Jeremy Sochan nie będzie miło wspominał wyjazdu do Minneapolis. Polski jedynak w NBA po bardzo dobrym występie przeciwko Brooklyn Nets wyraźnie obniżył loty. W nocy z niedzieli na poniedziałek polskiego czasu jego San Antonio Spurs w dramatycznych okolicznościach przegrało z Minnesotą Timberwolves 110:112, a sam Sochan był tylko tłem w porównaniu do innych zawodników. Mimo to w samej końcówce stanął przed szansą, by to właśnie o nim mówiło się najwięcej.
Spurs kiepsko weszli w mecz i już po pierwszej kwarcie przegrywali różnicą ośmiu punktów 25:33. Niestety z biegiem czasu strata ta rosła, aż w końcu na początku trzeciej sięgnęła 16 "oczek" (45:61). Wtedy ekipa Gregga Popovicha nagle się przebudziła. W imponującym stylu przeprowadziła szarżę i w zaledwie kilka minut doprowadziła do wyniku 66:67. Pod sam koniec trzeciej kwarty wyszła na minimalne prowadzenie (82:80) i jasne stało się, że o wszystkim zdecyduje ostatnia odsłona.
Na początku czwartej kwarty drużyna z San Antonio wygrywała nawet ośmioma punktami 90:82. Wtedy to spektakularny powrót zaliczyli gospodarze. Na nieco ponad dwie minuty przed końcową syreną wyszli nawet na 110:105. Spurs odpowiedzieli rzutem z wyskoku Devina Vassella, a w odpowiedzi Gobert wykorzystał tylko jeden z rzutów wolnych. Po chwili goście mieli już tylko punkt straty dzięki Wembanyamie, który najpierw popisał się efektownym wsadem, a następnie trafił z wolnego. Na 12 sekund przed końcem również jedno trafienie z wolnego dla Wolves dołożył DiVincenzo i wyprowadził ich na 112:110.
Spurs mógł uratować rzut za trzy punkty w ostatnich sekundach. Próby podjął się Jeremy Sochan. Dwie sekundy przed końcem wyszedł na pozycję, oddał rzut, ale trafił tylko w tablicę. Rozpaczliwe pudło przypieczętowało minimalną porażkę jego drużyny.
Reprezentant Polski powody do niezadowolenia ma nie tylko ze względu na ostatnią akcję. W całym meczu rzucił tylko pięć punktów i zaliczył cztery zbiórki. Tym samym był jednym z najsłabszych graczy na parkiecie. Najlepsze liczby wykręcił za to jego kolega z zespołu Victor Wembanyama, który miał 34 punkty i osiem zbiórek.