NBA. Inny mecz rano widziałem (2): Mistrzowie YouTube vs mistrzowie grindu

- Błyskawiczne kontrataki, piłki rzucane nad obręcz, wsady, wsady, wsady - odmłodzeni po raz kolejny Minnesota Timberwolves w sparingach momentami władali serwisem YouTube, ale w pierwszym meczu sezonu już tak nie hasali. Choć Memphis Grizzlies, faworyt środowego spotkania, musieli się namęczyć, by wygrać 105:101 - pisze Łukasz Cegliński ze Sport.pl.

Cykl "Inny mecz rano widziałem" służy opisywaniu spotkań drużyn z nizin NBA - ja proponuję kilka z danego dnia, wy w sondzie pod artykułem wybieracie jeden. W środę zagłosowaliście na Grizzlies - Timberwolves (ten mecz minimalnie "wygrał" z Suns - Lakers) ku mojej wielkiej uciesze - Wolves kibicuję od 22 lat, a Grizzlies - "mistrzów grindu" [miażdżenia, mielenia] jak mawia znajomy koszykarz Tomasz Jaremkiewicz - też bardzo lubię oglądać. Proponując zespół z Memphis w sondzie, zasady cyklu trochę nagiąłem, bo to przecież ekipa silna, regularnie grająca w play-off, ale myślę, że nikt się nie obrazi. Nie tyle chodziło przecież o Grizzlies, co o ekscytujących, podobno, Wolves.

Ale zanim obserwacje, chwilę o końcówce - dwie minuty przed końcem był remis 96:96 i wtedy bardzo ważną dobitkę wykonał świetny w tym meczu Zach Randolph. W odpowiedzi Ricky Rubio spudłował z wejścia pod kosz, a kontrę Mike'a Conley'a brutalnym faulem przerwał Mo Williams. Grizzlies dostali dwa rzuty i piłkę z boku - Conley wykorzystał jedną próbę z linii, ale chwilę później Marc Gasol trafił z sześciu metrów. Trójka Williamsa, przy której piłka kilka razy wysoko odbijała się od obręczy, dała gościom nadzieję, lecz Gasol, a później Vince Carter pewnie trafiali wolne.

Ciekawostka - Grizzlies wygrali inauguracyjny mecz sezonu po raz pierwszy od 2000 roku, gdy grali jeszcze w Vancouver.

Piątka sobie, rezerwy sobie

Grizzlies, jak na mistrzów grindu przystało, miażdżyli rywali pod koszem - z pola trzech sekund zdobyli aż 58 punktów. Gasol i Randolph byli dla graczy z Minneapolis nie do zatrzymania - pierwszy ustanowił swój rekord kariery, zdobywając 32 punkty (12/17 z gry, 8/10 z wolnych), do których dodał dziewięć zbiórek. Drugi rzucił 25 punktów (12/16 z gry, 1/1 z wolnych), piłkę zbierał 13 razy. Dobrze wiecie, jak grają, więc tylko podkreślę - Gasol i Randolph byli bezkonkurencyjni.

Ale Wolves, którzy szybkie prowadzenie 7:2 jeszcze szybciej roztrwonili, tracąc dziewięć punktów z rzędu, długo, do samego końca trzymali się blisko remisu. Dlaczego? Po pierwsze: o ile pierwsza piątka Grizzlies grała świetnie, tak rezerwy - beznadziejnie. Zmiennicy gospodarzy zdobyli tylko 10 punktów, trafili ledwie trzy z 16 rzutów z gry. Po drugie: Wolves świetnie grali na deskach, walkę o zbiórki wygrali 47:33, zebrali aż 19 piłek w ataku.

No dobra, ale co z tym Andrewem Wigginsem?

Kosta mówi "Witamy!"

Wiggins miał trudny debiut. Nie dość, że "grinderzy" z Memphis spowalniali tempo gry i dobrze wracali do obrony, odbierając Wolves szansę na kontry, to w większości ataków pozycyjnych młodego Kanadyjczyka pilnował Tony Allen, czołowy obrońca NBA. Wiggins wyszedł w pierwszej piątce, zastępując Kevina Martina (komentatorzy przed meczem zabawnie się pomylili, mówiąc o absencji Kevina Love'a) i w pierwszej akcji miał przechwyt, ale w ataku długo w ogóle nie dostawał piłki. Gdy w 6. minucie ją otrzymał, wykorzystał słabsze ustawienie Allena w obronie i ruszył na kosz, to solidne "Witamy w NBA!" powiedział mu całą swoją posturą Kosta Koufos. Zerkam w notatki... Tak, to wszystko, co zauważyłem w grze Wigginsa.

