• Link został skopiowany

Łukasz Koszarek: Mamy szansę na igrzyska

- Marcin Gortat często powtarza, że chce być liderem reprezentacji, musi się jednak bardziej poświęcić dla drużyny. Jeśli tego nie zrobi, liderem kadry może być dla kibiców, sponsorów i dziennikarzy, ale na pewno nie dla zawodników - mówi najlepszy polski rozgrywający

Występ w mistrzostwach Europy polscy koszykarze skończyli w zeszłym tygodniu porażką z Wielką Brytanią i zostali sklasyfikowani na 17. pozycji. W reprezentacji nie zagrali Marcin Gortat, Maciej Lampe, Michał Ignerski czy Filip Dylewicz. Koszarek - w szóstym kolejnym sezonie - był jednym z jej najważniejszych zawodników.

Łukasz Cegliński: Zastanawiał się pan, co osiągnęlibyście, grając w najsilniejszym składzie, jak dwa lata temu w Polsce?

Łukasz Koszarek: - Moim zdaniem dwa lata temu graliśmy gorzej niż teraz, choć potencjał drużyny był dużo większy. W reprezentacji bardzo dużo wynika z atmosfery - gdyby w tym roku grali w kadrze wszyscy najlepsi, teoretycznie bylibyśmy mocniejsi, ale nie wiadomo, jak funkcjonowałaby drużyna. Najgorsze w reprezentacji jest właśnie to, że nie wszyscy grają w niej co roku i przez to nie możemy wspólnie, przez kilka lat z rzędu, doświadczać takich meczów jak z Wielką Brytanią. Co roku kadra jest inna, inny jest trener, nie ma żadnej kontynuacji.

Teraz poziom był lepszy bo atmosfera była lepsza?

- Wszyscy zaakceptowali swoje zadania do wykonania. Dwa lata i rok temu było z tym różnie.

Zbyt wielu liderów, gwiazd?

- Zbyt dużo ego. Nie było tak, że stawiano siebie ponad zespół, ale jednak każdy chciał się pokazać z jak najlepszej strony przede wszystkim indywidualnie. Nie było nikogo, kto wprowadziłby porządek.

Teraz ktoś wprowadził?

- Trochę trener Ales Pipan, ale pomagał też bardzo dużo menedżer kadry Walter Jeklin. Obaj mają wspólny plan i Jeklin, po powołaniach, rozmawiał z każdym zawodnikiem, mówiąc mu, jak go widzą w drużynie. Sztab szkoleniowy więcej rozmawia z zawodnikami, jest większy porządek.

Dardan Berisha: Jestem z Kosowa, ale cieszę się, że pomagam Polsce

Marcin Gortat zapowiadał, że w kadrze zagra, ale w końcu go zabrakło. Czy, paradoksalnie, jego nieobecność wam jednak nie pomogła?

- Gdyby grał, zespół na pewno byłby lepszy, bo Marcin jest już doświadczonym, bardzo dobrym zawodnikiem. Ale ta cała telenowela pt. "Czy Gortat zagra, czy jednak nie?" nie była dla drużyny dobra. Kiedy okazało się, że go zabraknie, odetchnęliśmy z ulgą, bo już wiedzieliśmy, jak się przygotowywać. Nie mam problemu z przyjęciem decyzji Marcina, każdy odpowiada za siebie. Ale skoro Marcin tak często powtarza, że chce być liderem reprezentacji i jej kapitanem, to musi się bardziej poświęcić dla drużyny. Tak jak poświęca się na swoje kampy, dla mediów, dla sponsorów. Jeśli tego nie zrobi, liderem kadry może być dla dziennikarzy, kibiców, sponsorów, ale na pewno nie dla zawodników.

Dlaczego reprezentacji koszykarzy nie stać na sukces?

- Bo to jest zespół grający cztery poważne mecze w lecie, w którym występuje połowa najlepszych graczy, a na dodatek co sezon inni. Z Maćkiem Lampem, Michałem Ignerskim i Gortatem znamy się prawie 10 lat, a ile poważnych meczów razem zagraliśmy? Bardzo mało. Nie mamy doświadczenia z takich spotkań, nie czujemy u siebie wsparcia w momentach, kiedy kilka akcji może decydować o tym, że gra się o coś wielkiego, albo odpada z turnieju. Poza tym nie mieliśmy trenera, który dłużej by z nami pracował.

Po porażce z Brytyjczykami powiedział pan, że dopóki polscy gracze nie będą brać odpowiedzialności za wynik w klubach, dopóty nie będziemy mieć w reprezentacji liderów, którzy ją pociągną za sobą.

- I to jest najważniejsza rzecz. Prezesi klubów i trenerzy muszą Polaków pchać, nawet na siłę, by pełnili w ich drużynach ważne role. Ze składu, który grał na ME, większość wyróżnia się w lidze, dlatego że akurat sprawdzili się w danym systemie albo koledzy podawali im piłki.

W trakcie przygotowań do ME Pipan pracował ponoć przede wszystkim nad mentalnością koszykarzy. Tłumaczył wszystkim i każdemu z osobna, że potrafi grać, że może wziąć piłkę i wykonać ważną akcję.

- Brakuje nam mentalności zwycięzców, mamy przekonanie, że walczymy, pokazujemy się z dobrej strony, ale na koniec i tak pewnie przegramy. A bierze się to m.in. z naszych ról w klubach, gdzie jak coś drużynie nie wychodzi, to zmienia się graczy zagranicznych, daje się im piłkę i oni rządzą. W kadrze mieliśmy jednak kilku młodych graczy, którzy jeszcze nie przesiąkli tą ligową mentalnością i dobrze. Trener dużo z nami pracował i widzę postęp. W ataku każdy dostawał dużo swobody, Pipan dodawał pewności siebie - mówił, że każdy może rzucać z otwartej pozycji czy złamać zagrywkę. Byleby tylko jeszcze więcej robił w obronie.

