Jak wyglądają transfery po amerykańsku? Najlepiej wiedzą to fani Brada Pitta. W filmie "Moneyball", w którym słynny aktor grał główną rolę, taki transfer jest pokazany od podszewki, i to w dodatku autentyczny transfer.
Pokrótce: w 2002 r. baseballowa drużyna Oakland Athletics chce pozyskać miotacza Ricardo Rincona z Cleveland Indians, z którymi tego samego wieczora mają rozegrać mecz. Generalny menedżer Ahtletics Billy Beane, którego gra Pitt, dzwoni do menedżera Indians i pyta o możliwość transferu. Tyle że sprawa okazuje się skomplikowana, bo są inni chętni na meksykańskiego miotacza. Menedżerowie przerzucają się nazwiskami graczy do wymiany i konkretnymi kwotami. Pitt dopina w końcu swego i dzwoni do menedżera Indians, mówiąc: "Powiedz Rinconowi, żeby zmienił strój i przyślij go do mnie. Mam dla ciebie pieniądze". I już po kilku minutach widzimy, jak Rincon przechodzi przez korytarz z szatni do szatni, a Bean (czyli Pitt) wita go słowami: "Hej, Ricardo, podejrzewam, że musisz być w lekkim szoku".
To, co charakterystyczne w tej scenie to fakt, że menedżerowie przerzucają się nazwiskami zawodników, decydują o ich losach bez zawahania czy wątpliwości, czy ten, czy tamten gracz chciałby zmieniać zespół. Baseballistów nikt nie pyta o zgodę. Są jak pionki na szachownicy. Podpisali kontrakty więc i cyrograf, że zespół może zrobić z nimi wszystko i wysłać nawet na koniec świata do Albuquerque Isotopes.
I w taki właśnie sposób odbył się transfer Luki Doncicia, o którym rozpisuje się cały koszykarski świat.
Jak donosi agencja AP, słoweński gwiazdor już prawie zasypiał w sobotnią noc w Dallas, gdy zadzwonił jego telefon. Dowiedział się wtedy, że został zawodnikiem Los Angeles Lakers. - Możecie sobie wyobrazić, jak byłem zaskoczony - mówił potem dziennikarzom Doncić już w Los Angeles. - Musiałem sprawdzić, czy to nie jest aby pierwszy kwietnia. To był wielki szok - dodał. - Dallas było moim domem, więc to były dla mnie naprawdę trudne chwile.
Co ciekawe: o transferze do końca nie wiedział niemal nikt: ani mający w LA status drugiego po Bogu LeBron James, ani Anthony Davis, ani przede wszystkim Doncić. Gdy Shams Charania ogłosił transfer na X, było to na tyle zdumiewające, że dziennikarz ESPN musiał dopisywać kolejne posty, że to nie oszustwo, a transfer jest pewny "na tysiąc procent".
Słoweniec nie ukrywa, że nie miał żadnego wpływu na to, dokąd go oddali szefowie klubu z Dallas: - To była ich decyzja i nie ma na ten temat nic do powiedzenia. Postanowili, co postanowili, a ja nie mam pojęcia dlaczego. Nic nie mogę z tym zrobić.
Obok Doncicia Mavericks odesłali do Los Angeles Maxi Klebera i Markieffa Morrisa. W zamian dostali Anthony'ego Davisa, Maxa Christiego i wybór w pierwszej rundzie draftu 2029.
Eksperci określają tę wymianę najbardziej szokującą w historii nie tylko NBA, ale i całego amerykańskiego sportu. Mavericks oddali za w sumie niewielką cenę jedną z największych gwiazd ligi. Doncić grał w pięciu ostatnich Meczach Gwiazd. Był w czołówce wyborów najlepszego zawodnika ligi (MVP) w ostatnich pięciu sezonach, w sezonie 2023/24 zajmując trzecie miejsce. Był najlepiej punktującym zawodnikiem w sezonie zasadniczym (średnia 33,9 pkt na mecz). W siedmiu sezonach na parkietach NBA dwukrotnie awansował do finałów konferencji, a pięć miesięcy temu prowadził Mavs w wielkim finale ligi z Celtics.
Amerykanie twierdzą, że Słoweniec przebił nawet Babe'a Rutha. Największa ikona amerykańskiego sportu do czasów Michaela Jordana przeszła z Boston Red Sox do New York Yankees w 1919 r. za 100 tys. dol. A przecież to był "transfer stulecia". Od tego momentu na Bostonie zaciążyła klątwa. Zespół, który między 1912 a 1918 pięć razy wygrał World Series, na kolejny tytuł musiał czekać do 2004 r. Nawiasem mówiąc - o przełamaniu "Klątwy Bambino" Netflix nakręcił znakomity trzyodcinkowy serial pod tytułem: "Wielki powrót: Red Sox w sezonie 2004".
Najbardziej zaszokowani sposobem dokonania transferu Doncicia są jednak Europejczycy. Dla nich to nie do pomyślenia, że zespół może nagle z godziny na godzinę rozstrzygnąć o przyszłości gracza, zupełnie nie licząc się z tym, że ten właśnie kupił nowy dom (Doncić akurat kupił kilka dni przed transferem) czy znalazł dobrą szkołę dla dzieci.