A więc debiut bezbarwny - Kanadyjczyk zdobył sześć punktów (2/5 z gry, w tym 1/1 za trzy oraz 1/2 z linii), miał trzy zbiórki, asystę, dwa przechwyty, dwie straty i cztery faule w 19 minut.

Schudli i latają

Więcej mogę napisać o rodaku Wigginsa i jego poprzedniku na czele draftu - Anthony Bennett wszedł z ławki i zaczął bardzo źle, bo od porządnego pudła z półdystansu, kroków i kozła w swoją nogę. Ale potem powalczył pod koszem, pokazał niezłą dynamikę i dwa wsady. Za pierwszym razem wbiegającemu ze środka pod kosz Bennettowi piłkę w tempo dograł kozłem Shabazz Muhammad, za drugim w kontrze podawał Williams. Ten drugi wsad był naprawdę potężny, rozpędzony Bennett wybijał się z przerywanej linii w polu trzech sekund, a dwa punkty dały remis 92:92 w czwartej kwarcie. W sumie, w 14 minut, Kanadyjczyk zdobył dziewięć punktów (4/8 z gry), miał trzy zbiórki.

Nieźle spisywał się Muhammad, który - podobnie jak Bennett - w lecie schudł, stał się bardziej dynamiczny. Skrzydłowy Wolves w 23 minuty zdobył 13 punktów, miał siedem zbiórek. I miał jedyny w wykonaniu Wolves wsad powietrza, choć naciągam rzeczywistość, nazywając tak pacnięcie piłki w obręcz po krótkim podaniu Williamsa. Na YouTube to się jednak nie nadaje.

Rubio trochę rzucał

Mo Williams? Grał jak Mo Williams - wiecie, rzucający rozgrywający. Natomiast Rubio, który zapowiadał, że będzie więcej rzucał, w pierwszym meczu słowa dotrzymał. Częściej próbował rzutów z półdystansu, po jednym koźle po zasłonie itp. Czasem trafiał, czasem nie - w sumie miał 5/12 z gry, a do 12 punktów dodał sześć zbiórek, siedem asyst, ale też siedem strat. I ta ostatnia statystyka wpływa najbardziej na ocenę najwyżej przeciętnego występu.

Warto odnotować dobre wejście z ławki Gorgui Dienga, który mimo odniesionego w trakcie spotkania urazu nadgarstka zdobył sześć punktów, miał osiem zbiórek i trzy bloki. Grał dużo lepiej niż Nikola Peković (pięć punktów, ale tylko 2/9 z gry).

Żegnam Grizzlies

Liderem mistrzów YouTube był Thaddeus Young, który w środę wyglądał trochę jak mniejsza, słabsza fizycznie, grająca nieco dalej od kosza wersja Randolpha. Leworęczny gracz Wolves zdobył 26 punktów (10/18 z gry, w tym 2/3 za trzy oraz 4/4 z wolnych), miał cztery zbiórki i cztery asysty. Wśród nierówno grających kolegów był jedynym, który trzymał stały poziom. Young nie był może efektowny, ale grał bardzo solidnie, efektywnie.

Zach LaVine, który tak pięknie niszczył obręcze na treningach, w ogóle nie wszedł na boisko.

Coś więcej o Grizzlies? Nie jestem pewny, czy na to zasługują... Oni nie pasują do tego cyklu, raczej ich tu nie zobaczycie. Gasol i Randolph wsparci Conley'em i Allenem oraz trafiającym w środę ważne rzuty Courtney'em Lee tworzą zestaw, który na silnym zachodzie może bić się o najlepszą czwórkę. O ile, oczywiście, zmiennicy będą grać na zdecydowanie lepszym poziomie niż z Wolves. Ale tego raczej można być pewnym.

PS W czwartek meczów na nizinach ligi nie ma (z wyjątkiem tego w Detroit, ale Timberwolves właśnie byli), jest kilka mieszanych. Ale idę za ciosem, oglądam dalej. Tylko powiedzcie mi co - spotkania Cleveland Cavaliers z New York Knicks oraz LA Clippers - Oklahoma City Thunder świadomie pomijam. Za dużo gwiazd.

Jaki mecz mam obejrzeć w czwartek?
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.