"Sportowy weekend" to tytuł cyklu w Sport.pl. Co tydzień w niedzielę wieczorem podsumowujemy weekend w światowym sporcie, pisząc o tematach niekoniecznie lądujących na czołówkach portali. Wybieramy: wydarzenie, bohatera, antybohatera, liczbę, wideo, zdjęcie, cytat i tweet weekendu.
Ruszył nowy sezon F1. Warczące silniki V8 zastąpiły bardziej ekologiczne jednostki V6. Jeśli kibicom w Australii brakowało ryku bolidów, to wydarzenia na torze po kilku minutach sprawiły, że zapomnieli o tym. Właśnie nowe silniki wyeliminowały niedługo po starcie Lewisa Hamiltona i Sebastiana Vettela, czyli faworytów sezonu. Wyścig wygrał Nico Rosberg z Mercedesa, drugi na mecie był Daniel Ricciardo z Red Bulla, ale sędziowie po wyścigu go zdyskwalifikowali, więc na podium stanęło dwóch kierowców McLarena - Kevin Magnussen i Jenson Button. Jeśli ktoś narzekał po ostatnim sezonie na nudę w F1, to już może przestać. Będzie ciekawie.
Po dwóch etapach finału PŚ Therese Johaug była liderką. Pozycję zawdzięczała świetnej postawie w sobotnim biegu łączonym, który wygrała, wyprzedzając Marit Bjoergen o 33,6 s. Dlatego w niedzielę Johaug wyruszyła na trasę 15 sekund przed starszą koleżanką. W Norwegii i Szwecji bieg nazywany myśliwskim zapowiadano jako pogoń, w jaką "narciarski potwór" Bjoergen rzuci się za "biednym króliczkiem", czyli Johaug. Króliczek nie dał się dogonić - świetnie dysponowana liderka na trasie jeszcze powiększyła przewagę nad najgroźniejszą rywalką.
Dla Johaug wygranie klasyfikacji generalnej Pucharu Świata to największy sukces w karierze.
Do 36. minuty piłkarze Legii grali tak, że po kolejnej godzinie Wisła mogłaby wyjeżdżać z Łazienkowskiej z rumieńcami wstydu na policzkach. Legia prowadziła 2:0, a minutę później, kiedy z boiska wyleciał za czerwoną kartkę Głowacki, taki obrót wydarzeń stał się jeszcze bardziej prawdopodobny. A jednak Wisła nie poddała się, strzeliła dwie bramki w osłabieniu, zremisowała mecz i teraz to Legia powinna się wstydzić. Jakoś też nie przekonuje nas opanowanie Henninga Berga, który po takim meczu powinien być wściekły, a odpowiadał, jakby czytał z kartki.
- Grając w przewadze jednego zawodnika, musimy umieć kontrolować spotkanie. Tym razem się to jednak nie udało i konieczne jest wyciągnięcie odpowiednich wniosków - mówił.
- Wiem, że już nie zaboksuję o tytuł. To niemożliwe. Nie wiem, co dalej z moją karierą. Straciłem szansę na pas, więc po co się dalej bić? - powiedział Tomasz Adamek po przegranej walce z Wiaczesławem Głazkowem. Ukrainiec był lepszy na punkty. Sędziowie punktowali na jego korzyść - 117:110, 117:111, 116:112. To on będzie na drugim miejscu w rankingu IBF, za Bułgarem Kubratem Pulewem, i w niedalekiej przyszłości może liczyć na bój z czempionem tej federacji, swym rodakiem Władimirem Kliczką. Kariera Adamka stanęła pod znakiem zapytania.
Rivaldo o zakończeniu kariery poinformował w sobotę. Jak powiedział, obudził się w środku nocy, chwilę pomedytował i podjął decyzję. - Dawałem z siebie więcej, niż pozwalało na to moje ciało - tłumaczył Brazylijczyk. Ma 41 lat, ostatnie miesiące spędził w drużynie Mogi Mirim.
Rivaldo swój najlepszy okres miał w Barcelonie, gdzie spędził pięć lat. Wygrał z nią ligę w 1998 i 1999 roku. Dla reprezentacji Brazylii w ciągu 10 lat (1993-2003) zagrał 74 razy i zdobył 34 gole. W 1998 roku na mundialu we Francji zagrał w finale, rok później wygrał Copa America i został wybrany na najlepszego piłkarza turnieju. W 1999 roku wygrał Złotą Piłkę, a w 2002 roku zdobył mistrzostwo świata.
Dwukrotny mistrz olimpijski i świata na 5000 i 1000 metrów Mohamed Farah upadł i stracił przytomność po przekroczeniu linii mety nowojorskiego półmaratonu.
- Po prostu biegłem mocnym tempem, to nic wielkiego. Kiedy upadam, tak to wygląda. Powiedziałem sobie "nie spiesz się", ale różnica była zbyt duża - mówił po biegu brytyjski lekkoatleta.
Mo Farah to dwukrotny złoty medalista olimpijski z Londynu na 5000 i 1000 metrów.
Bramka Tomasa Rosickiego na 1:0 w meczu przeciwko Tottenhamowi.
92 - tylu spotkań potrzebowali wcześniej piłkarze Manchesteru United, żeby sprokurować dwa rzuty karne. W niedzielę nie tylko dwa, ale nawet trzy rzuty karne przeciwko nim odgwizdał sędzia w spotkaniu z Liverpoolem. Sezon niechlubnych rekordów?