Od kilku lat kibice zastanawiają się, kto jest najlepszym pięściarzem świata. Kto tak naprawdę rządzi wagą ciężką? Niepokonany Tyson Fury (mistrz federacji WBC), który ma na koncie 32 zwycięstwa oraz remis? A może Ołeksander Usyk (mistrz WBA, WBO, IBF i IBO), który odniósł 20 wygranych w 20 walkach? A przecież w powrót na szczyt wierzą także ci, którzy stracili niedawno pasy, czyli Deontay Wilder (43-2-1) oraz Anthony Joshua (24-3). W czołówce królewskiej dywizji można wyróżnić także Andy'ego Ruiza Juniora (35-2) i Joe Joyce'a (15-0). Spróbujmy to uporządkować.
W miniony weekend Wilder wrócił na ring po przegranej trylogii z Furym. W wielkim stylu, bo nokautując Roberta Heleniusa już pierwszym mocnym ciosem. - Wszyscy chcą się ze mną bić, a później widzą mój występ, mój nokautujący cios i nagle zapada cisza. Wszyscy się chowają. A jestem gotów na każdego. Czy to będzie Ruiz, czy Usyk. Niech się dzieje! - oświadczył Amerykanin.
Wilder wyzywa Usyka, choć formalnie powinien się teraz zmierzyć z Andym Ruizem, który kilka tygodni temu pokonał Luisa Ortiza. Biorąc pod uwagę oficjalne ustalenia federacji WBC, Wilder i Ruiz mają zawalczyć, by wyłonić oficjalnego pretendenta do starcia z Furym. Z Furym, który... już trzy razy mierzył się z Wilderem i ani razu nie przegrał (raz zremisował, dwa razy wygrał).
Ale Tyson, jak to Tyson, ma teraz inne plany. Przymknijmy oko na większość jego wypowiedzi, bo z jego ust wypada bardzo dużo zdań, których nie powinniśmy traktować poważnie. Możemy jednak wnioskować, że najprawdopodobniej nie dojdzie do jego długo wyczekiwanej walki z Usykiem. Przynajmniej na razie.
Fury czeka na walkę od kwietnia, gdy gładko pokonał Dilliana Whyte'a. Brytyjczyk od dawna zapowiadał, że zamierza wrócić w grudniu. Podobno ma nawet zarezerwowany stadion w Cardiff. I choć Fury wyzywał Usyka, by stoczyć walkę o wszystkie istotne pasy wagi ciężkiej, to Ukraińcowi ten termin nie pasuje.
Usyk pod koniec sierpnia drugi raz pobił Joshuę, po czym zaapelował, że chętnie zawalczy z Furym, ale dopiero po nowym roku. I tu trzeba otworzyć nawias: to zupełnie normalne, że w tak trudnym okresie zamierza poświęcić się rodzinie.
Wszystko więc wskazuje, że nowym rywalem Fury'ego zostanie w grudniu Dereck Chisora. Choć akurat "nowym" to niezbyt trafne określenie, bo Fury w przeszłości dwa razy pokonywał rodaka. Chisora to jednak bezpiecznie rozwiązanie. Tyson powinien podtrzymać aktywność, co w jego przypadku jest ważne, bo miewał długie przerwy. A poza tym trudno sobie wyobrazić, by Chisora miał z nim jakiekolwiek szansę. A że Dereck to rozrabiaka i pewnie kilka razy obrazi Fury'ego, a "Król Cyganów" nie pozostanie dłużny, to o promocje tego starcia nie powinniśmy się bać.
- Trzeba sobie uczciwie powiedzieć, że promotorom niespecjalnie zależy na długofalowym rozwoju boksu. Nie chodzi o żadne dobro dyscypliny, a o zarabianie coraz większych pieniędzy tu i teraz - wyjaśnia Kacper Bartosiak, ekspert i komentator bokserski TVP Sport.
Bartosiak tłumaczy, że im więcej niepotrzebnych pasów i kategorii, tym więcej starć, które można ładnie obudować PR-owo i liczyć potem na ogromne zyski. - Kibicom może się to nie podobać, ale te wszystkie niejasności rankingowe, kontrowersje i otaczająca je mgła, sprawiają, że interes kręci się lepiej dla tych, którzy najwięcej na tym zarabiają. Mamy na rynku cztery liczące się federacje, a największym problemem jest mało przejrzysty system wyłaniania pretendentów. To właśnie wybór obowiązkowego rywala dla zunifikowanego mistrza najczęściej kształtuje bokserski kalendarz. Żeby wszystko się zgrało potrzebny jest mix szczęścia i dobrej woli wszystkich stron - a czasem i tak trzeba jeszcze słono zapłacić komuś trzeciemu. Znane są przypadki opłacania poszczególnych pretendentów, by w zamian za to poczekali nieco dłużej, umożliwiając tym samym walkę komuś spoza kolejki - tłumaczy Bartosiak.
