dostało się Hajcie i Świerczewskiemu, bo przecież byliście liderami grupy.

- Czytałem niestworzone rzeczy o mojej roli w drużynie, o tym, że miałem wpływ na ustalanie składu. Zapewniam, że gdyby tak było, to Tomek Iwan na pewno poleciałby z nami do Korei.

Wiele słów krytyki spada na Pańską głowę, bo ma Pan opinię "wielkiej gęby"...

- Jakieś konkrety?

Na przykład po jednej ze strzelonych bramek podbiegł Pan do ławki rezerwowych i krzyknął: "No i co, jestem gównianym Polaczkiem?". Innym razem - po tym, jak w jednym meczu dwie bramki dla Schalke strzelili dwaj Belgowie, a w następnym dwaj Polacy - udzielił Pan wypowiedzi: "Ciekawe, ile czasu będziemy musieli czekać, aż dwa gole w jednym meczu strzelą dwaj Niemcy". Przyzna Pan, że to niezbyt roztropne.

- W Niemczech nikt się nie obraził. Ten mój spontaniczny wybuch to był efekt dużego napięcia w drużynie, której w tym sezonie szło słabo. Była szansa na Ligę Mistrzów, a ostatecznie nie załapaliśmy się do żadnych pucharów. Do tego swoje dołożyła prasa, opisując awanturę piłkarzy Schalke w restauracji. Miały tam latać krzesła i szklanki, a tak naprawdę była tylko utarczka między dwoma zawodnikami, których niemal natychmiast rozdzieliliśmy. Może i powiedziałem o kilka słów za dużo, ale tak naprawdę chodziło mi o zmobilizowanie kolegów z drużyny, bo widziałem, że niektórzy nie dają na boisku z siebie wszystkiego.

Lubi Pan walić prawdę w oczy?

- Nikt nie musi się zgadzać z moim zdaniem, ale musi je akceptować. Ja jestem szczery. Nie chcę udzielać takich wywiadów, jakich czytam setki, gdzie ludzi mija się jak tyczki w slalomie, byle tylko ich nie dotknąć. Wolę mieć kilku wrogów. Oczywiście, czasem się popełni błąd, ale trzeba umieć podać rękę, przeprosić, wybaczyć. Ciągle mamy z tym kłopot.

Ma Pan na myśli konflikt z dziennikarzami na mundialu?

-Byliśmy wtedy wzajemnie na siebie źli, ale teraz już inaczej na to patrzę. Każdemu mogę podać rękę.

Dziennikarze mieli prawo się obrazić, bo schowany za firanką autobusu wykrzykiwał Pan pod ich adresem niezbyt miłe rzeczy! Poza tym, że to chamskie, to jeszcze trochę dziecinne.

- O nie, nie. Nie dam tego zwalić na siebie, bo krzyczał cały autobus. To były żarty, którymi niektórzy za bardzo się przejęli.

Jeśli to były żarty, to bardzo grube.

-Zgadzam się. Troszkę się zagalopowaliśmy. Ale lepiej byłoby to sobie wyjaśnić, niż nawalać w nas w gazetach.

Sami byliście sobie winni. Nie dość, że przepełniała Was pycha, to jeszcze na boisku byliście strasznie słabi. To co by się dopiero działo, jakbyście wygrywali?

- Dziennikarze też przesadzali. Przecież nie może tak być, że na konferencji prasowej, na której jest mnóstwo Koreańczyków, my Polacy kłócimy się między sobą. Uważaliśmy, że skoro wywalczyliśmy awans do mundialu, to możemy sobie pozwolić na więcej. Dzisiaj wiem, że to był błąd, ale w efekcie tej nagonki ludzie rzucali pod dom moich rodziców zapalone znicze na święto zmarłych, wieszali czarną flagę. Ktoś na ulicy naubliżał mojej mamie. To było niesprawiedliwe. Miałem wszystkiego dość. Zastanawiałem się, czy nie skończyć z futbolem.

Uważany jest Pan za bardzo konfliktowego. Choćby Pana spór z Cezarym Kucharskim...

- Nie mam żadnego konfliktu z Czarkiem. Po prostu powiedziałem swego czasu, że nie należało się mu miejsce w ekipie na mundial i tyle. Zresztą nadal tak uważam.

