Malwina Smarzek ukryła głowę pod meczową koszulką, Agnieszka Korneluk z trudem powstrzymywała łzy, a te leciały po twarzy Martyny Czyrniańskiej. Przyjaźniące się Magdalena Stysiak i Maria Stenzel siedziały przytulone i przygnębione, a pierwsza z siatkarek też płakała. Ćwierćfinał olimpijski Polska - USA w oczach optymistycznie nastawionych kibiców Biało-Czerwonych miał być wielkim widowiskiem ze szczęśliwym zakończeniem. Okazał się jednak brutalnym zderzeniem z rzeczywistością.
Polki w Paryżu wróciły do obsady turnieju olimpijskiego pierwszy raz od 2008 r. Siatkarki z USA od 16 lat zaś nie zeszły z podium igrzysk. Mimo to wielu polskich kibiców cieszyło się na myśl, że to z nimi przyjdzie zagrać Biało-Czerwonym o półfinał igrzysk. Dlaczego? Bo za kadencji Stefano Lavariniego, który zaczął pracę w 2022 r., zmierzyły się z Amerykankami sześć razy i cztery razy były górą. W tym dwa razy o największą stawkę - w mistrzostwach świata i kwalifikacjach olimpijskich. Ale w samych igrzyskach było odwrotnie.
Pod wodzą Włocha Polki zbierały dotychczas pochwały nie tylko za wyniki, ale i za atrakcyjny styl. Przez dwa pierwsze sety wtorkowego pojedynku w Paryżu nie było jednak ani jednego, ani drugiego. Nawet szkoleniowiec w pewnym momencie, gdy jedna z rywalek przedarła się po raz kolejny przez potrójny blok Polek, odwrócił wzrok zdenerwowany.
Trener cały czas próbował poprawić grę swojej drużyny i rozmawiał z zawodniczkami. Wykorzystywał do tego dosłownie każdą okazję - przerwy związane z wideoweryfikacją, zmiany w składzie, a nawet moment, gdy zawodniczki szły na zagrywkę. Długo przemawiał do nich przed trzecim setem, a także w przerwie w trzeciej odsłonie przy wyniku 15:18. W odsłonie, którą zaczęły od prowadzenia 5:0 i 7:1...
Lavarini sięgnął też po nietypowe rozwiązanie, które było dotychczas znakiem firmowym Polek. Pod koniec pierwszego seta wprowadził na boisko Stenzel, jako drugą libero. Wzmocnienie przyjęcia jednak jednak również nie pomogło.
- Z meczu z Japonią podobała mi się regularność, z Kenią atak i korzystanie z side-outu, bo system blok-obrona może funkcjonować znacznie lepiej. A w spotkaniu z Brazylią na plus był serwis, bo widać było, że może zrobić różnicę - analizował po fazie grupowej Włoch.
Odpowiadał wtedy na pytanie, jaki element z poszczególnych spotkań pierwszego etapu rywalizacji chciałby przenieść na ćwierćfinał. Jego zawodniczki jednak nie były w stanie jego życzenia spełnić.
Po takim spotkaniu trudno dostrzec pozytywne strony. Gdyby jednak wskazywać najjaśniejszy punkt, to byłaby nim środkowa Agnieszka Korneluk. Wydaje się zaś, że jedną z zawodniczek, które najbardziej rozczarowały, jest Magdalena Stysiak. Atakująca w ostatnich latach wyrosła na gwiazdę kadry i niezawodną liderkę. W pierwszej akcji wtorkowego meczu popełniła błąd, na co bardzo pogodna zwykle zawodniczka zareagowała uśmiechem. Wtedy jeszcze pewnie ani ona, ani nikt inny nie przewidział, że kibice dość szybko zaczną się dziwić, że szkoleniowiec jej jeszcze nie zmienił.
Kiedy to zrobił po drugim secie, to chwilowo gra układała się lepiej, ale okazało się, że to nie tylko Stysiak była słabszym punktem. Trudno było znaleźć pozytywny aspekt w grze całego zespołu Polek. Chwalony zwykle za nosa do wybierania momentu na dokonanie zmian Lavarini tym razem też wydawał się trochę zagubiony. A do takiej sytuacji reprezentacja Polski kibiców nie przyzwyczaiła.
Po meczu Biało-Czerwone usiadły pod bandami, a niektóre z nich ukryły twarz w dłoniach, ocierając łzy. Celem tej grupy wyznaczonym przez władze Polskiego Związku Piłki Siatkowej był awans na igrzyska i w tym kontekście dotarcie do ćwierćfinału było czymś wykraczającym ponad plan. Ale Lavarini zasłynął właśnie tym, że przekonał kadrowiczki, że stać je na wiele. I dlatego boli przede wszystkim styl, w jakim pożegnały się z paryskim turniejem.