To było starcie debiutantów. Starcie, do którego miało dojść już w lutym, ale wtedy plany pokrzyżowała kontuzja "Mandzia" - wyższego o głowę od "Karolka" i cięższego o ponad 15 kg. - Już nie jesteś taki duży - mówił "Karolek", który podnosił wzrok, by w czwartek spojrzeć "Mandziowi" prosto w oczy. - Zgodziłem się na wszystko, co chciałeś - dodawał "Karolek", sprawdzając bicepsy rywala i zapowiadając ostrą bitkę.
- Zobaczymy, czy mnie trafi, ale ja mam twardy łeb - przekonywał "Mandzio", który zaczął walkę od kopnięcia z wyskoku. Po chwili tego samego próbował też "Karolek", który przy swojej próbie... się przewrócił. "Mandzio" z tego nie mógł skorzystać, bo walka była zakontraktowana w K-1.
- Przy każdym kopnięciu "Karolek" ma opuszczone ręce. To jest bardzo niebezpieczne przy zasięgu "Mandzia" - zwracali uwagę komentatorzy. Ale wielkiej krzywdy "Karolkowi" nie zrobił. To była typowo freak fightowa walka - na dość niskim poziomie sportowym. Na tyle niskim, że publiczność w szczecińskiej hali już w pierwszej rundzie zaczęła buczeć i gwizdać.
W drugiej rundzie było podobnie. Walka nadal była dość zachowawcza, ale tym razem to "Karolek" miał inicjatywę. Gorsze warunki fizyczne sprawiały jednak, że jego ciosy rzadko dochodziły do "Mandzia", który dobrze utrzymywał dystans. Ale sam nie zadawał ciosów. Był pasywny - także w trzeciej rundzie - dlatego przegrał z "Karolkiem" przez jednogłośną decyzję sędziów.