Ale, jak zwykle, powiedział Pan trochę za dużo. Gdy Schalke przyjechało na Legię, był Pan niemiłosiernie wygwizdywany, a przy każdym dotknięciu piłki słyszał Pan przeciągłe buczenie. Po co to Panu?

- Takie rzeczy nie są w stanie wyprowadzić mnie z równowagi. Jestem profesjonalistą. Zapytany przez dziennikarzy na lotnisku stwierdziłem, że przyjechałem do Warszawy, żeby ograć Legię, i ją ograliśmy. A co miałem powiedzieć - że się boimy Legii i marzymy o remisie? Przecież bym się wygłupił.

Nie ma Pan najlepszego zdania o piłkarzach z polskiej ligi. Najpierw te prowokacje wobec Kucharskiego, spór w prasie z Kosowskim o poziom Bundesligi, jeszcze wcześniej nabijał się Pan w Korei z umiejętności Macieja Murawskiego. W końcu powiedział Pan, że gdy patrzy, jak podchodzą do treningu pewni piłkarze, to aż serce boli.

- Chodziło mi o to, że się nie przykładają do zajęć. W profesjonalnym futbolu, na Zachodzie, to nie do pomyślenia, a przecież oni wszyscy chcą wyjechać za granicę. Jeżeli widzę, że ktoś symuluje podczas ćwiczeń, to go opieprzę, bo jestem przyzwyczajony do ciężkiej pracy. A co do podśmiewania się z Murawskiego, to były takie zwykłe docinki na treningu. My tak czasem między sobą żartujemy, a dziennikarze stoją obok boiska i później w gazetach nadają temu inny wymiar. Gdyby ktoś posłuchał, jak teraz ze mnie żartują piłkarze Wisły, albo jak my się do siebie odzywamy podczas ćwiczeń z Tomkiem Kłosem, to powiedziałby: "Chorzy ludzie".

Ostatnio pojawiła się Pańska wypowiedź o tym, że niektórzy piłkarze kadry są podejrzanie kontuzjogenni i ciągle zgłaszają problemy zdrowotne, a wygląda na to, że gra w kadrze interesuje ich coraz mniej.

- Chodziło mi o Olisadebe i jego postawę. Ciągle jest kontuzjowany, nie przyjeżdża na mecze. My go potrzebujemy, ale Oli był za bardzo u Engela zagłaskany. W tamtej reprezentacji mógł sobie na wszystko pozwolić, teraz musi od nowa walczyć o swoją pozycję w drużynie. Nic na kredyt.

Co ciekawe, wywiad z Tomaszem Hajtą, w którym o tym Pan opowiadał, był zatytułowany: "Janosik [tak mówi się w środowisku na selekcjonera Janasa - przyp. red.] ściemnia". Czy tak piłkarz mówi o trenerze?

- Zaraz, zaraz. Ja udzielam wywiadu, ale tytuł dają dziennikarze. Ja tylko chciałem sprostować, że trener wcale ze mną się nie umawiał, że nie będę powołany na mecz z Belgią, bo taka wersja pojawiła się w prasie...

...Ale jak tylko Pan zaczyna wyjaśniać, to od razu robi się kolejna afera.

- Tę sprawę akurat wyjaśniłem. Tyle tylko, że w rozmowie telefonicznej z trenerem Janasem.

A może wszystkie te wypowiedzi to nie jest kwestia Pana impulsywnego charakteru? Tomasz Hajto chce być kontrowersyjny i robi przemyślany show?

-Przecież to nie ja dzwonię do was po wywiady, tylko wy do mnie. Są piłkarze mniej i bardziej medialni. Ja akurat lepiej się sprzedaję i to cała prawda o moim show.

Chyba jeszcze niecała... Zbigniew Boniek powiedział ostatnio, że czuje się rozczarowany, iż tak szybko po meczu z Łotwą wyskoczyliście grupką w miasto, żeby się rozerwać. Nie przeżywaliście porażki?

- Po meczu byłem u Bońka i zgłosiłem, że mam kłopoty ze ścięgnem Achillesa, więc opuszczam zgrupowanie. Trener powiedział mi, że mogę jechać do domu. To miałem się jeszcze tłumaczyć, co zamierzam robić wieczorem? Każdy przeżywa porażkę na swój sposób. U nas w Schalke jeden się nie odzywa przez dwa dni, inny zakłada słuchawki na uszy i słucha muzyki, a jeszcze inny chce być z ludźmi, żeby o wszystkim zapomnieć.