I tu warto wrócić do 2021 r., gdy niemal dogadana była walka dwóch ówczesnych mistrzów Joshui oraz Fury'ego. Nagle okazało się, że Wilder wygrał batalie sądową, co oznaczało, że Fury zgodnie z kontraktem musi dopełnić trylogię z Wilderem. I choć Amerykanin mógł zarobić wielkie pieniądze bez walki, to Wilder ich nie przyjął.
W bokserskich zawiłościach czasem trudno się połapać nawet sympatykom pięściarstwa. Jeśli chodzi o wszelkie klasyfikacje, to znacznie bardziej klarownym sportem jest MMA, gdzie czołową federacją jest UFC. Jej mistrz uznawany jest – zgodnie przez kibiców i ekspertów – za najlepszego zawodnika na świecie. Trudno to porównać do boksu, gdzie czołowych organizacji jest co najmniej kilka (WBO, WBA, IBF, IBO, WBC). Mało tego, tam oprócz tytułu mistrza świata, który przyznaje każda organizacja, są również pasy "tymczasowe" i "regularne". W pewnym momencie federacja WBA miała czterech urzędujących mistrzów. I wprowadziła nawet kategorię superczempiona.
- Teoretycznie kilka lat temu Aleksander Powietkin był posiadaczem mistrzowskiego tytułu WBA, ale pas superczempiona tej samej organizacji dzierżył w tym samym okresie Władimir Kliczko. Choć formalnie Rosjanin miał tytuł, to nikt go nie traktował jako najlepszego i po zakończeniu kariery nie jest nazywany "byłym mistrzem świata". Obawiam się, że to mało prawdopodobne, aby w przyszłości czołowe federacje miały się jakoś dogadać i iść we wspólnym kierunku. Raczej dojdzie do tego, że zamiast czterech głównych federacji jak do tej pory będziemy niedługo mieć pięć. Coraz częściej eksponowane są ostatnio pasy federacji IBO - zaznacza Bartosiak.
I dodaje: - W latach dziewięćdziesiątych wielkiego prestiżu nie miała przecież federacja WBO, co nieco odbiło się na karierze Dariusza Michalczewskiego. Dziś nikt już nie pamięta, że w przyszłości lekceważono tę organizację - jest traktowana na równych prawach z WBC, WBA i IBF. To niebezpieczne zjawisko, bo dzięki temu historię boksu zaczęto pisać na nowo, z dzisiejszej perspektywy. Niektórzy zapominali, że w kiedyś mistrzostwo WBO nie miało takiego znaczenia jak dziś, ale zmieniło się to właśnie za sprawą takich pięściarzy jak Michalczewski, Chris Eubank czy bracia Kliczkowie
Wróćmy na moment do elity wagi ciężkiej. Kibice marzą o wiosennej walce unifikacyjnej między Furym a Usykiem.
- To idealny scenariusz. Mniej więcej w tym okresie powinniśmy też poznać wygranego starcia Ruiz kontra Wilder, a więc kolejnego obowiązkowego pretendenta. W międzyczasie Joshua zapewne odbuduje się po przegranych z Usykiem, a Joyce będzie się coraz bardziej rozpychał w czołówce. Oczywiście trzeba tu uwzględnić mnóstwo zmiennych, więc nie będę w wielkim szoku jeśli np. Fury znów na moment zakończy karierę po grudniowej walce. Najważniejszą walką dla wagi ciężkiej powinno być dziś starcie Fury'ego z Usykiem i wyłonienie pierwszego od ponad dwóch dekad niekwestionowanego mistrza królewskiej kategorii.
- Całe zamieszanie dobrze opisuje ponadczasowy cytat kultowego komentatora HBO Larry'ego Merchanta. Powiedział on kiedyś, że nic boksu nie zabije, ale też nic nie może go uratować - podsumował Bartosiak.
Komentarze (5)
Kiedy poznamy najlepszego pięściarza świata? "Boksu nic już nie uratuje"
Pomoge: w ostatnim dziesiecioleciu jest tylko Tyson Fury, a potem dlugo, dlugo nic. Po jego przejsciu na emeryture, najlepszy jest Usyk. Natomiast nie jest najwiekszy, dlatego Wilderom czy innym Ruizom moze przytrafic sie fart ze trafia i wygraja przez KO (nie maja szans na nic innego).
I jeszcze ktoś się dziwi, że nawet zawodowy boks to już dno?