Po wygranej akcji wyskakiwał w górę, po straconej szansie łapał się za głowę, a po kontrowersyjnych decyzjach machał rękoma. Napisać, że dopingujący z paryskich trybun Michał Kubiak żył meczem Japonia - Włochy, to nie napisać nic. Japończycy byli krok od sensacji i ćwierćfinałowej wygranej 3:0 nad mistrzami świata i wicemistrzami Europy, ale zamiast tego przeżyli dramat, przegrywając 2:3.
Kubiak dotychczas znał turniej olimpijski tylko z perspektywy parkietu lub telewizora. Teraz razem z innym byłym kadrowiczem Damianem Wojtaszkiem pojawił się w Paryżu, by na żywo obejrzeć, jak Polacy zrywają ze słynną klątwą olimpijskiego ćwierćfinału. Po wygranej 3:1 ze Słowenią były kapitan Biało-Czerwonych ściskał po kolei dawnych kolegów z drużyny narodowej.
- Klątwa? Nie ma takiego słowa - zapewniał mnie chwilę potem z uśmiechem. A jak przeżywał ten bardzo ważny dla polskiej siatkówki mecz? - Przed nim wcale się nie denerwowałem, ale w trakcie to już cały czas. To było bardzo emocjonujące spotkanie. Ciśnienie skoczyło mi chyba do 180 - relacjonował mistrz świata z 2014 i 2018 roku.
Gdy spytałam o ocenę gry drużyny, to od razu wskazał kluczową postać. - Wierzcie w Bartosza Kurka, bo on pokazał nieraz, że dźwiga takie mecze i dźwignął po raz kolejny - zaznaczył doświadczony przyjmujący.
Po spotkaniu Polaków Kubiak nie opuścił jednak paryskiej hali - z trybun obserwował też pojedynek Japończyków z Włochami. Choć słowo "obserwował" nie oddaje zupełnie jego zaangażowania. Kubiak był po prostu pierwszorzędnym i w pełni zaangażowanym kibicem Azjatów. Przeżywał dosłownie każdą akcję. A dlaczego właśnie tę drużynę wspierał? Bo zostawił kawałek serca w tym kraju - w tamtejszym klubie Panasonic Panthers spędził aż siedem lat.
Najpierw miał same powody do radości, bo Japończycy grali jak z nut i wydawało się, że lada chwila sprawią sensację, pokonując Włochów 3:0. Prowadzili już 2:0 w setach i 24:21. Wtedy jednak zaczęły się kłopoty. W czwartej odsłonie uciekła im końcówka, a w piątej nie wykorzystali piłki meczowej. W każdej z tych sytuacji polski siatkarz przeżywał to, co działo się na parkiecie. Wyskakiwanie w górę, łapanie się za głowę i machanie rękami po autowych zagraniach Włochów, pokazując, że nie było tam kontaktu z piłką.
Ostatecznie górą byli gracze z Italii, którzy po ostatniej akcji zaczęli skakać i tańczyć w euforii, a zdruzgotani Japończycy zgromadzili się na środku boiska i pochylili głowy. Kilku z nich zaczęło płakać. Łez było jeszcze więcej, gdy dołączył do nich trener Philippe Blain, którzy przytulił po kolei każdego z siatkarzy. Francuz tymi igrzyskami zakończył wieloletnią pracę z japońską kadrą. Pracę, która przyniosła świetne efekty.
Kubiak to wszystko obserwował, stojąc długo na trybunach. Później pocieszał swoich dwóch dawnych kolegów klubowych, gdy ci do niego podeszli. Kubiaka spotkałam, gdy schodził już z trybun i zaczęłam od pochwały dla jego zaangażowania w kibicowanie. Kubiak wolał jednak, by zwolnić go w tym momencie z rozmowy na potrzeby tekstu.
- Za dużo emocji - dobrych i złych. Odpuśćmy, dobrze? - poprosił z delikatnym uśmiechem.
Emocje towarzyszące temu meczowi przeniosły się też do strefy wywiadów. Blain długo rozmawiał z japońskimi dziennikarzami, korzystając przy tym z pomocy japońskiego statystyka przy tłumaczeniu. Ten w pewnym momencie sam zaczął ocierać łzy.
Japończycy pożegnali się już z igrzyskami w Paryżu, a Kubiak zostaje, by dopingować z trybun Polaków. I ma nadzieję, że po półfinale znów będzie mógł się z nimi cieszyć.
- Walimy w złoto - zapewnił mnie znany z poczucia humoru Wojtaszek, gdy spytałam o prognozę po ćwierćfinale Biało-Czerwonych. Jego przyjaciel Kubiak, który stał obok, przytakiwał. Ponownie spotkamy się zapewne w paryskiej hali w środę. I zapewne znów były kapitan będzie pierwszorzędnym kibicem.