Czyli nie ma żadnych granic. Można odreagowywać stres jak się chce? Nawet - jak to miało miejsce na Waszym zgrupowaniu w Świerklańcu przed meczem z Węgrami - zaprosić dziewczyny do hotelu?

-Słucham? O czym ta mowa? Kto zapraszał jakieś dziewczyny?

"Piłka Nożna" o tym pisała, więc chyba nie ma potrzeby robić tajemnicy...

- Mnie to w ogóle nie interesuje, kto kogo zaprasza do hotelu. Mamy przecież w reprezentacji wielu kawalerów... To jest pytanie totalnie nie na miejscu. Nie wiem, dlaczego zostało zadane mnie, bo przecież mnie nie dotyczy. To jest szukanie dziury w całym, a już myślałem, że to będzie normalny wywiad.

Po tych wydarzeniach z kadry usunięto kucharza, wyrzucono masażystów, zmieniono lekarza kadry, więc nie jest tak, że nic się nie stało.

- Mam chodzić po pokojach i sprawdzać, co się w nich dzieje? Ja jestem zawodowcem. Mam być zdrowy i przygotowany do gry. Decyzja powrotu do kadry była dla mnie bardzo trudna. Nieprzespane noce, nerwy, stres. To wszystko po to, żeby znowu coś dać reprezentacji, nie po to, by teraz z tego się tłumaczyć.

A z tego, jak w marcu się Pan wplątał w aferę z przemycanymi papierosami, też się Pan nie zamierza tłumaczyć? Przecież wielu ludzi uważa, że ktoś z takim wyczynem na koncie nie jest godny, by grać w reprezentacji...

- Postawiono mi zarzut o odkupienie papierosów z nielegalnego źródła i tylko tyle. Gdybym zrobił coś więcej, siedziałbym w więzieniu. W dodatku to były papierosy kupowane nie dla mnie, ale dla moich znajomych, którzy mnie o to prosili. Policja miała na podsłuchu telefon człowieka, do którego zadzwoniłem, żeby się umówić na kupno tych papierosów, i tak trafiono do mnie. Nie mam żadnego związku z przemytem. Ci, którzy się tym zajmowali, już siedzą.

Policja skrupulatnie przeszukała całe Pana mieszkanie.

- Być może podejrzewano, że kupowałem tych papierosów więcej. Ale to nie prawda. Ja nie zrobiłem tego dla zarobku, bo żyję z futbolu i kłopoty nie są mi potrzebne. To, co zrobiłem, było nierozważne i po prostu głupie. Zapłaciłem za to swoją reputacją. Mam sam do siebie pretensje i ardzo to przeżyłem. Przez dwa tygodnie nie mogłem spać.

Co Panu za to grozi?

- Poważna kara finansowa. Bardzo poważna, bo w Niemczech przy ustalaniu grzywny bierze się pod uwagę wysokość zarobków.

Nieraz w karierze zawodowego piłkarza przeżywałem trudne sytuacje osobiste. Ale nigdy - w odróżnieniu od innych zawodników - nie szukałem łatwego usprawiedliwienia spadku formy. Nie przyznałem się, że miałem mamę ciężko chorą w szpitalu, że żona miała zabieg. Nie było mi takie wyznanie potrzebne, wolałem sam to wszystko w sobie zdusić. Tak jak po meczu z Portugalią na mundialu w Korei. Ludzie odwrócili się ode mnie po jednym fatalnym występie, choć wcześniej rozegrałem 46 spotkań w kadrze i wiele z nich było bardzo dobrych.

Po aferze papierosowej udowodnił Pan, że nerwy ma ze stali. Policja przeszukuje u Pana pokój za pokojem, a Pan w tym samym czasie strzela gola Borussii Moenchengladbach...

- Nigdy nie grałem aż w takim stresie. Przez całe spotkanie myślałem tylko o przeszukaniu, które zaczęło się kilka godzin przed tym meczem. W głowie miałem natrętne myśli: dlaczego są u mnie, przecież ja nic nie zrobiłem, co mi teraz grozi. I tak bez przerwy. Myślałem , że już się nie podniosę. A jednak nadal gram w klubie i reprezentacji. Strzelenie bramki w tamtym spotkaniu było dla mnie jak zmartwychwstanie. Zmartwychwstałem i od tamtej pory wiem, że musi być dobrze. Musi!