Mam wątpliwości. Po pierwsze: trudno jednoznacznie przesądzić o tym, że Cavendish został przez Sagana uderzony. Z powtórek video wynika raczej, że Brytyjczyk, wciskając się w wąską przestrzeń między Saganem a barierkami, próbował łokieć Słowaka ominąć. W momencie, kiedy Sagan wysunął łokieć najbardziej, Cavendish właściwie już upadał. Ale to wszystko to wciąż bardziej domysły i spekulacje, bo wszystko działo się na ogromnej prędkości i w ułamkach sekundy.
Po drugie: daleki jestem od obwiniania Cavendisha, ale jechał za Saganem i widział, że słowacki kolarz zjeżdża do prawej krawędzi jezdni, a mimo to próbował się w tę dziurę wcisnąć. Miał większą prędkość, miał prawo sądzić, że przejdzie, ale nie miał wystarczająco wiele miejsca. Zaryzykował i niewykluczone, że gdyby nie odruch Sagana, leżeliby obaj. Tylko wtedy nazywałoby się to „incydentem wyścigowym”.
Sens kolarstwa sprowadza się do tego, żeby być szybszym, a nie szerszym – i w tym kontekście Sagan zachował się nagannie, bo trudno uznać te ruchy łokciem za łapanie równowagi. Prawdopodobnie chciał zająć więcej miejsca i zmusić Cav’a do odpuszczenia. To nie było sportowe, to było niebezpieczne i za to kara się należała.
Ale trudno uznać działanie Petera za celowe i obliczone na efekt wyeliminowania Cavendisha z wyścigu, a tylko takie zachowanie zasługiwałoby na karę wykluczenia. 80 punktów i strata 30 sekund były wystarczające.
Dyskwalifikacja za niebezpieczną jazdę na finiszu wypacza sens kolarstwa. Ci faceci wpatrzeni w kreskę zostawiają na szosie pot i łzy, walcząc o zwycięstwo. Czasem zajeżdżają sobie drogę, czasem na siebie wpadają, czasem się wywracają. To właśnie kochają kibice, którzy przychodzą na metę wyścigu i którzy spędzają godziny przed telewizorem. Ryzyko wykluczenia za ostrą walkę na finiszu zamieni kolarstwo w wyścigi meleksów. Będzie bezpiecznie, ale śmiertelnie nudno.