- To jest jak współczesne niewolnictwo - powiedział Niemiec Denis Dennis Schroeder, do środy zawodnik Golden State Warriors. Ale w nocy ze środy na czwartek Warriors oddali go do Utah Jazz. A ci zamierzają go zwolnić. To dla Schroedera trzeci klub w ciągu trzech miesięcy i dziewiąty w 12-letniej karierze w NBA. To idealna puenta tej historii. - Każdy może zdecydować, dokąd masz iść, nawet jeśli masz ważny kontrakt. Oczywiście, zarabiamy bardzo dużo pieniędzy i możemy wyżywić swoje rodziny, ale ostatecznie przychodzi dzień, kiedy mówią nam: nie przychodź jutro do pracy, pójdziesz dokądś indziej. To się powinno trochę zmienić.
W sezonie 2018-19 doszło do sytuacji, gdy Harrison Barnes, wówczas koszykarz Dallas Mavericks, został oddany do Sacramento Kings w czasie, gdy... rozgrywał mecz. O tym, że odchodzi, nie dowiedział się z ust pracodawcy, a z telebimów wiszących pod dachem hali. Gdy siedział na ławce, wyglądał na załamanego.
Wspominał o tym także Marcin Gortat, który będąc w Phoenix Suns upewniał się u władz ligi, czy aby na pewno na niego stawiają. Chciał bowiem związać swoje życie z Arizoną. Kilkadziesiąt godzin później Suns oddali go do Washington Wizards. - To było piekło, nogi się pode mną ugięły - wspominał.
Wracając jednak do Schroedera. 31-letni zawodnik, który zarabia 13 mln dolarów za sezon, nadział się natychmiast na kontrę ze strony fanów, którzy wytknęli mu, że nie powinien porównywać niewolnictwa do gry w koszykówkę za bardzo godziwą wypłatę.
W dodatku Schroeder zwrócił też uwagę, że przez transfer Doncić straci mnóstwo pieniędzy. W Dallas mógł już w lecie podpisać maksymalny pięcioletni kontrakt na 345 mln dolarów. Tymczasem w Los Angeles nie może na taką kwotę liczyć. - Dał im Mecz Gwiazd, przyniósł pieniądze i finały w zeszłym roku, a teraz straci na nowym kontrakcie 117 mln dol., ponieważ został przehandlowany – twierdzi Schroeder. - W dodatku w Teksasie nie ma podatków stanowych (w Kalifornii są najwyższe: 13,3 proc. dla zarobków powyżej miliona dolarów - przyp. autor). Teraz dopiero widać, że to było jeszcze bardziej szalone, niż się na początku wydawało. Nikt nie jest bezpieczny. Nawet Steph Curry.
Transfery zawodników w NBA regulowane są tzw. umową zbiorową. Zawiera go związek zawodowy koszykarzy z właścicielami klubów. W niektórych przypadkach zawodnicy weterani przy zawieraniu nowych kontraktów mogą zastrzec, że do transferu potrzebna jest ich zgoda. Taki zapis dostają jednak tylko wielkie gwiazdy, które grają co najmniej osiem sezonów (NBA) lub nawet 10 sezonów (MLB) w lidze.
Dziś w NBA taki zapis mają dwaj zawodnicy - LeBron James z Los Angeles Lakers i Bradley Beal z Phoenix Suns. W całej historii najlepszej ligi było ledwie dziesięciu takich koszykarzy. A na tej liście brakuje m.in. Michaela Jordana. To oznacza, że nikt nigdy nie mógł być w NBA pewny swej przyszłości.
Umowa zbiorowa ma chronić przede wszystkim biznes właścicieli klubów. Zawodnikom wygodniej byłoby, żeby jej nie było. Wtedy największe gwiazdy NBA mogłyby zarabiać i po 100 mln dolarów za sezon. Właściciele nie chcą jednak ze sobą konkurować o zawodników na wolnym rynku. Wolą ograniczyć zarobki zawodników do określonego pułapu przychodów ligi. A że NBA, MLB czy NFL nie mają żadnej konkurencji, więc zawodnicy nie mają wyboru i negocjują z właścicielami klubów. Wszystko to przypomina biznesową zmowę, ale sądy w USA łagodnie stosują prawo antymonopolowe wobec lig sportowych. A MLB w ogóle cieszy się z wyłączenia spod praw antymonopolowych.
Gdy w 1998 r. zawiązek zawodowy koszykarzy i właściciele klubów bardzo długo nie doszli do porozumienia w sprawie umowy zbiorowej i liga zaczęła sezon dopiero w styczniu 1999 r., bardzo dosadnie podsumował obie strony Allen Sanderson, ekonomista i profesor biznesu sportowego na Uniwersytecie w Chicago: "Stado świń przy korycie, która robi wszystko, aby zepchnąć się nawzajem z drogi po łupy".
W całym opisanym na początku fragmencie filmu nie to jest najbardziej bezduszne, że menedżerowie żonglują losami zawodników bez pytania ich o zdanie. Najbardziej smutna moment następuje później, gdy Beane idzie do szatni i mówi Mike'owi Magnante tuż przed meczem: "Muszę cię poprosić, abyś przestał się przebierać". Wobec zdziwionej miny zawodnika mówi: "Przepraszam za gówniane wieści. Wiem, że to boli, ale... Mike, nie mogę mieć dwudziestu sześciu graczy w drużynie".
To autentyczne wydarzenie. Beane musiał zwolnić miotacza po transferze Rincona, bo według umowy zbiorowej w drużynie może być na kontraktach tylko 25 graczy. Magnante już nigdy nie zagrał w zawodowej lidze. Odszedł z MLB na trzy dni przed osiągnięciem pełnych praw emerytalnych, które przysługują weteranom po 10 pełnych sezonach. Potem był nauczycielem matematyki w liceum.