Pipan i Jeklin mówili w maju o budowie etosu reprezentanta. Udało się?

- Częściej niż u poprzednich trenerów słyszeliśmy po słabych fragmentach, że gramy niegodnie reprezentanta Polski. Było też więcej skupienia na konkretnych celach - przygotowywaliśmy się w ciszy, byliśmy skoncentrowani na pracy.

Co musi się stać, żeby Polska zagrała na igrzyskach w Rio de Janeiro w 2016 roku?

- Uważam, że rok 2013 i mistrzostwa Europy na Słowenii to czas, by Polska zagrała w ćwierćfinale. Trzeba tam awansować i walczyć o dobry wynik. Żeby to osiągnąć, musimy przez dwa lata z rzędu wystawić najsilniejszy skład - o miejsce w kadrze, która grała na Litwie, powinni powalczyć tegoroczni nieobecni oraz młodsi, utalentowani gracze. Mamy potencjał, by myśleć o awansie na igrzyska. Najważniejsze są kwestie organizacyjne, czyli stworzenie takiej atmosfery, by nieobecni chcieli przyjechać i być w kadrze na warunkach, które obowiązywały w tym roku.

Jakie to były warunki?

- Każdy grał dla reprezentacji, nikt nie był traktowany lepiej niż inni. Wszyscy byli równi. Nikt nikomu niczego nie zazdrościł.

Wcześniej Lampe miewał opłacany apartament dla całej rodziny, a Gortat opuszczał drużynę w trakcie ME, by wystąpić w telewizyjnym show.

- To nie były jakieś wielkie problemy, ale kiedy przychodzi stres przed ważnym meczem lub już na boisku, takie niuanse wychodziły i przeszkadzały w osiągnięciu wyniku. Dobrze jest, kiedy drużyna tworzy jedność.

Ales Pipan powinien zostać?

- Myślę, że zostanie. I dobrze. Nie potrzebujemy eksperymentów, a poza tym my w Europie nie odgrywamy żadnej roli i wielki trener do nas nie przyjdzie. A Pipan jest ambitny i za dwa lata, na ME u siebie, będzie chciał coś udowodnić.

Dlaczego po dwóch latach we Włoszech wraca pan do Polski, do Trefla Sopot?

- Bo potrzebuję roku, by być pierwszym rozgrywającym. We Włoszech nie miałem na to szans, Trefl mi je daje. Będę miał możliwość współdecydowania o wyniku.

To ważniejsze niż poziom ligi?

- We Włoszech doszedłem do ściany - nie mogłem zostać pierwszym rozgrywającym, mogłem utknąć na lata jako zmiennik. Nie chciałem tego. Cofam się, jeśli chodzi o poziom ligi, ale robię krok naprzód, bo będę grał więcej, szczególnie w końcówkach. Nabiorę pewności siebie, to się może bardzo przydać.

A co radziłby pan talentom urodzonym w latach 90.? Dla takiego np. Mateusza Ponitki ważniejsze są obecność i treningi w dobrym klubie zagranicznym czy regularna gra w polskiej lidze?

- Grać trzeba. Bez tego sam trening, nawet z najlepszymi zawodnikami i szkoleniowcami, niewiele pomoże. Trzeba szukać sobie takich klubów, które chcą na ciebie stawiać, którym na tobie naprawdę zależy. Ale przed wyjazdem za granicę dobrze jest zaliczyć jeden udany sezon w Polsce - raz, że trzeba poczuć, że w rodzimej lidze niewiele już można osiągnąć, a dwa, że dobrze jest wyjechać z ugruntowaną już marką. Istotne jest to, żeby za granicą być traktowanym jako pełnoprawny zawodnik drużyny, a nie obiecujący junior. Mateusz Ponitka ma podpisać kontrakt z Olimpią Lublana, ale przez rok grać na wypożyczeniu w AZS Politechnika Warszawska. I to dobry pomysł.

Naturalizacja koszykarzy amerykańskich spowszedniała, ale czy w Polsce powinniśmy kontynuować ten trend? Może stawiać na młodych?

- Dla mnie Thomas Kelati jest Polakiem. Naprawdę. Ma tu rodzinę, dom, przyjeżdża do Polski. Nie jest Amerykaninem, który musi grać dla paszportu Unii Europejskiej. Rozumiemy się z nim bardzo dobrze. Naturalizacja jest ciężkim procesem, ale my trafiliśmy w dziesiątkę - i pod względem sportowym, i osobowościowym. Pod koniec czerwca miał operację kolana, mistrzostwa nie były mu na rękę, nie musiał w nich grać. Ale pokazał, że mu zależy. Tak powinni zachowywać się wszyscy.

Thomas Kelati: To ja przegrałem spotkanie z Wielką Brytanią

Łukasz Koszarek

Urodzony 12 stycznia 1984 najlepszy polski rozgrywający wystąpił już 92 razy w reprezentacji Polski i jest pod tym względem rekordzistą wśród obecnych kadrowiczów. Na swoich trzecich mistrzostwach Europy po turniejach w Hiszpanii (2007) i Polsce (2009) był trzecim strzelcem drużyny (średnio 13 punktów na mecz) i najlepszym podającym (4,4 asysty). Po dwóch latach w Pepsi Juve Caserta wraca do Polski, po występach w Polonii Warszawa, Turowie Zgorzelec i Anwilu Włocławek będzie reprezentował Trefl Sopot.

Więcej o: